Chcemy wrócić do Syrii!

Dawid Wildstein

|

GN 44/2015

publikacja 29.10.2015 00:15

– Czemu Bóg pozwala na te okrucieństwa? – kobieta wydaje się zdziwiona moim pytaniem. – Przecież Bóg ciągle nam pomaga! – odpowiada z pewnością w głosie. Właśnie pomoc nadeszła z Polski, m.in. od czytelników „Gościa Niedzielnego”.

Rodzina syryjskich uchodźców. Żyją w jednym pomieszczeniu, które jeszcze kilka miesięcy temu przeznaczone było  dla zwierząt   Rodzina syryjskich uchodźców. Żyją w jednym pomieszczeniu, które jeszcze kilka miesięcy temu przeznaczone było dla zwierząt
Piotr Apolinarski
Siedzimy w kuchni, kobieta gotuje obiad dla swojego synka, zajętego odbijaniem zielonej piłki od podłogi wyłożonej kafelkami. Matka przywołuje swoje dziecko. – Kto daje ci ubrania, Efrim? – pyta go. – Bóg – odpowiada bez wahania sześciolatek. – Kto daje ci jedzenie? – Bóg – z pewnością siebie stwierdza Efrim. – Widzisz, to tylko dzięki Bogu żyjemy, dziękujemy Mu codziennie, modlimy się – mówi matka. Jej syn także dobrze wie, komu zawdzięcza to, że jeszcze żyje. Bez zastanowienia więc odpowiada na kolejne pytania mamy: – Komu zawdzięczamy to, że jesteśmy wciąż razem? Komu zawdzięczamy to, że nie rozerwały nas bomby? – Chrystusowi – chłopiec zaczyna się śmiać i śpiewać.

Oni tam zostali

Matka Efrima tłumaczy: – Bóg nas chroni. Codziennie Mu dziękujemy za to, co nam dał. Jesteśmy mali jak Dawid, ale pokonamy Goliata. Bóg bardzo nas kocha, my bardzo kochamy Boga. Jest uciekinierką z Erytrei. To „podwójni uchodźcy”. Ojciec, matka, syn – chrześcijanie – wpierw uciekli z Erytrei do Syrii. Tam ojciec miał kontakty, tam dobrze im się żyło. Wtedy Efrim miał jeszcze tatę. Potem wybuchła wojna, uciekali więc dalej. Dotarli do tureckiej Antakyi, dawnej Antiochii Syryjskiej, położonej relatywnie niedaleko syryjskiego Aleppo. Dziś Aleppo właściwie nie istnieje, zniszczone przez wojnę. W Antakyi matka znalazła pracę, ale na krótko. Ksiądz znalazł ich na ulicy, gdy już nie mieli za co żyć. Od tego czasu mieszkają w przykościelnych pomieszczeniach, matka utrzymuje się ze sprzątania za grosze w domach innych ludzi. – Nie jest łatwo w południowej Turcji – mówi. – Tu nie lubią czarnych. Ale Bóg nas kocha – dodaje. – Inaczej dawno byśmy zginęli. – Jezus mnie kocha, kocham Jezusa – śpiewa mały Efrim. Ojca już nie ma. Nie zginął w Syrii. Po dostaniu się do Turcji zniknął. – Chyba zwiał do stolicy. W Turcji łatwiej przeżyć bez rodziny na głowie – konstatuje matka. Efrim i jego mama znaleźli się wśród chrześcijańskich uchodźców, których wspomogliśmy dzięki ofiarności m.in. czytelników „Gościa Niedzielnego”. Ale nie są jedyni. Alex i Sandi to małżeństwo, syryjscy chrześcijanie z trojgiem dzieci. Pochodzą z Aleppo. Oni także znaleźli schronienie w jedynym kościele katolickim w Antakyi.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.