Wyciągnęła kopyta Europa?

Andrzej Nowak

|

GN 37/2015

Europa musi się zdefiniować poprzez praktyczne określenie swoich granic i tego, czego chce bronić, co chce budować – i z kim.

Wyciągnęła kopyta Europa?

Europa, córka króla Krety, Agenora, porwana niegdyś na północny brzeg Morza Śródziemnego żyła długo i pięknie. Polska stanowi część jej historii – od tysiąca lat. Niektórzy twierdzą, że w Europie jesteśmy dopiero od lat 11, kiedy to Leszek Miller z Aleksandrem Kwaśniewskim wprowadzili nas do UE. I że Europa jest pięknym celem ideologicznym, w którym nastąpi ostateczne „wyzwolenie” od chrześcijaństwa, od tradycji, od tożsamości. Dla wielu (większości?) nie ma znaczenia ani chrześcijański fundament Europy, ani ideologiczny projekt lewackiej postpolityki, tylko bogactwo nagromadzone przez wieki pracowitej, odkrywczej, intelektualnie płodnej, ale także imperialnie zaborczej historii Europy. Nieważne, skąd bogactwo pochodzi, ważne, by do niego dołączyć.

Obok wszystkich tych trzech wizji Europy nowy znak zapytania postawiła obecna inwazja setek tysięcy młodych osiłków z Afryki i Azji. Wśród nich są rodziny chrześcijańskich uchodźców z Syrii i innych krajów, gdzie fundamentaliści islamscy dokonują nowego holocaustu: na chrześcijanach przede wszystkim. Ludziom, uciekającym przed groźbą śmierci mamy obowiązek pomóc – wzywa do tego chrześcijańskie sumienie i zobowiązuje chrześcijańska tożsamość Europy. Ale najbardziej zagrożeni, potrzebujący pomocy, najsłabsi nie mieli szans, żeby wydostać się z piekła biedy i przemocy. Nie umieliśmy, nie chcieliśmy im pomóc, kiedy mordowano ich – w imię Allaha – na Bliskim i Środkowym Wschodzie w ostatnich 20–25 latach.

Ideolodzy Europy postchrześcijanskiej i postpolitycznej, którzy dominują w najsilniejszych mediach, mają już gotową odpowiedź na obecny kryzys. Wszystkiemu winna Ameryka – gdyby nie jej imperialistyczna polityka, wszyscy żyliby spokojnie i szczęśliwie: Assad spokojnie mordowałby swoich poddanych, Kaddafi swoich, Saddam Hussajn swoich (i może troszkę nie swoich, ale przynajmniej blisko swoich granic, np. w Kuwejcie). Druga odpowiedź jest taka: wszystkiemu winne są te egoistyczne kraiki z „nowej” Europy.

Nie nauczyły się jeszcze „wyższej” moralności Europy „starej”, „mądrzejszej”, bardziej postępowej. Im więcej sprowadzimy do Europy, a zwłaszcza do tych „zacofanych” regionów „uchodźców” z Afganistanu, Pakistanu, Iraku, Libii czy Syrii – tym większa szansa na owo „wykorzenienie”, na „wyzwolenie” ze starej, narodowej, chrześcijańskiej, tradycyjnej, historycznej tożsamości. Żadnych chrześcijan nie wpuszczać! Raczej – reedukować. Ale setki tysięcy „uchodźców” nie przybywa do Europy, by wzbogacać jej różnorodność, by zaspokoić marzenia ideologów wyzwolenia od tożsamości. Ci, w ogromnej większości, młodzi energiczni muzułmanie mają swoją silną tożsamość, nie narodową, ale religijną – i nie zamierzają składać jej na ołtarzu postreligijnej także wizji Europy.

Oni przybywają do Europy, by czerpać z jej bogactwa, by żyć wygodniej, żeby wykorzystać jej postkolonialne kompleksy. Weszliby tutaj, nawet gdyby nie było Ameryki i jej strategicznych rozgrywek na Bliskim Wschodzie. Weszliby, bo Europa jest blisko, jest bogata i jest otwarta (Arabia Saudyjska czy Katar przecież też są bogate i są blisko, ale żadnych „uchodźców” nie wpuszczą). I wizja bogatszego życia, jaka dociera wraz z nowoczesnymi mediami do domów i namiotów, pociąga do exodusu, coraz łatwiejszego technicznie, coraz trudniejszego do zatrzymania. Niestety, realny świat wygląda inaczej, niż przedstawiają monitory ideologicznych wizji. Wejście setek tysięcy „uchodźców” do Europy łączy się z kilkoma innymi problemami.

Trzeba w ich kontekście zobaczyć to wielkie przełamanie europejskiego limes (którego już zresztą nikt nie broni), żeby lepiej zrozumieć trudność położenia, skalę realnego wyzwania. Problem terroryzmu – o podłożu wojującego fundamentalizmu islamskiego – nie zniknął. Tysiące nowych potencjalnych ochotników ISIS w Europie, to nie jest rzecz błaha. Problem kryzysu nie zniknął. Pieniędzy na eurosocjal będzie brakowało coraz bardziej – to także ściśle wiąże się z perspektywą fali chętnych korzystania z niego mieszkańców sąsiednich kontynentów. Wojna Rosji z sąsiadami trwa. Trwa walka Putina o zastraszenie sąsiadów i przekształcenie ich z usankcjonowaną zgodą „prawdziwego” Zachodu w strefę wpływów czy dominacji Moskwy. Berlin, Rzym, Paryż, przejęte rozwiązywaniem problemu idącego z Południa, machnąć w końcu mogą ręką na problem dotyczący mniej ich interesującego Wschodu. To wszystko nie są problemy załatwione. One wszystkie nas dotyczą.

Tymczasem media, jak w wierszu Konstantyna Kawafisa, jakby się cieszyły, że już nie trzeba mówić o tamtych sprawach – mamy bowiem teraz naszych kochanych „barbarzyńców”, oni wydają się „jakimś rozwiązaniem”. To nie są barbarzyńcy i nie są rozwiązaniem. Są częścią problemu tożsamości Europy i jej przyszłości. Europa musi się zdefiniować przez określenie swoich granic i tego, czego chce bronić, co chce budować – i z kim. Inaczej sprawdzi się ta ponura wizja, którą naszkicował siedem lat temu pewien politycznie niepoprawny pisarz rosyjski. Władimir Sorokin, autor „Dnia oprycznika”, widzi taką przyszłość: rządzona przez neoopryczników z KGB Rosja trwa jeszcze, otoczona wielkim murem, przez który wystają tylko rury z gazem i ropą. A za murem zachodnim: „wyciągnęła kopyta Europa Agenorowna, same cyberpunki arabskie po jej gruzach pełzają...”. Czy mamy już tylko rozważać, po której stronie tego muru wolelibyśmy się znaleźć, czy też możemy jeszcze coś zrobić, by tej ponurej alternatywy uniknąć?

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.