Blisko, coraz bliżej

Marcin Jakimowicz

|

11.09.2015 11:06 GOSC.PL

Na onkologii mówię: „Przybliżyło się do was królestwo Boże”. To nie moje widzimisię. To nakaz.

Blisko, coraz bliżej

Kolejny raz wylądowaliśmy z przyjaciółmi na onkologii. By nad łóżkiem chorego wydać rozkaz chorobie. W imię Tego, który zwie się Jahwe Rafa, czyli Bóg który uzdrawia. Wierząc, że On zrobi resztę. Nie patrząc, czy to „zadziała”, czy zobaczymy efekt. Czasem widzimy (wynik badania: zero komórek nowotworowych), czasem nie.

Nie szukamy tych sytuacji. Przychodzą same. Gdy słyszę o koszmarnym stanie pacjenta, oponuję: nie opowiadajcie tego, gdzie ma przerzuty i ile godzin życia wedle diagnozy lekarzy mu pozostało. Z punktu widzenia człowieka to zapora nie do przeskoczenia. Bezradne podniesienie rąk w geście kapitulacji. Ale my przychodzimy przecież jako dzieci Tego, o którym wołamy w Credo „wierzę w Boga Ojca wszechmogącego”. Dla wszechmocnego nie ma znaczenia, czy podnosi z ziemi listek, piórko, źdźbło, zapałkę czy potężną Bazylikę Mariacką lub sięgającą nieba górę. Jest wszechmogący. Jest panem czasu i wie, kiedy śmierć będzie pomostem i początkiem nowego życia (ostatecznie wszyscy na nie czekamy!). Jedynie On przeszedł przez śmierć i wrócił. To On decyduje, „kiedy”.

Przychodzimy, by wypełnić nakaz Jezusa. Nie słucham komentarzy szyderców. Nie mam najmniejszych obaw, że wybiegam przed orkiestrę. Słowa Jezusa: „uzdrawiajcie chorych” nie są żadną sugestią, ale nakazem, z którego będziemy rozliczeni.

Nie spinam się. Wiem, że jestem jedynie dzieckiem, że nie ode mnie zależy uzdrowienie, że nie ja noszę te osoby na swych ramionach. Jestem dzieckiem. Kim byłby Bóg, gdyby uzależniał uzdrowienia matki trojga dzieci od tego, czy akurat Jakimowicz znajdzie w sobie wiarę? Gdybym zażądał od mego 2,5- letniego Nikodemka, by przyniósł mi talerz z zupą, skończyłoby się na myciu podłogi i zbieraniu potłuczonego szkła. Bóg patrzy na mnie jak na dziecko. Wie, że jestem w stanie absolutnie wszystko zepsuć, a jednak mi ufa.

Czy będą uzdrowienia? To nie mój problem. Pewien ksiądz zaczepił o. Johna Bashoborę: „Modliłem się za chorego, a on zmarł. No i siara”. Wiecie, co usłyszał „A co cię to obchodzi?”.

Mamy robić to, co nakazał Jezus. Czy ci ludzie wrócą do Kościoła? To również nie jest żaden warunek umowy przedwstępnej. Na dziesięciu trędowatych tylko jeden powrócił do Jezusa, by oddać chwałę Bogu. W czasach Mesjasza skuteczność była niewielka: jedna dziesiąta – można złośliwie skomentować. Czy Jezus, który przecież wiedział o tym zawczasu, wzbraniał się przed uzdrowieniem pozostałej dziewiątki? Nie! Robił to bez żadnej „rozmowy kwalifikacyjnej” i sprawdzania metryk.

Nie wybiegam przed szereg. Robię, co każą: „Uzdrawiajcie chorych. Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie!”. „Jeśli do jakiego miasta wejdziecie i przyjmą was, jedzcie, co wam podadzą; uzdrawiajcie chorych, którzy tam są, i mówcie im: Przybliżyło się do was królestwo Boże”. Wchodzę na odziały szpitalne i mówię: „Przybliżyło się do was królestwo. Gdy nadejdzie w pełni, znikną choroby, a Bóg otrze z naszych oczu wszelką łzę. Królestwo przybliżyło się. Jest bliżej niż się wam wydaje”.