Wiedźmy w ramach promocji?

PAP

publikacja 31.10.2015 11:52

Po procesie z 1775 roku, w którym stracono 14 rzekomych czarownic, niewielka gmina Doruchów k. Ostrzeszowa w Wielkopolsce zyskała miano polskiego Salem - miasteczka czarownic. Wśród samorządowców i mieszkańców nie ma jednak zgody, czy historię sprzed 240 lat należy wykorzystać do promocji gminy.

Wiedźmy w ramach promocji? Funky64 (www.lucarossato.com) / CC 2.0

Proces czarownic w Doruchowie uznaje się za ostatni, przeprowadzony w majestacie prawa na ziemiach polskich. Formalnym zakończeniem tych praktyk była w Polsce konstytucja Sejmu Warszawskiego z roku 1776, zakazująca stosowania tortur oraz karania śmiercią w sprawach sądzenia o czary.

Najgłośniejszy proces czarownic odbył się pod koniec XVII wieku w amerykańskiej miejscowości Salem. Kilka wieków później to niewielkie miasteczko stało się prężnym ośrodkiem turystycznym, a o czarownicach powstały dziesiątki filmów i seriali telewizyjnych. Doruchów takiego boomu nie doświadczył, ale i tu o procesie nie zapomniano.

Gdy blisko 40 lat temu w Doruchowie zorganizowano pierwsze plenerowe widowisko upamiętniające wydarzenia z XVIII wieku, obecny wójt gminy Józef Wilkosz wcielił się w rolę sędziego. Dziś zapowiada, że w przyszłym roku, kiedy będzie tworzona nowa strategia promocyjna, samorządowcy ponownie rozważą wykorzystanie w niej wydarzeń z przeszłości. Zaznacza jednak, że zarówno wśród badaczy tego zagadnienia, jak i mieszkańców Doruchowa, zdania są podzielone. Spory dotyczą zarówno faktów sprzed lat, jak i tego, czy wypada w działaniach promocyjnych odwoływać się do tragedii - nawet tak odległej w czasie.

Wszystko zaczęło się - jak powiedział PAP dyrektor Gminnego Ośrodka Kultury Ryszard Mazur - od bólu palca i poskręcanych w kołtun włosów miejscowej dziedziczki. "Prawdopodobnie wynikało to po prostu z braku higieny. Kiedy medyk nie rozpoznał przyczyny choroby, postanowiono zapytać o radę znachorkę, która miała powiedzieć 'wiedźmy, cioty kołtuna zadały, Dobra z nich najpierwsza'" - opowiadał.

Dobra była wzorową gospodynią, której - w tym przypadku, na nieszczęście - powodziło się nad wyraz dobrze. Stwierdzono więc, że musi mieć konszachty z diabłem. "Znachorka wskazała sześć kobiet z Doruchowa. Resztę na zasadzie 'samooczyszczenia się' okolicy wytypowano z pobliskich miejscowości i przed sądem stanęło 14 kobiet. Zgodnie ze scenariuszem przesłuchań, poddano je próbie wody, następnie żelaza - torturom, podczas których m.in. wyłamywano kości ze stawów" - podkreślił Mazur.

Kobiety uwięziono w pozycji klęczącej w drewnianych beczkach z otworami, na których widniał napis odganiający złe moce -"Jezus, Maria, Józef". Podstawowymi atrybutami sędziów podczas przesłuchań była butelka wódki i krucyfiks z dwiema świeczkami. Sędziowie posiliwszy się mieli zadawać "standardowe" pytania: "gdzie nauczyła się czarować? od kogo?".

11 kobiet przyznało się do winy i prawomocnym wyrokiem zostały skazane na spalenie na stosie. Trzy z nich zmarły w trakcie przesłuchań. Następnie, w towarzystwie zakonników przewieziono je na tzw. wzgórze czarownic, mieszczące się na trasie z Doruchowa do Kępna, ok. 1 km za obecnym urzędem gminy.

"Dopiero po podpaleniu stosu ludzie zaczęli zastanawiać się, jakiej to zbrodni dopuścił się dziedzic; na początku było to dla nich widowisko (). Jedyną pozytywną postacią był wtedy ksiądz Józef Możdżanowski, który konno wyjechał do króla Stanisława Augusta prosić o interwencje. Do Warszawy jest jednak ponad 300 km, więc jak wrócił zastał już tylko zimny popiół" - mówił Mazur.

Później torturowano także córki domniemanych czarownic. W wyniku tych wszystkich zdarzeń żona dziedzica zachorowała psychicznie, a on sam - aby odkupić winę ufundował parafii złotą monstrancję.

Pierwsza pisemna wzmianka o procesie w Doruchowie ukazała się 65 lat po tamtych wydarzeniach na łamach jednego z periodyków. Była to relacja naocznego świadka, bratanka ówczesnego proboszcza miejscowej parafii. W 1976 roku odbyło się natomiast pierwsze widowisko plenerowe o tamtych wydarzeniach pt. "Pożegnanie z diabłem i czarownicą". Właśnie w tym spektaklu sędzią był dzisiejszy wójt Doruchowa. "Temat jest nie do końca jednoznaczny i zdania są bardzo podzielone" - mówi dziś wójt, pytany, czy Doruchów chce być "polskim Salem".

Jednym z pomysłów na przypomnienie o tamtych wydarzeniach mogłoby być muzeum czarownic. Sekretarz gminy Tomasz Bugaryn przyznaje, że odwołanie do historii sprzed 240 lat mogłoby stać się elementem promocji i sposobem na przyciągnięcie turystów. "To jest niewykorzystany potencjał i na pewno element, który można wykorzystać" - powiedział sekretarz gminy, podkreślając, że wymagałoby to konsultacji z mieszkańcami, przeznaczenia na ten cel odpowiednich środków oraz nagłośnienia inicjatywy. Na razie pomysł bardziej podoba się ludziom spoza Doruchowa niż części jego mieszkańców i samorządowców.

"Zastanawiamy się, czy to byłby rzeczywiście dobry wizerunek, żeby dziś promować się na kanwie tamtej historii, nawet gdyby traktować ją nieco żartobliwie" - dodał Bugaryn. Nad wykorzystaniem potencjału historii z 1775 roku zastanawia się też Ryszard Mazur, przyznając, że to - jak mówi - "trochę delikatny temat". "Proces był typowym polowaniem na czarownice, czyli po prostu arogancją władzy, w wyniku której niewinne kobiety stały się ofiarami" - wskazał.

Zdaniem szefa ośrodka kultury, Doruchów może być przykładem miasta, które - stawiając m.in. na poprawę infrastruktury i inne sprawy, ważne dla jakości życia mieszkańców - nie docenia swej regionalnej historii i kultury. Podobnego zdania jest także pochodząca z Doruchowa Justyna Ptak, która uważa, że mieszkańcy nie powinni się tej historii wstydzić. "Nie był to oczywiście czyn chwalebny, ale przecież nikt z nas nie brał w nim bezpośredniego udziału. To ciekawa historia, a tak naprawdę nikt z mieszkańców dokładnie nie wie, jak i gdzie odbywała się egzekucja" - powiedziała.

"O historii czarownic mówiło się w szkole na lekcjach historii, ale poza tym epizodem mam wrażenie, że jest ona pomijana. A szkoda, bo uważam że ten fakt z przeszłości mógłby zainteresować turystów. O tym, że ta historia jest intrygująca, mogłam przekonać się kilka lat temu, kiedy sama brałam udział w rekonstrukcji tamtych wydarzeń. Spektakl na świeżym powietrzu przyciągnął tłumy widzów" - powiedziała Justyna Ptak.

Sceptycy wskazują natomiast, że historia - choć ciekawa - miała bardzo tragiczny finał i nie byłoby dobrze, gdyby Doruchów kojarzył się tylko z czarownicami. "Wydaje się, że teraz już nikt nie żyje tą historią, jest to traktowane z lekkim przymrużeniem oka. Ale może jesteśmy w błędzie" - powiedział sekretarz gminy, tłumacząc pojawiające się różnice zdań. Decyzje o tym, czy czarownice zostaną wpisane do strategii promocyjnej gminy mają zapaść w przyszłym roku.

Pomysł upamiętnienia i wykorzystania czarownic w promocji miasta pojawiał się już wcześniej m.in. w Czeladzi (Śląskie) czy Gorzuchowie (Wielkopolskie). We wrześniu z inicjatywą stworzenia pomnika czarownicy wyszła poznańska radna osiedlowa Ewa Łowżył. Takie inicjatywy są przez antropologów kultury określane przejawem "rehabilitacji czarownic", czyli przywrócenia dobrego imienia osobom niesłusznie skazanym za czary.