Kapelan na wojnie

Andrzej Grajewski

|

GN 47/2015

publikacja 19.11.2015 00:15

– Dziesięć lat jestem kapłanem, ale modlitwę z żołnierzami przeżywam jako coś zupełnie wyjątkowego. Jakbym uczył się modlić od nowa – mówi ks. Lubomyr JaworskiJ, greckokatolicki ksiądz, który od wielu miesięcy jest kapelanem na wschodniej Ukrainie. W ciągu ostatniego roku kilkuset kapłanów z różnych Kościołów pojechało ochotniczo na front do Donbasu .

Uroczystość poświęcenia krzyża na poligonie Gwardii Narodowej pod Kijowem, w miejscu, gdzie stanie kaplica służąca kapelanom różnych wyznań. W uroczystości wzięli udział biskupi ukraińskich Kościołów prawosławnych oraz Kościoła katolickiego obu obrządków Uroczystość poświęcenia krzyża na poligonie Gwardii Narodowej pod Kijowem, w miejscu, gdzie stanie kaplica służąca kapelanom różnych wyznań. W uroczystości wzięli udział biskupi ukraińskich Kościołów prawosławnych oraz Kościoła katolickiego obu obrządków
andrzej grajewski /foto gość

Na Ukrainie służba kapelańska nie ma uregulowanego statusu. To ciągle jest wolontariat. Kapelani nie mają stopni wojskowych, nie otrzymują żołdu. Nie są nawet ubezpieczeni na wypadek ran, kontuzji czy śmierci. Do tej pory żaden z nich nie zginął, ale kilku było już rannych. Leczyli się później na koszt swej parafii bądź diecezji, która zapewnia im także mundur, kamizelkę kuloodporną oraz organizuje pomoc przy wyjazdach. Przebywają wśród żołnierzy przez kilka czy kilkanaście dni albo kilka tygodni. Wielu z nich po powrocie utrzymuje łączność z żołnierzami. Jeśli w jednostce jest jakaś sytuacja wymagająca obecności kapelana, dowódca dzwoni po niego, a on wyrusza w drogę. Kapelani przywożą ze sobą żywność, ciepłą odzież oraz listy od najbliższych. Sprawują liturgię w polowych namiotach, adaptowanych na cele kultu. Udzielają sakramentów, a także prowadzą katechezę. W przypadku kapelanów prawosławnych bądź greckokatolickich, którzy mają rodziny, zgodę na ich posługę w strefie działań wojennych musi wrazić nie tylko biskup, ale także żona.

Bliżej podejść się nie dało

Najwięcej kapelanów, ponad 120, poszło służyć w rejon tzw. Operacji Antyterrorystycznej (ATO) z Kościoła greckokatolickiego. Jednym z pierwszych był o. Lubomyr Jaworskij ze Lwowa, który dzisiaj w Kijowie koordynuje pracę kapelanów. On się już do tego przyzwyczaił, rodzina mniej. Każdy wyjazd na front jest dla jego najbliższych wyzwaniem. – W tym roku w czasie Wielkanocy brakowało kapłanów, którzy mogliby spędzić święta wśród żołnierzy – wspomina. – Księża mają swoje parafie, musieli tam pozostać. Musiałem więc wybrać się do jednostek sam. Żona nie była tym pomysłem uszczęśliwiona. „Niech jadą zakonnicy, którzy nie mają rodzin” – przekonywała. W końcu jednak pogodziła się z tym, że na święta zostanie sama z dziećmi. Ja zaś spędziłem je z żołnierzami w Krymskoje, miejscowości położonej na tzw. Bachmuckiej Trasie, ciągnącej się od granicy ukraińsko-rosyjskiej, gdzie wówczas toczyły się zaciekłe walki. Znalazłem się na pierwszej linii. Bliżej już podejść się nie dało.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.