Wychowanie za rękę

Agata Puścikowska

|

GN 37/2015

publikacja 10.09.2015 00:15

Pan Bóg w domu rodzinnym musi być obecny, bo inaczej jest trudno.

Agata Puścikowska Agata Puścikowska

Wychowywanie dzieci jest jak chodzenie po wodzie. Bez Jezusa – nie poradzisz. To nie moje słowa. Ktoś mądry je powiedział wtedy, gdy były bardzo potrzebne. Dzielę się nimi, bo myślę, że wielu rodzicom również pomogą. Dzieci, ich dorastanie, szkoły, problemy – to często ogrom spraw, z którymi matka czy ojciec radzą sobie z ogromnym trudem. Próby ogarnięcia dzieci na różnych etapach życia to (jak wydaje się rodzicom) walka z wiatrakami. Działa się, wychowuje, a bywa tak, że człowiek ze wstydu nie wie, gdzie oczy podziać. I się tylko zastanawia: „Jak długo ja jeszcze wytrzymam?”. Oraz: „Co z niej/z niego wyrośnie?”.

Chociaż niby się wszystkie mądre teorie zna. Niby się wie, że Pan Bóg w domu rodzinnym musi być obecny, bo inaczej jest trudno. Jednak czasem, gdy przychodzi godzina próby, a konkretnie stres do stresu, pała do pały, uwaga do uwagi – zapomina się o największym wsparciu i jedynej nadziei. Dlatego podejdźmy do sprawy wychowania właśnie tak: idę po wodzie. Idę z dziećmi, idę z rodziną. Idę. Jeśli nie chwycę się Jego, utopię się prędzej czy później. A jeśli nawet nie pójdę na dno, to będę umoczony, ubłocony. W mule i wodorostach. Czasem oczywiście każdy wpadnie po uszy i się zmoczy. Jednak gdy ma się świadomość, że można wyciągnąć rękę i poprosić o pomoc – jakoś łatwiej się robi. I w końcu człowiek biegnie po tej wodzie, choć teoretycznie nawet się pływać nie potrafi.

Opowiadała kiedyś mocno leciwa babcia, która wychowała pięciu synów. Mówiła, że synowie, jak to synowie: cudowni i wspaniali, ale momentami trudni i mocno wymagający. A ona sama musiała ich wychowywać. Mąż umarł młodo. „I wie pani, gdy już wszystko zawodziło, gdy już szalałam z niepokoju i przerażenia, że źle skończą – przychodziła pomoc z góry. Bo ja, proszę pani, zawsze się za synów modliłam i ich powierzałam. Tak naprawdę nie byłam w ich wychowaniu zdana tylko na siebie. Sama nie dałabym rady…” Przypomina się wiersz ks. Jana Twardowskiego: „Nie bój się chodzenia po wodzie, nieudanego życia”… Bo czasem my, rodzice… boimy się naszych dzieci, boimy się niepowodzenia w wychowaniu i całej tej nieznanej przyszłości. A tu recepta jest prosta: nie bać się, podać rękę, iść do przodu. Nawet jeśli fale są wielkie, to przewodnik jeszcze większy. Jeśli nie my, rodzice, to On z pewnością da radę.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.