Wspólnota? 
Może po wyborach…

Barbara Fedyszak-Radziejowska


|

GN 39/2015

publikacja 24.09.2015 00:15

Sceptycyzm osób niepraktykujących wobec imigrantów jest wyraźnie wyższy niż wierzących i praktykujących.


Wspólnota? 
Może po wyborach…

Jednym z powodów, które sprawiły, że Andrzej Duda wygrał wybory prezydenckie, była nadzieja na odbudowanie wspólnoty i przerwanie niszczącej wojny na słowa, emocje i wrogie gesty. Polacy zapragnęli normalności, w której ludzie różniący się poglądami politycznymi potrafią ze sobą rozmawiać i współpracować. Od zaprzysiężenia nowego Prezydenta RP minęło
7 tygodni, a atmosfery pojednania i przykładów współpracy wciąż w życiu publicznym niewiele. Okoliczności temu nie sprzyjają, toczy się kampania wyborcza i poważnych problemów w polityce krajowej oraz europejskiej przybywa, a nie ubywa.



Jeśli wierzyć polskim i niemieckim mediom opiniotwórczym, także kryzys migracyjny okazał się zbyt trudnym wyzwaniem dla polskiego społeczeństwa. Podobno podzielił je na solidarnych i otwartych Europejczyków, którzy chcą przyjąć uchodźców z państw objętych konfliktami zbrojnymi, oraz na antyeuropejskich ksenofobów, którzy się na to nie godzą. Ci pierwsi w pięknych słowach wyrażają empatię i solidarność z uchodźcami, ci drudzy domagają się prawa Polski do suwerennych decyzji oraz partnerstwa w podejmowaniu unijnych decyzji. Przypominają też o obowiązku chronienia unijnych granic oraz o skomplikowanych, kulturowych i politycznych konsekwencjach wielkiej fali migracji. Pamiętają o źródłach; o prześladowaniu chrześcijan i zbrodniach popełnianych przez Państwo Islamskie na wyznawcach innych religii. 

Obok nowej fali oskarżeń i złych emocji pojawiła się w mediach „unijna edukacja”; albo okażemy więcej solidarności i chrześcijańskiego współczucia, albo zostaniemy do nich przymuszeni „siłą” i finansowymi sankcjami. Jednak kampania wyborcza ma swoje prawa, a zdanie wyborców bywa ważne. Medialne obrazy tragedii dzieci ginących na plażach, zderzone z relacjami z walk toczonych przez młodych migrantów na węgierskiej i chorwackiej granicy, zmieniły społeczne nastroje i akceptacja przyjmowania uchodźców spadła z majowego poziomu 72 proc. do 56 proc. w sierpniu (CBOS 122/2015). I chociaż nadal większość badanych uważa, że Polska powinna przyjmować uchodźców z krajów objętych konfliktami zbrojnymi, to ich osiedlenie się w Polsce akceptuje 6 proc., a połowa
oczekuje, że pozostaną w Polsce do czasu, aż będą mogli wrócić do siebie. 



Na pytanie, czy Polska powinna przejąć część uchodźców z Bliskiego Wschodu i Afryki Płn., z którymi państwa południowej Europy sobie nie radzą, większość (55 proc.) odpowiedziała: nie (tak – 36 proc. badanych). Także odgórne przydzielanie państwom Unii liczby uchodźców 52 proc. badanych uznało za złe rozwiązanie (35 proc. je akceptuje). Najważniejsze jest jednak źródło takich postaw – to ekonomia, a nie ideologia. Sceptycyzm wobec przyjmowania uchodźców deklarują głównie młodzi ludzie w wieku 18–34 lat, robotnicy po szkołach zawodowych, oceniający swoje warunki materialne jako złe. Co więcej, osoby o lewicowych i prawicowych poglądach wyrażają podobne, bardziej otwarte opinie niż niezdecydowani i osoby o poglądach centrowych. Mit religijnej ksenofobii rozwiewa także informacja, że sceptycyzm osób niepraktykujących wobec imigrantów jest wyraźnie wyższy niż wierzących i praktykujących. 

Innymi słowy, jesteśmy w tej kwestii podzieleni zupełnie inaczej, niż sugerują politycy obozu władzy. Migracja zarobkowa postrzegana jest jako zagrożenie na rynku pracy, bo Polska wciąż jest krajem, z którego młodzi wyjeżdżają za pracą i wyższymi płacami do Niemiec, Austrii, Szwecji i Wielkiej Brytanii. Gdy zobaczyli, że granice UE szturmują nie tylko prześladowani uchodźcy, lecz także konkurenci do miejsc pracy – pojawił się lęk. Polacy rozumieją, że uchodźcy i migranci z Syrii oraz Iraku nie chcą azylu w biednych krajach Europy Środkowo-Wschodniej. Stopniowo zaczęli rozumieć to także niemieccy i – miejmy nadzieję – polscy politycy.


Tak można zrozumieć niedzielne orędzie pani premier, która połączyła akceptację dla rozwiązań Komisji Europejskiej z deklaracją skierowaną do Polaków: przyjmiemy tylko uchodźców, a nie migrantów ekonomicznych, otworzymy się na uciekające przed śmiercią rodziny z dziećmi, będziemy negocjować i stawiać warunki – uszczelnienie zewnętrznych granic Unii, oddzielenie uchodźców od imigrantów ekonomicznych oraz kontrole naszych służb dot. przyjmowanych osób. Argumenty tych, których wcześniej obrażała oskarżeniami o ksenofobię, brak moralności i antyeuropejskość, zostały więc uwzględnione, ale połączone z jątrzącym apelem do partii politycznych, by nie podsycały niepotrzebnych lęków. Szkoda, że E. Kopacz woli dzielić niż integrować Polaków. Premier demokratycznego państwa nawet w trakcie kampanii wyborczej może – i powinien! – pokazać, że liczy się z opiniami obywateli, a opozycję traktuje jako ważnego partnera w debacie publicznej.



Także „Gazeta Wyborcza” w artykule o pierwszych 100 chrześcijańskich rodzinach uchodźców z Syrii sprowadzonych do Polski przez Fundację Estera, którymi zaopiekowały się parafie w całej Polsce, zauważyła, że syryjscy chrześcijanie lepiej niż inni zintegrują się z polskim społeczeństwem. Wielka szkoda, że zapomniała, iż jeszcze nie tak dawno piętnowała tych, którzy podobnie pisali i mówili o tym problemie. Pomimo wyraźnej zmiany stanowiska w sprawie uchodźców zarówno pani premier, jak i „Gazeta Wyborcza” nie zdobyły się na przyznanie chociażby częściowej racji swoim oponentom. Mogli wykonać gest na rzecz odbudowania wspólnoty. Szkoda, że tego nie uczynili.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.