Jest jednak miłość

Edward Kabiesz

|

GN 02/2016

publikacja 07.01.2016 00:15

O filmie „Moje córki krowy”, odchodzeniu najbliższych i znaczeniu rodziny z reżyserką Kingą Dębską rozmawia Edward Kabiesz.

Jest jednak miłość henryk przondziono /fot gość

EDWARD KABIESZ: Nakręciła Pani film o sprawach niezwykle trudnych, o chorobie i umieraniu. Czy nie obawiała się Pani, że sposób przedstawienia tych wątków na ekranie wzbudzi kontrowersje? Mam na myśli znaczną dawkę humoru.

KINGA DĘBSKA: Tak naprawdę robiłam ten film, by samej sobie ulżyć w nieszczęściu. Jest on o tyle autobiograficzny, o ile próbowałam sobie poradzić z odchodzeniem moich rodziców. Od początku zakładałam, że nie chcę robić psychologicznego dramatu, martyrologii, nie chcę rozdzierać szat. Raczej chcę sobie pomóc. Zrozumieć śmierć i ją oswoić, a nie daleko od niej uciekać. Udomowić. Oczywiście była w tym pewna doza ryzyka, czy ten tragikomizm, rzadko spotykany w polskim kinie, odpowiednio w filmie zagrał. Udało się to dzięki wspaniałym aktorom i bardzo cierpliwemu montażyście, który siedział ze mną prawie pół roku nad montażem. To była kwestia zachowania odpowiednich proporcji pomiędzy dramatem a humorem. Część dialogów spisywałam z tego, co mówił mój tata, chory na to samo co bohater grany przez Mariana Dziędziela. Wiedziałam, że nie jestem w stanie sama budować takich zdań. Tytułowe „krowy” to słowa mojego taty.

Kiedy zmarli Pani rodzice?

Mama trzy, a tata dwa lata temu, czyli nie tak dawno.

Prowadziła Pani notatki w czasie choroby ojca?

Zaczęło się od dziennika. Kiedy mama leżała w śpiączce, prowadziłam dla siebie taki dziennik. Spisywałam w nim rzeczy, których nie byłam w stanie ogarnąć. W Centrum Onkologii, gdzie leżała mama, jest oddział psychoonkologii. Psychologowie i psychiatrzy pomagają tam pacjentom i ich rodzinom psychicznie poradzić sobie z chorobą. Ludzie stosunkowo mało korzystają z tej pomocy. Trafiłam na młodą panią psycholog, która powiedziała mi, że skoro jestem scenarzystką i reżyserką, to powinnam pisać. Zaczęłam od notatek tylko dla siebie. Pierwszej wersji scenariusza przez parę miesięcy nikomu nie pokazywałam, bo wydawało mi się to zbyt osobiste. Ale już wtedy czułam, że chcę zrobić ten film, że to ma być moja „terapia”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.