Tak umarł o. Góra

Barbara Gruszka-Zych

Odszedł od ołtarza na „Sanctus”. Przedtem w homilii powiedział, jakby świadomy tego, co się wydarzy: „Pan jest blisko, nadchodzi, widzę Jego kształty”. Próbowano go reanimować, ale bez skutku.

Tak umarł o. Góra

Nieustannie powtarzał, że Msza św. - przedziwne misterium - jest centrum jego życia. Przyznawał, że dużo go kosztuje, bo nie może jej sprawować rutynowo. - Muszę tak się nachylić nad ołtarzem, żeby ten kamień odwalony z grobu Zmartwychwstałego opowiedział mi o miłości - wyjaśniał. - Żeby stał się kamieniem życia, nie śmierci.

Umarł 21 grudnia właśnie podczas odprawiania wieczornej Mszy św. akademickiej w kaplicy znajdującej się w podziemiach kościoła dominikańskiego w Poznaniu. Trudno pisać o jego śmierci, kiedy wiadomo, że w jej momencie dotykał samego życia.

Przez 35 lat odprawiał Eucharystię o wpół do siódmej rano, a od kilku lat właśnie wieczorem. - Uwielbiam ten czas - mówił. - Jezus jest skarbem mojego życia, powietrzem. Nigdzie nie łażę, ale siedzę przy kościele, bo chcę być napełniony Bogiem. Bez rozmowy z Chrystusem, bez powierzenia się Maryi nic nie jestem warty. Musiałbym być bardzo bezczelny, żeby namawiać ludzi do czegoś, czym nie żyję.

Żył Jezusem Chrystusem i wszyscy to widzieli, dlatego ten wierzący ksiądz tak przyciągał tłumy młodych - na Lednicę, na Jamną, do Hermanic i w ogóle - do duszpasterstwa.

Tego dnia w homilii przyszło mu skomentować ukochany fragment z Pieśni nad Pieśniami: Cicho! Ukochany mój! Oto on! Oto nadchodzi! Powstań przyjaciółko miła, piękna moja, i pójdź! (…) ukaż mi swą twarz, daj mi usłyszeć głos! Jakie inne słowa mogły go lepiej podprowadzić do tej śmierci w marszu, w aktywności, jakiej pełne było całe jego życie? Czy mówiąc te słowa, widział już tę Twarz, za którą tęsknił?  

- Osobiste spotkanie z Ogrodnikiem jest świętem, które promieniuje na naszą codzienność, a ostatecznie spełni się po tamtej stronie, w chwili kiedy staniemy oko w oko z Tym, który nas pierwszy umiłował - był pewien. - To jest treść naszego życia, którą należy przekazywać.

Przekazał ją swoim życiem i śmiercią. Minęły dwa dni od jego śmierci, a już kilka osób poprosiło mnie o modlitwy o uzdrowienie bliskich za sprawą o. Jana.

- Trudno uwierzyć, że obumieranie jest podstawowym warunkiem narodzin i wzrostu - powiedział mi kiedyś. Już dziś widać, jakie jego śmierć daje owoce. A co nas jeszcze czeka?