Śmieszno i straszno

Piotr Legutko

Konkurencja była ostra, ale zwycięzca bezdyskusyjny. W rywalizacji o tytuł miesiąca wygrywa "Gazeta Wyborcza”, która ostrzega: "PiS obrzydzi nam 500 zł?”.

Śmieszno i straszno

Tytuł to oczywiście tylko przedsmak tego, co pod nim. Autorzy pracy zbiorowej zamieszczonej na stronach gospodarczych przeanalizowali flagowy projekt Prawa i Sprawiedliwości i włosy stanęły im dęba. Otóż "szykują się kolejki jak za czasów socjalizmu”. Matki z dziećmi na ręku stojące godzinami na korytarzach urzędów i powrót instytucji "stacza”, za pieniądze wyręczającego innych w trzymaniu miejsca do kasy. Horror! Roman Giertych już zapowiada, że gdy tylko swoje pieniądze dostanie, natychmiast przeznaczy je na cele charytatywne.

W tym szaleństwie PiS jest oczywiście ukryty plan: obrzydzić owe 500 zł na dziecko, zniechęcić do odbierania świadczeń, a przez to obniżyć koszt całej operacji. Andrzej Arendarski, prezes Krajowej Izby Gospodarczej, jest przekonany, że PiS będzie robił wszystko, by ludzie nie sięgali po pieniądze: "wprowadzał utrudnienia i stosował triki”.

W tym miejscu warto przerwać czytanie, bo choć śmiech to zdrowie, to z niczym nie należy przesadzać. I tak zresztą w dalszej części nie znajdziemy ani owych "trików”, ani odpowiedzi na pytanie, ilu rodziców potrzebuje zniechęcić nowy rząd, by zmieścić się w budżecie.

Nie ma też podstawowej informacji, jak bardzo dotychczasowy system świadczeń jest przyjazny dla Polek i Polaków. A właśnie teraz w niektórych gminach, by dostać zasiłek, rodzina musi dostarczyć 40 (!) dokumentów, spędzić kilka dni na ich gromadzeniu, a cały biurokratyczny aparat sprawdzający, kto i do czego ma uprawnienia, pożera ok. 350 mln złotych rocznie.

Siłą projektu "500 zł na dziecko” jest akurat coś dokładnie odwrotnego do stawianych przez GW zarzutów. Przez swą powszechność i dostępność ma być tańszy i efektywniejszy. Nawet kosztem poczucia sprawiedliwości społecznej (po co bogatemu 500 zł z naszych podatków). Jest bowiem tak, że w polityce demograficznej próbowano już wielu narzędzi, ale wymierne efekty dają jedynie proste świadczenia o charakterze powszechnym, których bezpośrednimi beneficjentami są rodziny. A ich uzyskanie nie wymaga przedstawienia i weryfikacji większej liczby dokumentów. Taki instrument był w Polsce dotąd nieobecny.

Szkoda, że autorzy zabawnego tekstu w GW nie sięgnęli po najnowszy raport Instytutu na rzecz Kultury Prawnej "Ordo Iuris”, dotyczący demografii (prezentujemy go w najnowszym "Gościu”). Temat skutecznej polityki rodzinnej nie jest bowiem ani śmieszny, ani nie nadaje się do straszenia czytelników.  Warto natomiast dyskutować o nim odpowiedzialnie i rzetelnie.