Katastrofa smoleńska - wersja naukowców

Bogumił Łoziński

publikacja 17.11.2015 15:52

Z analiz naukowców biorących udział w konferencjach smoleńskich wynika, że oficjalne ustalenia okoliczności tragedii są błędne, dlatego śledztwo należy kontynuować.

Katastrofa smoleńska - wersja naukowców Lotnisko w Smoleńsku krótko po katastrofie Jakub Szymczuk /Foto Gość

- Chciałbym dzisiaj podziękować Państwu za wierność etosowi pracowników nauki i wytrwałe dążenie do poznania prawdy w zgodzie z dorobkiem własnej dziedziny wiedzy - napisał prezydent Andrzej Duda w specjalnym liście do uczestników IV Konferencji Smoleńskiej, która odbyła się 14 listopada w Warszawie. Prezydent podkreślił, że ”raporty MAK i komisji Millera to tylko hipotezy, które nie wytrzymują konfrontacji z naukową analizą dostępnej dokumentacji zdjęciowej i filmowej. Tym samym zaś trzeba uznać, że prace nad wyjaśnieniem przebiegu katastrofy smoleńskiej oraz jej przyczyn nie zostały zakończone”.  Słowa prezydenta Dudy są celnym podsumowaniem pracy kilkuset naukowców, którzy od lat badają smoleńską tragedię. W czasie konferencji prof. Piotr Witkowski przedstawił główne wnioski, jakie wynikają z dotychczasowych ustaleń naukowców

Dowody rozstrzygające

Według raportu Millera główną przyczyną katastrofy było oderwanie skrzydła samolotu po zderzeniu z brzozą, co doprowadziło do utraty sterowności i uderzenia w ziemię. Naukowcy uważają, że to błędny wniosek. Według nich samolot uległ zniszczeniu jeszcze w powietrzu w wyniku wybuchu. Wśród licznych analiz potwierdzających tę tezę wskazują na dwie przesłanki, które według nich są rozstrzygające: rodzaj deformacji szczątków samolotu oraz ich rozkład na ziemi.

Naukowcy zwracają uwagę, że burty samolotu i sufit są wywinięte na zewnątrz, co musi być efektem potężnej eksplozji w środku samolotu. Ich zdaniem tego rodzaju zniszczenia nie mogły powstać na skutek zderzenia z ziemią, jak twierdzi raport Millera i MAK. Co więcej, niszcząca eksplozja musiał nastąpić ponad ziemią, na wysokości większej niż długość wywiniętych burt. Przytoczyli szereg przypadków katastrof, w których samolot uderzył w ziemię bez wcześniejszej eksplozji, i wskazali, że w takich sytuacjach nigdy nie nastąpiło pęknięcie wzdłuż osi kadłuba i jego rozwarcie, jak w przypadku prezydenckiego samolotu.

Jako drugi dowód rozstrzygający naukowcy wskazują rozłożenie szczątków na powierzchni ziemi. Z badań archeologicznych wynika, że prezydencki samolot został rozbity na ok. 60 tys. części, odległość między pierwszą a ostatnią wynosi 500 metrów. Pierwsze fragmenty znaleziono 40 metrów przed zderzeniem z brzozą, co wyklucza tezę, że szczątki powstały w wyniku zderzenia z przeszkodami terenowymi. Analiza rozkładu elementów wraku wskazuje, że kolejne fragmenty samolotu odrywały się od kadłuba sukcesywnie na dystansie pół kilometra. Jedno z prezentowanych zdjęć pokazuje główną część zniszczonego kadłuba podniesioną do góry po katastrofie. Okazało się, że pod podłogą nie ma przygniecionych ciał pasażerów, czy foteli. Oznacza to, że cała zawartość kabiny musiała zostać „wydmuchnięta” jeszcze przed zderzeniem z ziemią. Według naukowców mogło się to stać tylko na skutek potężnej eksplozji wewnętrznej.

Charakterystycznym elementem katastrofy w wyniku rozpadu w powietrzu jest upadek fragmentów statku między przeszkodami terenowymi. W naszym przypadku liczne znajdowały się między drzewami, co wskazuje, że spadły z dużej wysokości, na pewno większej niż korony drzew, które nie są uszkodzone. To wyklucza tezę, że samolot tracił części w czasie lotu koszącego, zawadzając o drzewa. Innym dowodem obalającym oficjalną wersję są tzw. blaszane ptaki. Na drzewach przed „pancerną brzozą” znajdowały się metalowe fragmenty samolotu. Świadczy to o tym, że musiały oderwać się kilkadziesiąt metrów przed drzewami i spaść na nie z dużej wysokości. Gdyby samolot rozpadał się w wyniku zderzeń z przeszkodami terenowymi, a więc leciał nisko, przy prędkości, jaką wówczas miał, metalowe części zachowywałyby się jak pociski, przecinając gałęzie.

Szczegółowe analizy

Początkowo spotkanie w Warszawie pomyślane było jako konferencja prasowa, w czasie której naukowcy przedstawią dotychczasowe ustalenia. Jednak w ostatnim roku pojawiły się nowe analizy, które postanowiono zaprezentować. Nie ma wśród nich przełomowych dowodów, jednak potwierdzają wcześniejsze tezy uczestników konferencji.

Prof. Zbigniew Jelonek z Instytut Matematycznego PAN na podstawie skomplikowanych wyliczeń udowadniał, że ostatni zakręt Tu-154M w Smoleńsku był niewykonalny bez udziału sił zewnętrznych. Analizował on moment lądowania w punkcie TAWS 38 (system ostrzegania przed zderzeniem). Z jego wyliczeń wynika, że w tym punkcie na samolot zadziałała olbrzymia siła zewnętrzna, która gwałtownie zmieniła kierunek lotu w lewo i nadała mu prędkość obrotową. Według prof. Jelonka animacja tego momentu zawarta w raporcie Millera jest sprzeczna z prawami fizyki.

Duński inż. Glen Jorgensen obliczał trajektorię lotu Tu-154M trzema niezależnymi metodami. Z jego analizy wynika, że w momencie pierwszego uszkodzenia skrzydła samolot znajdował się na wysokości ok. 43 metrów nad poziomem pasa startowego. Przelatując nad „pancerną brzozą” był na wysokości 37 metrów nad gruntem, a w momencie rozpoczęcia odchodzenia na drugi krąg był na wysokości 100 metrów.

- Upublicznione oficjalne nagrania z rejestratora głosowego zaprezentowane przez MAK i komisję Millera są niewiarygodne i nie mogą być traktowane jako materiał źródłowy do rekonstrukcji zdarzeń – uważa dr hab. Anna Gruszczyńska-Ziółkowska z Instytutu Muzykologii Uniwersytetu Warszawskiego. Odtwarzając nagrania wskazywała, że były one zniekształcone, maskowane i wybrakowane. Na przykład rozmowy w kabinie pilotów są dobrze słyszalne do momentu nawiązania kontaktu z rosyjskimi kontrolerami z wieży, a potem przez 3,5 minuty jakość nagrania uniemożliwia jego odczytanie. Przy okazji wskazała na sprzeczność w raporcie Millera, w którym w jednym miejscu jako dowód przytaczana jest treść rozmów pilotów, a w innym znajduje się adnotacja, że w tym czasie nagranie jest niemożliwe do odczytania. Według muzykolog nagrania zawierają nieuzasadnione różnice w głośności komunikatów z wieży w Smoleńsku, nieuzasadnioną zmienność relacji głośności wypowiedzi i tła, nadzwyczajnie długie odcinki braku komunikacji między członkami załogi, czy niezgodność transkrypcji z treścią nagrań.

Prof. Wiesław Binienda przedstawił program badań aerodynamicznych Tu-154M przy wykorzystaniu techniki drukowania przestrzennego. Według badania, aby piloci nie mogli przeciwstawić się obrotowi samolotu wokół osi, statek musiałby utracić blisko 2/3 skrzydła na wysokości powyżej koron drzew.

Złamanie prawa

Na konferencji analizowano też aspekty prawne związane z katastrofą. Mec. Małgorzata Wassermann wskazała najbardziej rażące błędy popełnione przez organy państwa przed i po katastrofie. Najpoważniejsze zarzuty ma do polskiej prokuratury. – Wszczęła postępowanie 10 kwietnia i na tym poprzestała. W zasadzie z góry założyła, że nie wykona podstawowych czynności procesowych, które są konieczne do tego, aby prowadzić dochodzenie – podkreślała. Dalej tłumaczyła, że naczelną regułą śledztwa jest zasada bezpośredniości. Prokurator, a potem sąd musi każdy dowód przeprowadzić samodzielnie. Tymczasem nasza prokuratura od razu składała wnioski prawne, aby strona rosyjska za nas dokonała wszelkich czynności. - Szybko okazało się, że Rosjanie robią to albo tendencyjnie, albo niechlujnie, albo w ogóle nie robią, a mimo to nasza prokuratura nie reagowała. Co więcej, nigdy nie zweryfikowała swoich błędów. Na przykład uznała, że nie ma potrzeby przeprowadzenia identyfikacji i sekcji zwłok w Polsce, choć ujawniono wiele drastycznych nieprawidłowości, np. zamianę ciał – wskazywała. Według niej osoby odpowiedzialne za te zaniedbania należy pociągnąć do odpowiedzialności karnej.

Z kolei Natalia Wojtanowska przedstawiła główne błędy i zaniedbania na etapie przygotowań. Wskazała m.in. na rażąco niski poziom ochrony głowy państwa, naruszenie procedur kancelaryjnych i zasad protokolarnych, zaniedbania służby konsularnej i BOR, czy brak zabezpieczenia mienia polskich obywateli po katastrofie.

Katastrofa według naukowców

W podsumowaniu Komitet Naukowy Konferencji Smoleńskiej przedstawił wnioski wynikające z badań zaprezentowanych przez naukowców. Według nich ustalenia raportów MAK i Millera są fałszywe, sprzeczne z powszechnie znanymi prawami fizyki i niepodważalnymi dowodami rzeczowymi. Ich zdaniem pod Smoleńskiem doszło do katastrofy określanej controlled demolition (kontrolowana rozbiórka), która została zrealizowana przez serie eksplozji materiałów wybuchowych. Rosyjska ekipa kontrolująca miejsce katastrofy, aby uwiarygodnić wersje MAK/Miller, przenosiła szczątki samolotu i zatajała dowody sprzeczne z tą wersją. Nie można zakończyć śledztwa bez zbadania podstawowych dowodów jak szczątki wraku i ciała ofiar.

W liście od prezydenta Dudy jest fragment, w którym dziękuje on naukowcom za trud odkrywania prawdy. To podziękowanie jest jak najbardziej uzasadnione. Badacze, którzy prezentowali wyniki swoich dociekań na konferencjach smoleńskich, prowadzili analizy z własnej inicjatywy i finansowali je z własnych środków. Wyniki prac zaprezentowało na konferencjach blisko 100 naukowców. Jeden z głównych organizatorów spotkań, prof. Witakowski, ujawnił, że zwracali się o pomoc do Polskiej Akademii Nauk, Narodowego Centrum Badań i Rozwoju oraz 27 uczelni, które zajmują się mechaniką, i wszyscy odmówili współpracy. Przypomniał, że naukowiec otrzymując tytuł doktora, składa ślubowanie, że będzie dochodził do prawdy. Niestety, w sprawie katastrofy wielu się temu zobowiązaniu sprzeniewierzyło.

W nowych okolicznościach politycznych jest oczywiste, że badania naukowe nad okolicznościami katastrofy będą kontynuowane, a prace komisji rządowej wznowione. Już deklarują to przedstawiciele Prawa i Sprawiedliwości, którzy wchodzą w skład rządu. Taką samą opinię wyraził prezydent Duda. Ustalenia zaprezentowane podczas konferencji smoleńskich na pewno zostaną uwzględnione.