Wypisani ze szpitala

Franciszek Kucharczak

|

GN 44/2015

publikacja 29.10.2015 00:15

Nie chodzi o życie krótkie czy długie. Chodzi o wieczne.

Wypisani ze szpitala rysunek franciszek kucharczak /gn

Mój starszy syn miał 4 lata, gdy z miną specjalisty uświadomił dwuletniego brata: „A ty wiesz, że umrzesz?”. Na co młodszy zareagował głośnym „łeeeee!”.

No tak, przykro, że umieramy. Ale czy nie bardziej przykra byłaby wiadomość: „będziesz tu wiecznie wegetował”? No bo niby ludzie chcą ziemskiej nieśmiertelności, ale nie potrafią wskazać, po co im ona. Nie potrafią nawet powiedzieć, czemu tak bardzo zależy im na długowieczności.

Dlaczego właściwie życzymy sobie „sto lat”, skoro nie mamy pojęcia, co miałoby z tego wynikać? Czy życie na tym świecie jest tak zachwycające, żeby było warte robienia tego bez końca? Albo choćby przez, powiedzmy, 300 lat?

Ale jest też istotniejsze pytanie: Co my mamy tak ważnego do zrobienia i powiedzenia tutaj, żeby trzeba to było robić i mówić tak długo? Nawet gdyby taki delikwent w kółko przechodził renowacje niczym Lenin w moskiewskim mauzoleum, to zamiast żyć pełną piersią, skupiony byłby coraz bardziej na sypiącym się organizmie. Cóż zresztą można nowego powiedzieć światu, gdy się jest świadkiem i rzecznikiem odkryć sprzed wieków?

Gdyby długowieczność była tak cenną rzeczą, Jezus nie powinien być zabity w wieku około 30 lat. A tym bardziej nie powinien dopuścić, żeby z jego powodu zginęło tyle małych dzieci w Betlejem. Tymczasem Kościół czci te dzieci jako świętych – a to znaczy, że one do osiągnięcia pełni szczęścia nie potrzebowały wielu lat. Niczego nie potrzebowały – tylko Jezusa Chrystusa.

Wielu świętych zmarło w młodości, a niektórzy w dzieciństwie. A i ci, którzy zmarli przed narodzeniem, też są w objęciach Boga – więc także są święci.

Odejścia ludzi w młodym wieku są szczególnie bolesne dla tych, co pozostali, ale błądzi ten, kto z tego powodu pomstuje na Boga. Bo to trochę tak, jakby pacjent szpitala awanturował się, że kogoś z łóżka obok wypisali do domu. A my wszyscy na tym świecie jesteśmy jak w szpitalu. To nie jest życie na stałe, i nie jest to normalne miejsce. Z powodu grzechu wszyscy jesteśmy chorzy i czekamy na transfuzję Krwi Jezusa, która nas ostatecznie uzdrowi. I wejdziemy do życia bez tych wszystkich kroplówek, sond i basenów. Niektórzy wychodzą ze szpitala wcześniej, inni później, ale obiektywnie żadnemu z nich nie dzieje się krzywda.

To, że ludzie umierają w każdym wieku, oznacza, że Bóg traktuje poważnie człowieka w każdym wieku. To znaczy, że każdy etap życia człowieka jest życiem prawdziwym, w pełni ludzkim i zdatnym do zbawienia.

Ani niemowlę, ani niedołężny starzec nie są mniej ludźmi niż zdrowy człowiek około trzydziestki. Nikt, kto się począł, nie jest w żadnym momencie na etapie przygotowania do życia – on już po prostu żyje.

Dobra jest taka śmierć, która kończy się zbawieniem – wiek tu nie ma nic do rzeczy. Jeśli ktoś żyje krótko, to znaczy, że jego młoda śmierć była do czegoś potrzebna. Jeśli żyje długo, to znaczy, że potrzebne jest jego długie życie. I nie ma co marudzić – Stwórca ma pełne prawo decydować o stworzeniu.

Koniec końców w życiu chodzi o to,  żeby umrzeć szczęśliwie. 

Błąd szczerości

Twarz „Zlewu”, czyli Zjednoczonej Lewicy, Barbara Nowacka powiedziała w czasie przedwyborczej debaty liderów rzecz arcyciekawą. Otóż w potoku jej słów znalazło się takie zdanie: „Konwencja antyprzemocowa też pomaga nam w walce z religiami dominującymi”. Oficjalnie chodziło o dobro kobiet i innych płci poza męską, a tu się nagle okazało, że genderowa konwencja to narzędzie do utrącania chrześcijaństwa. Cóż, liczni krytycy od początku to mówili, ale po raz pierwszy przyznała to gorąca zwolenniczka konwencji (i przeciwniczka „religii dominującej”). Ale nie ma kłopotu. Tę konwencję można wypowiedzieć.

Przyszła kolej

Ostatnią przedwyborczą nadzieją władzy PO na utrzymanie się u steru było hasło obrony Polski przed republiką wyznaniową. Hasło to rzuciła Ewa Kopacz i konsekwentnie powtarzała je aż do wyborów. Przypomnijmy, że to ta sama osoba, która nie tak dawno całowała – z przyklękiem! – pierścień papieża. Zachowanie to przypominało niedawną strategię byłego prezydenta, który niezłomnie deklarując katolicyzm, jednocześnie straszył Polaków powrotem średniowiecza. Po przegranej prezydenta partia pani premier wymyśliła dla niej hasło „Kolej na Ewę”. No i przyszła kolej.

Cnota absencji

Prezenter TVN Jarosław Kuźniar, znany z gorącej niechęci do PiS, po wyborach skrytykował naród w takich oto słowach: „I co żeście najlepszego zrobili? Należę do tej grupy wyborców, która głosuje, nie chodząc na wybory. Do momentu, aż nie będzie partii, na którą rzeczywiście warto by zagłosować”. Na tym przykładzie widać, że niechodzenie na wybory w pewnych wypadkach może jednak być czynem patriotycznym.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.