Kto mówi, jaką mamy płeć

Franciszek Kucharczak

Głosowanie nad wetem prezydenta do ustawy o "ustaleniu płci" nie pokaże, jakie kto ma poglądy, tylko czy je w ogóle ma.

Kto mówi, jaką mamy płeć

Gdy prezydent Andrzej Duda zawetował ustawę o ustaleniu płci (według niej możliwa byłaby nawet wielokrotna „zmiana płci” w oparciu o prywatne orzeczenie lekarskie i oświadczenie woli, bez konieczności stosowania ingerencji medycznych) Ewa Kopacz zbolałym głosem powiedziała: „Chcą nam urządzać życie po swojemu, mówić jaką mamy płeć, co mamy w życiu robić”.

O co chodzi, pani premier? Kto pani chce mówić, jaką pani ma płeć? Normalni ludzie nie kwestionują niczyjej płci, tylko ją przyjmują do wiadomości, podobnie jak prawo grawitacji. Jeśli ktoś chce nam mówić, jaką mamy płeć, to ludzie, którym nie pasuje przyciąganie ziemskie. Co zresztą potwierdzałoby podejrzenie, że są z kosmosu.

„Urodziłem się, patrzę – chłopiec” – powiedział dawno temu w skeczu Jan Pietrzak. Tak się to właśnie rozpoznaje, pani premier. Każdy ma taką płeć, jaką ma, a opcje są dwie: męska lub żeńska, wie pani? I o tym się nie decyduje – tak po prostu jest. Oczywiście mogą się zdarzyć zaburzenia, jak we wszystkim. I wtedy można i należy to leczyć. Ale nie tak, że dostosowujemy człowieka do choroby, tylko staramy się usunąć źródło choroby. A źródło jest w mózgu. Więc jeśli ktoś ma ciało mężczyzny, a wydaje mu się, że jest kobietą, to nie przerabia się go na kobietę, tylko leczy jego psychikę. Zawodowym tolerancjonistom, którzy raczą się oburzyć, przypomnę, że transseksualizm jest „skrajnym zaburzeniem identyfikacji i roli płciowej, klasyfikowany jako jednostka chorobowa”. Nawet Światowa Organizacja Zdrowia, która na życzenie homolobby skreśla z listy chorób co tam chcą, w odniesieniu do transseksualizmu jeszcze tego nie zdążyła zrobić. A tu nasi posłowie okazali się bardziej postępowi od WHO!

Wkrótce – na ostatniej sesji tego parlamentu – głosowanie nad przyjęciem bądź odrzuceniem prezydenckiego weta. Niezależnie od wyniku, sprawa ta pokazuje, jaka jest różnica między Bronisławem Komorowskim a Andrzejem Dudą. Były prezydent, gdyby nie przepadł w wyborach, z całą pewnością nie zawetowałby tej ustawy. Był przecież „prezydentem wszystkich Polaków”, a to w praktyce oznaczało, że nie miał własnych przekonań. A jeśli miał, to je skutecznie zwalczał. Dlatego, choć katolik, katolicy w najmniejszym stopniu nie mogli na niego liczyć. Tymczasem właśnie po to wybiera się konkretnego człowieka, żeby prezentował konkretne poglądy. I, jak widać, Andrzej Duda takie poglądy ma. Czy się to komuś podoba, czy nie – on jest czytelny. I to pierwsze weto pokazuje, że jego decyzje są zgodne z deklaracjami. Powiedział, że jest katolikiem – i widzimy, że zachował się jak katolik (inna rzecz, że nie trzeba być katolikiem, żeby mieć w takich sprawach zdrowe poglądy).

Katoliczką jest też, jak deklarowała, Ewa Kopacz. Teraz, gdy burzy się nie tylko przeciw wetu prezydenta, ale straszy, że jeśli wybierzemy PiS, to „zakaz aborcji będzie gościł w naszym kraju”, widać jasno, że idzie szlakiem utartym przez Bronisława Komorowskiego. A zatem, jak w proroczym haśle napisała Platforma Obywatelska – „kolej na Ewę”.