Węgry na celowniku

Piotr Semka

|

GN 42/2015

publikacja 15.10.2015 00:15

Węgry były ostatnio brutalnie atakowane przez europejskie, a także polskie media. Wszystko dlatego, że były jedynym krajem, który w chwili kryzysu potraktował serio ustawodawstwo unijne w kwestii imigracji.

Węgierscy wolontariusze rozdawają imigrantom żywność. Takie sceny rzadko pokazywano w mediach, zarówno zachodnich, jak i polskich Węgierscy wolontariusze rozdawają imigrantom żywność. Takie sceny rzadko pokazywano w mediach, zarówno zachodnich, jak i polskich
CSABA KRIZSAN /HUNGARY OUT/epa/pap

Czy Viktor Orbán szykuje drugi mur berliński?”; „Niemcy odmówili sprzedaży Węgrom drutu kolczastego dla odgrodzenia się od uchodźców”; „Węgierska reporterka kopnęła uciekiniera” – takie tytuły dominowały nie tylko w zachodnich, ale i w polskich mediach w czasie najostrzejszej fazy kryzysu uchodźczego. Kanclerz Austrii Werner Faymann posunął się nawet do porównania polityki władz w Budapeszcie wobec uchodźców do postawy tego kraju wobec ofiar Holocaustu w latach II wojny światowej. Rzekoma surowość polityki Budapesztu była też porównywana z wielkodusznością Angeli Merkel, która zarządziła wobec uchodźców politykę „otwartych drzwi”. Dziś RFN czy Austria same boleśnie odkrywają skalę problemów związanych z nagłą i masową imigracją.

Także w Polsce wzrosła świadomość skomplikowanego charakteru migracji na nasz kontynent setek tysięcy przybyszy spoza Europy. To dobry moment, aby podsumować, jak ogromne problemy musiały pokonać niewielkie Węgry w sytuacji naporu ogromnych mas uchodźców. Jedyny kraj, który w chwili kryzysu potraktował serio ustawodawstwo unijne w kwestii imigracji.

Nagły kryzys

Jeszcze na początku tego roku liczba uchodźców, którzy docierali do naszej południowej granicy, miesięcznie nie przekraczała ok. 10 tysięcy. Od lata ta liczba skoczyła do 40–50 tys. na miesiąc. Skąd tak gwałtowny wzrost? Wcześniej główna fala uciekinierów napływała łodziami do wybrzeży Włoch i Grecji. Byli to głównie mieszkańcy Libii i krajów Maghrebu, których dowozili handlarze ludzkim towarem. Latem tego roku natomiast na Węgry ruszyła fala z Turcji przez Bałkany. O wywołanie tego ludzkiego strumienia posądzane są władze Turcji, którym zaczęły ciążyć masy uchodźców, głównie z Syrii, ale także z Afganistanu i Pakistanu. Wielu uchodźców przyznaje, że otrzymali pieniądze od urzędników tureckich w zamian za deklarację, że udadzą się do Europy.

„Strumień turecki” przez Grecję, Bułgarię, Kosowo, Macedonię i Serbię zaczął docierać do granicy Węgier w połowie sierpnia i szybko narastał. Władze węgierskie zgodnie z tzw. unijnymi protokołami dublińskimi chciały zarejestrować kandydatów jako azylantów, zebrać od nich odciski palców i mieć czas na odsianie osób podejrzewanych o terroryzm. Według unijnej procedury takie osoby powinny czekać na decyzje w swojej sprawie w obozach, gdzie potem władze węgierskie mogłyby ewentualnie rozważyć ich wjazd do poszczególnych krajów Unii. Tymczasem grupy imigrantów po wejściu na teren Węgier nie akceptowały żadnej procedury rejestracji i żądały jedynie prawa do jak najszybszego przejazdu do Austrii i Niemiec. Sytuacja szybko wymknęła się spod kontroli. Jej symbolem było okupowanie przez setki uchodźców dworca Keleti w Budapeszcie.

Władze jeszcze raz spróbowały zgromadzić uchodźców w obozach, ale gdy to się nie udało, tłumy imigrantów ruszyły autostradą w kierunku Austrii, która ich przyjęła. Węgrów zaniepokoiła pewność siebie uchodźców i ich sprawne zorganizowanie. Zdecydowaną większość przybyszy stanowili młodzi mężczyźni w wieku od 18 do 30 lat. Policja węgierska szybko zauważyła, że w grupach imigrantów widoczni są wyraziści liderzy, a część grup sprawiała wrażenie objęcia ścisłą hierarchią, przywodzącą na myśl wzorce mafijne. Liderzy grup bardzo sprawnie komenderowali grupami za pomocą telefonów komórkowych i Facebooka. Wyraźne było lekceważenie Węgrów i traktowanie ich kraju jako terytorium tranzytowego, które ma obowiązek dostarczyć imigrantów do Niemiec, ale nie ma prawa od nich niczego wymagać. Obrońcy uchodźców wskazują, że uciekinierzy z racji doświadczeń ze swoich ojczyzn mają prawo być nieufni wobec policji. Krytykowano też policję węgierską, że nie umiała działać w sytuacji napływu tak dużej fali ludzkiej.

Z kolei zwykłych Węgrów irytowało to, że w zachodnich mediach widzieli zupełnie inny obraz uchodźców niż za oknem. Mimo że 75 proc. migrantów stanowili mężczyźni w sile wieku, fotoreporterzy skupiali się na robieniu chwytających za serce zdjęć matek z dziećmi. Żona jednego z austriackich polityków jako dowód na brutalność węgierskich władz zrobiła zdjęcie w obozie w Röszke z węgierskimi policjantami, rzucającymi kanapki w tłum zebranych w obozie uchodźców. Autorka filmu oskarżyła Węgrów, że traktują uchodźców jak zwierzęta, demonstrując w ten sposób pogardę wobec przybyszy. Prawda okazała się bardziej prozaiczna. Gdy zaczęto wydawać kanapki, grupa osiłków z wyjątkowo twardymi łokciami zablokowała okienko z wydawaną żywnością i zabierała wszystkie kanapki dla siebie. W tej sytuacji policjanci zaczęli rzucać kanapki w tłum, chcąc, by żywność dotarła do ludzi z tyłu. Pewnie nie było to za mądre, ale nie było w tym pogardy dla przybyszy.

Płot dla porządku, a nie segregacji

Najwięcej emocji wywołuje do dziś budowa 137-kilometrowego płotu na granicy węgiersko-serbskiej. Czy jest on dowodem na jakieś totalitarystyczne skłonności Viktora Orbána? Nic podobnego. Po prostu władze w Budapeszcie chciały ukrócić nieakceptowaną dla żadnego państwa sytuację, w której granica z Serbią przekraczana była nielegalnie w dziesiątkach miejsc przez grupy uchodźców, kierujących się na własną rękę ku granicy z Austrią. Akceptacja dla takiego stanu rzeczy byłaby uznaniem, że państwo węgierskie istnieje tylko teoretycznie.

Gdy zbudowano już mur – co było niełatwym osiągnięciem wojsk inżynieryjnych w czasie paru tygodni – zaczęły się ataki zorganizowanych grup. Policja węgierska zatrzymała jednego z przywódców agresywnych grup i okazało się, że jest to człowiek mający już prawo do legalnego pobytu na terenie Unii. Znaleziono u niego 9 paszportów i po wnikliwym śledztwie okazało się, że jest właścicielem przedsiębiorstwa na Cyprze. I znów reporterzy skupili się na robieniu zdjęć sugerujących, że to agresorzy byli ofiarami policji węgierskiej.

W prasie światowej próżno było szukać zdjęć, jak przy atakach na granicę w charakterze „żywych tarcz” używano małe dzieci. Policja węgierska musiała działać z wyjątkową ostrożnością. Nie mogła ulec awanturnikom, a jednocześnie musiała mieć świadomość, że każda ofiara śmiertelna wśród imigrantów będzie uznana za dowód „totalitarnego oblicza Węgier”. Po konflikcie wokół uchodźców z sąsiednią Chorwacją Budapeszt nakazał zbudowanie dodatkowego płotu ochronnego na granicy z państwem chorwackim. Te środki zachowania ładu prawnego uspokoiły sytuację.

Węgrzy nadal przyjmują grupy imigrantów i przewożą je do granicy austriackiej, ale na swoich zasadach, a nie według życzeń samozwańczych liderów grup uchodźców. Władze węgierskie przypominają Europie, że na budowę zabezpieczenia granicy i infrastrukturę pomocy dla uchodźców wydano w tym roku już 7 mld forintów, z czego tylko 2 mld to pomoc unijna. O wiele zamożniejsza Austria otrzymała dwukrotnie więcej. Europa wciąż nie przystąpiła do rozważenia 6-punktowego programu premiera Viktora Orbána. Najważniejszym jego punktem jest skupienie się na pomocy w krajach pochodzenia uchodźców lub krajach sąsiednich – Libanie czy Jordanii. Według Orbána na ten cel kraje członkowskie mogłyby poświęcić 2 proc. składki przekazywanej na rzecz Unii Europejskiej. Z pieniędzy tych utrzymywano by obozy dla uchodźców w Serbii, Macedonii i na Węgrzech.

Miłosierdzia nic nie zastąpi

Na Węgrzech uchodźcy otrzymują żywność, odzież i opiekę zarówno ze strony służb państwowych, jak i organizacji charytatywnych Kościołów chrześcijańskich, z węgierskimi Kościołami katolickim i kalwińskim na czele. Węgrzy działają też na rzecz wspólnej akcji charytatywnej społeczeństw krajów naszej części Europy. 1 października gościem kard. Kazimierza Nycza był Miklós Soltész, sekretarz stanu w węgierskim ministerstwie zasobów ludzkich. Gość z Budapesztu zaproponował, aby Kościół polski wziął udział w inicjatywie zbiórki na migrantów, którą miałyby przeprowadzić kraje Europy Środkowo-Wschodniej. „W rozwiązanie problemu emigrantów muszą włączyć się nie tylko instytucje państwowe, ale także Kościoły, związki wyznaniowe i organizacje charytatywne. Te problemy możemy rozwiązać tylko u źródeł – podkreślił Soltész.

Pieniądze z tej wspólnej akcji środkowoeuropejskiej byłyby przekazane do Syrii, Iraku i Libanu. Pomoc byłaby dostarczana tam, gdzie tkwi źródło problemów. Minister Soltész wierzy, że wspólna akcja zbierania środków na uchodźców wzmocni jedność tych narodów, w których Kościół jest żywy. Soltész wskazuje: „Ten kryzys może doprowadzić do oczyszczenia, powrotu do chrześcijańskich korzeni Europejczyków, a jeśli nie zostanie rozwiązany, może mieć niewyobrażalne konsekwencje”. Słuchając tych słów przedstawiciela węgierskiego rządu, można tylko zadumać się nad tym, jak różny jest obraz Węgier w światowych mediach od rzeczywistości. Państwo Madziarów stanęło wobec ogromnego wyzwania i zdołało zarówno obronić swoją podmiotowość, jak i nie sprzeniewierzyć się zasadom humanitaryzmu. A ostrzeżenia Budapesztu przed brakiem wyobraźni w kwestii imigrantów być może już niedługo zaczną być traktowane w zachodnich stolicach o wiele bardziej serio niż dotąd.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.