Legiony Waszczykowskiego

Stefan Sękowski

Nowy szef MSZ chce, by Syryjczycy „odwojowali sobie państwo”, Europa ma im w tym pomóc. Oby nie skończyli jak większość naszych legionistów.

Legiony Waszczykowskiego

W telewizyjnym wywiadzie Witold Waszczykowski zaproponował, by przeciwko ISIS wysłać… uchodźców, którzy przybyli do Europy. – Z nas też kiedyś stworzono legiony – mówił polityk. I trudno nie przyznać mu racji, w końcu faktycznie tak było. Tym, którzy opuścili swoją ojczyznę, rzeczywiście mogłoby zależeć na tym, by ją „odbić” od islamo-faszystowskiego okupanta.

Niestety, Waszczykowski patrzy na ten problem w tak stereotypowy sposób, że aż dziwi to u człowieka, który był przecież ambasadorem Polski w Teheranie. – Dziesiątki tysięcy młodych mężczyzn, którzy wyskakują z pontonów z iPadami, pytają się nie o wodę, żywność i ubranie, ale gdzie można naładować komórkę, mogłyby z naszą pomocą odwojować sobie państwo – mówi minister. Cóż, niewielu Syryjczyków jeździ dziś na wielbłądach i wysyła wiadomości za pomocą posłańca, dziś cały świat posługuje się nowoczesnymi technologiami. Ale zostawmy może tą wypowiedzianą z poczuciem wyższości uwagę, bo faktem jest, że do Europy przyjechały dziesiątki, ba, setki tysięcy młodych, zdolnych do służby wojskowej mężczyzn.

Szkopuł w tym, że wielu z nich właśnie z tego powodu wyjechało. Uciekli przed poborem do wojska, nie chcąc walczyć w wojnie, której nie uważają za swoją. Z niewolnika nie ma wojownika – taki ktoś z pewnością sam nie będzie garnął się do legionów. Będą za to ludzie o specyficznym nastawieniu. Europejczycy będą musieli mieli oddzielić emigrantów, którym zależy na własnej ojczyźnie, od bandytów, którzy chcieliby nauczyć się, jak używać karabinu i konstruować bomby – by potem nowo nabytą wiedzę wykorzystać np. w Europie.

Z pewnością sposobów jest wiele, na pewno podstawą Legionów Waszczykowskiego mogliby być chrześcijanie bądź jazydzi, którzy uciekli z terytoriów okupowanych przez ISIS z obawy przed współczesną zagładą. Ale przecież sensownych ludzi można znaleźć także wśród muzułmanów, bo wbrew niektórym stereotypom nie wszyscy kibicują islamistom. Wyszkolimy ich, damy broń – i co dalej? Z kim mają walczyć? Z Państwem Islamskim, to jasne. Ale po czyjej stronie – Kurdów, Assada, może którejś z małych grupek opozycyjnych? A może powinniśmy otworzyć kolejny front? Jak zrobić to, nie naruszając resztek równowagi w regionie i świecie, odnajdując się w splocie układów i układzików między Rosją, Turcją, USA, Iranem, Izraelem i innymi mniejszymi bądź większymi graczami na geopolitycznej szachownicy?

Zanim nowo założone legiony wyruszą w podróż do Damaszku z pieśnią na ustach, warto już zawczasu zastanowić się nad tym, co robić, gdy w końcu wystawimy ich do wiatru. Bo to, że ich w końcu wystawimy, nie ulega wątpliwości. Tak przecież zawsze było, gdy jakiś cwaniak pokroju Napoleona obiecywał nam złote góry, gdy kolejne pokolenia Dąbrowskich i Andersów walczyły o wolność naszą i waszą, w ostatecznym rozrachunku były wykorzystywane do realizacji interesów możnych tego świata. Raz tylko się udało, gdy po bratobójczej wojnie światowej, dzięki szczególnemu splotowi okoliczności, na krótko odzyskaliśmy niepodległość.

To raczej miłującym pokój Syryjczykom się nie uda. Najemnicy nie posprzątają bałaganu, który sami – także my, Polacy, wchodząc wspólnie z Amerykanami do Iraku – spowodowaliśmy. Mam nadzieję, że nowy MSZ przemyśli te problematyczne kwestie, bo już niedługo będzie mógł swoje pomysły prezentować nie tylko w telewizji, ale także podczas spotkań ze swoimi europejskimi odpowiednikami.