Przywództwo w czasach kryzysu

Andrzej Grajewski

|

GN 44/2015

publikacja 29.10.2015 00:15

Kiedy fala migrantów i uchodźców ruszyła w kierunku Unii Europejskiej, wyraźne stanowisko wobec problemu zajęło dwoje przywódców: Orbán, premier Węgier, oraz Merkel, kanclerz Niemiec. Dzisiaj tylko Orbán może o sobie powiedzieć, że reagował na miarę wyzwań.

Premier Orbán  i kanclerz Merkel  w czasie wspólnej konferencji Premier Orbán i kanclerz Merkel w czasie wspólnej konferencji
SOEREN STACHE /dpa/pap

Wiosną stało się jasne, że Europa stoi wobec nowej odmiany wędrówki ludów. Gdy olbrzymie masy ludzkie ruszyły z Bliskiego Wschodu na zachód i północ, stało się oczywiste, że tylko solidarne, wspólne działanie krajów Unii Europejskiej może pozwolić uporać się z tym problemem. Tego jednak przez wiele miesięcy najbardziej Europie brakowało.
 

W obronie prawa i porządku

Węgry pierwsze odczuły bezpośrednie skutki wyboru przez migrantów tzw. bałkańskiego szlaku, wiodącego z Turcji przez Grecję, Serbię i Węgry. Wiosną znalazło się tam kilkadziesiąt tysięcy migrantów, co dla niewielkiego kraju było ogromnym obciążeniem. W tym czasie granica serbsko-węgierska stała się „umowną linią” na mapie. W obliczu napierającej masy Budapeszt zdecydował o przekształceniu jej w prawdziwą granicę. Miała skutecznie ograniczyć niekontrolowany napływ ludzi. Nakładem sporych środków zdecydowano się na zbudowanie wzdłuż zielonej granicy wysokiego na prawie 4 metry płotu. Władze węgierskie podkreślały, że celem umocnienia granicy nie jest całkowite zatrzymanie uchodźców. Dzięki postawieniu fizycznej bariery możliwe stało się jednak kierowanie przyjeżdżających osób do wyznaczonych punktów (tzw. hotspotów), gdzie można ich było rejestrować, co zresztą przewidywały unijne dyrektywy. Migranci wyraźnie jednak zamierzali uniknąć tej procedury i chcieli dostać się do Unii z pogwałceniem europejskiego prawa. Gdy Węgrzy umacniali jedną granicę, migranci próbowali ją obejść, kierując się najpierw w stronę Chorwacji, a gdy i ta granica została uszczelniona, poszli przez Słowenię. Granica węgierska jednak nie jest zamknięta. Przejścia graniczne funkcjonują normalnie. Jeżdżą tam tiry, przekraczają ją ludzie, także migranci, choć teraz w liczbie ok. 50 dziennie.

Te działania spowodowały jednak ogromną krytykę Węgier w europejskich, także polskich mediach. Orbán był przedstawiany jako nieczuły na ludzkie nieszczęścia i biedę satrapa, który kierując się ksenofobią i nacjonalizmem, niweczy marzenia setek tysięcy ludzi o bezpiecznym i dostatnim domu. Wyśmiewano się także z „płotu” Orbána jako nieskutecznej atrapy, która jest wyłącznie zabiegiem propagandowym i nie rozwiązuje problemu uchodźców. W Europie niewielu go słuchało, gdy przestrzegał przed indolencją Unii, kiedy pod koniec sierpnia tysiące migrantów zalały okolice dworca Keleti w centrum Budapesztu.

Gdy Bruksela mówiła o przydzielaniu migrantów do poszczególnych państw, Orbán przekonywał, że to żadne rozwiązanie. – To nie jest 150 tys., jakie chcą rozdzielić systemem kwotowym, to nie jest 500 tys. Liczba, jaką usłyszałem w Brukseli, to są miliony, a potem dziesiątki milionów, ponieważ morze imigrantów nie ma końca – przestrzegał, prosząc o pomoc w uszczelnieniu granicy Unii Europejskiej. W odpowiedzi kanclerz Niemiec zapowiedziała, że Niemcy szeroko otworzą drzwi przed uchodźcami i będą ich przyjmować z otwartymi ramionami. Mówiła, że „ma plan”, powtarzała: „Damy radę”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.