Witam przyszłe zwłoki...

KAI

publikacja 01.09.2015 14:47

„Podczas międzynarodowej konferencji rozpocząłem swój wykład od słów: «witam przyszłe zwłoki». Usłyszałem potem, że takiego szoku jeszcze ci naukowcy nie przeżyli i jak można się witać w taki sposób” – wspomina ks. prof. Piotr Morciniec z Uniwersytetu Opolskiego.

Witam przyszłe zwłoki... ks. Wojciech Parfianowicz /Foto Gość

Członek Zespołu Ekspertów KEP ds. Bioetycznych zwraca uwagę, że choć media epatują śmiercią, to jest ona coraz bardziej tematem tabu. Wystawy zwłok budzą ogromne zainteresowanie, a jednocześnie w krematoriach zalegają urny z prochami, których nikt nie chce odebrać i godnie pochować.

Hanna Honisz: W jaki sposób traktuje się zmarłych w różnych kulturach?

Ks. prof. Piotr Morciniec: Możemy wskazać różne ekstrema. W Tybecie, w ramach pogrzebu, wystawia się ciało zmarłego na płaskowyżu i ptaki obierają je do ostatniego kawałka mięsa, a kości grzebie się lub chowa w pojemnikach. To jedna skrajność. Druga, to formy balsamowania lub mumifikowania zwłok.
Z kolei w Indiach lub w Pakistanie po ciele nie zostaje żaden ślad. Wody Gangesu zabierają nawet prochy. W Europie najbardziej powszechne sposoby traktowania zwłok to: kremacja z jakąś formą pochówku lub pogrzeb w ziemi. Zmarłych grzebie się w na cmentarzach. Są też rytuały połączenia się z naturą życia, ze wszechświatem, etc.

Mumifikacja jest praktykowana także współcześnie?

Owszem, na Dalekim Wschodzie, ale nie tylko. Nawet w cywilizacji zachodnioeuropejskiej i amerykańskiej mamy takie praktyki. Ludzie, zwłaszcza zamożni, dają się zmumifikować, aby podnieść swój prestiż. Wiele wątpliwości, z punktu widzenia bioetyki, budzi również kriokonserwacja ciała, czyli zamrożenie głowy, w oczekiwaniu najprawdopodobniej na rozwój medycyny. Nie nazywam takiego ciała zwłokami, skoro mózg jakoś tam ciągle funkcjonuje. Kontrowersyjna jest także plastynacja, której efekty można zobaczyć na tzw. wystawach
zwłok. To są współczesne mutacje praktyk znanych ze starożytnego Egiptu.

Dlaczego Kościół zaleca tradycyjny pochówek, a nie kremację zwłok?

Chrześcijanie przejęli praktykę grzebania zmarłych od Żydów, jako zalecaną w Starym Testamencie. W judaizmie kremacja była zbezczeszczeniem ciała i karą dla zmarłego. W starożytności pogańskiej dominowały raczej kultury kremacyjne, poza wspomnianymi formami mumifikacji w Egipcie. Założyciel naszej religii, Jezus Chrystus, był pochowany w grobie wykutym w skale.

Chrześcijaństwo odcinało się od spopielania zwłok, ale długo nie nakładało za to kar. Dopiero pod koniec XIII wieku papież Bonifacy VIII na osoby, które poddały się kremacji, nałożył karę ekskomuniki. Jest także istotna przesłanka teologiczna, którą obrazuje cytat: „Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity” (J 12, 24). Wiara w zmartwychwstanie i rychłe powtórne przyjście Jezusa na ziemię, były motywami pochówku w ziemi. Cmentarze nie są miejscami stałego pobytu zmarłych, ale oczekiwania na zmartwychwstanie.

W jakich przypadkach Kościół dopuszcza kremację?

Rozróżniłbym pochówek w warunkach normalnych i nadzwyczajnych. Mówiąc żargonem militarnym: „pogrzeb w czasach P i w czasach W”. Tam, gdzie mamy zgony masowe – epidemie, wojny, masakry, lub wyraźne wskazania indywidualne, ciała wykorzystywane w anatomii, tam zrozumiałe jest poddanie zwłok kremacji.
Kościół zaleca, a nie nakazuje, tradycyjny pochówek dopiero od lat 60. XX wieku. To papież Paweł VI zniósł generalny zakaz kremacji, wiążący się z karami kościelnymi. Argumentował swoją decyzję zmianą warunków światopoglądowych i motywów spopielania zwłok.

Kremacja staje się modna. Jeśli motywem są względy estetyczne lub ekonomiczne, to kapłan może odmówić katolickiego pochówku?

W świetle aktualnego nauczania, kapłan nie ma podstaw do odmówienia pogrzebu z urną. Współczesna sytuacja postawiła Kościół niejako „pod ścianą”. Biskupi niemieccy w jednym z dokumentów uczciwie napisali kilkanaście lat temu, że jeżeli księża nie będą grzebać urn z prochami, to nie będzie już katolickich pogrzebów. Chodziło zwłaszcza o wschodnie Niemcy, gdzie praktycznie nie ma już tradycyjnych pochówków, a palonych jest prawie 100 proc. ciał, więc pozostają tylko urny. W jakimś sensie Kościół poniósł porażkę, bo nie przekonał wiernych do wartości pochówku ciała w ziemi. Nie chcąc stracić zupełnie wpływu na ludzi, zaakceptował stan faktyczny związany ze spopielaniem ciał. Ponadto, względy ekonomiczne często przeważają nad światopoglądowymi. Jeżeli ludzie żyją w biedzie, a kremacja w danym regionie jest tańsza o połowę od tradycyjnego pochówku, to wybór jest właściwie jeden.

Jest jeszcze inny motyw, którym przynajmniej od kilku wieków kierują się ludzie w wyborze kremacji – lęk przed letargiem. Jego społeczną obecność dobrze ilustruje chociażby bajka o królewnie Śnieżce. W mediach też nieraz słyszymy, że ktoś obudził się w kostnicy lub w trumnie. Spopielenie zwłok ma dać pewność i być lekiem na te obawy.

Moim zdaniem, obecność kapłana na ekspozycji urny nie ma większego sensu, choć pomodlić można się zawsze. Zadaniem księdza jest pożegnanie ciała zmarłego, czyli powinien być obecny przed kremacją. Nielogicznie brzmią słowa wypowiadane nad urną: „Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz”, ponieważ spopielenie już stało się faktem. Nie ma natomiast większego znaczenia, czy prochy zostaną pochowane w ziemi czy w kolumbarium. Byleby nie stały w domu na komodzie czy nie zostały rozsypane poza cmentarzem.

A jeśli wybór kremacji podyktowany jest negacją wiary w zmartwychwstanie ciała?

Wtedy istnieje obowiązek odmowy katolickiego pochówku. Prawda wiary o zmartwychwstaniu ciała jest w chrześcijaństwie fundamentalna. Jeśli ktoś deklaruje się jako katolik, a jednocześnie neguje prawdy wiary, to jest co najwyżej „ ale-katolikiem”, mówiącym o sobie: „jestem katolikiem, ale…”. Z szacunku dla osoby, która nie wierzy w zmartwychwstanie, nie należy jej pośmiertnie zmuszać do obrzędów, które są ewidentnie związane ze zmartwychwstaniem właśnie.

Jak przebiega kremacja zwłok?

Kremacja to proces technologicznie bardzo poprawny. Wszystkie parametry są dokładnie wyliczone. Całe ciało nie ulega jednak spopieleniu. Zostają kawałki kości, które potem są mielone w specjalnej maszynce. Trzeba byłoby używać dużo większych temperatur, aby spopielić wszystkie kości, co wymuszałoby większe koszty. Niestety, w niektórych krematoriach ze względów ekonomicznych dochodzi do nadużyć. Ciała nie pali się pojedynczo, ale podwójnie lub grupowo. Znamy doniesienia, że prochy wydaje się jeszcze zanim właściwe ciało zostanie skremowane… Nikt nie robi ekspertyz, czy są to ludzkie prochy, czy może zwierzęce lub po prostu spalone drewno. I tak bańka iluzji o estetycznym radzeniu sobie ze zwłokami pęka.

Coraz częściej zdarza się, że skremowane prochy nie są odbierane przez rodziny, ale grzebane w zbiorowej mogile. Czy to efekt laicyzacji społeczeństwa?

Niestety, nie wszystkie prochy są grzebane… Rozsypuje się prochy z tysięcy zwłok na tzw. polach pamięci. Znika tożsamość zmarłych osób, tak jakby nigdy nie istnieli. Przypomina mi to II wojnę światową i obozy koncentracyjne, gdzie hitlerowcy w ten sam sposób zacierali tożsamość palonych Żydów i Polaków… Wtedy było to świadome i perfidne działanie mające celu pozbycie się niepożądanych narodów i wymazanie pamięci o nich.
Współcześnie człowiek wielokrotne sam sobie funduje przejście w niebyt. W Pradze około 90 proc. prochów nie jest odbieranych, w Kopenhadze – 70-80 proc. Powodowane jest to dramatycznym rozluźnieniem więzów emocjonalnych i rozczarowaniem ludzkimi relacjami. Z jednej strony, umierający człowiek nie chce, żeby po nim coś zostało, żeby nie „sprawiać kłopotu rodzinie”. Z drugiej strony, najbliżsi to potwierdzają, bo nie są zainteresowani szczątkami zmarłego.

Wielu młodych żyje tu i teraz, nie myśli o wieczności, stąd nie chcą oni celebrować „kawałka ziemi z kośćmi lub worka prochów”. Śmierć dla wielu to koniec, więc pozostałości doczesne trzeba zutylizować. Można też wskazać grupę ludzi, którzy kierują się myśleniem romantyczno-emocjonalnym, dlatego proszą o rozsypanie swoich prochów w miejscach, które kochali – w górach, na morzu, nad jeziorem, w lesie. Znam księdza, który w USA został zdyscyplinowany przez swojego proboszcza do uczestniczenia w pogrzebie morskim, sprzecznym przez swój synkretyzm religijny z katolicyzmem. W czasie obrzędu na motorówce wszyscy uczestnicy pili szampana na cześć zmarłego, a na pamiątkę dostali breloczki z jego prochami, tak po amerykańsku.

W mediach pojawiają się drastyczne obrazy martwych ciał i wydaje się, że jesteśmy oswojeni ze śmiercią. Czy śmierć nadal jest tematem tabu?

Śmierć staje się coraz bardziej tematem tabu. Im więcej się jej na ekranach pojawia, tym bardziej się jej obawiamy. Od czasów, gdy przestaliśmy widzieć prawdziwego trupa, bo mało kto umiera w domu, a w szpitalach już umierający leży za parawanem, tabuizacja śmierci postępuje. Żeby wypełnić tę lukę, media epatują śmiercią. Jeśli coś jest nieznane, trzeba to oswoić, zobaczyć. W związku z tym zwłoki budzą zainteresowanie. Na zajęcia akademickie dotyczące martwych ciał łatwo zgromadzić komplet słuchaczy, a wystawy splastynowanych zwłok odwiedzają miliony zwiedzających. Poza nieuzasadnionym eksponowaniem martwych ciał ludzkich wystawy te budzą kontrowersje, bo przynajmniej część ciał pochodzi z Chin od osób, które nie wyraziły na taką profanację zgody, np. od skazanych więźniów sumienia. Splastynowane zwłoki są nagie, z odkrytymi genitaliami, w nienaturalnych pozach, bez szacunku także dla ekshibicjonistycznie prezentowanej macicy z płodem.

Zostałem poproszony o opinię biegłego dotyczącą krakowskiej wystawy „The Human Body Exhibition” w 2013 roku. Widziałem tam szkolne wycieczki dzieci i młodzieży. Młodzi reagowali skrajnie – od chichotu, przez dowcipy, niezręczność, aż do przyglądania się w skupieniu. Wystawione zwłoki pozbawione były całkowicie intymności. Dla mnie tak wygląda totalna dehumanizacja ciała. W samej Japonii podobne ekspozycje obejrzało ponad 10 mln ludzi. Gunther von Hagens, wynalazca metody plastynacji polegającej na zastąpieniu ciekłym i utwardzalnym plastikiem wszystkich płynów ustrojowych w organizmie, przygotował cykl wystaw, na które składa się kilkaset eksponatów z ludzkich zwłok. Wielomilionowe tłumy oglądających sprawiły, że ten intratny nekrobiznes przyniósł ogromne dochody. Zainteresowanie wystawami jest spore, bo eksponaty wyglądają realistycznie, zachowały kolory, nie mają trupiej bladości, znaków rozkładu – są to takie właśnie „estetyczne zwłoki”, które nie straszą.

Nie mając kontaktu ze śmiercią, próbujemy ją oswoić, stąd uwielbiamy filmy z żywymi trupami. Zmarły niedawno Plastynator, jak nazywano Gunthera von Hagensa, mówił, że to on daje „prawdziwą nieśmiertelność”, skoro splastynowane zwłoki są niezniszczalne, bo zawierają tyle plastiku, że ze względu na ochronę środowiska nie można ich palić. Prokuratura niemiecka zakwalifikowała je jako „specjalny odpad”, potwierdzając jedynie totalne odczłowieczenie eksponatów, które były ciałami zmarłych.

Ludzie fascynują się czy boją śmierci?

Próbujemy pielęgnować złudzenie, że oswoiliśmy się ze śmiercią, ale de facto każde ze spotkań z wirtualnymi lub plastynowanymi zwłokami niczego do naszego poznania nie wnosi, bo nie mamy do czynienia z realnym zmarłym. A horrory tylko ten strach potęgują. Lęk przed śmiercią wcale nie jest oswojony. Wobec tajemnicy śmierci człowiek zostaje coraz bardziej bezradny. Ponadto, jeżeli współczesny człowiek neguje prawdę o zmartwychwstaniu ciała, to musi znaleźć jakiś surogat, bo nie chce pogodzić się z tym, że śmierć stanowi koniec.

Dawniej umierało się w gronie rodzinnym, przy zapalonej gromnicy, modlitwie. Trumna ze zwłokami przebywała co najmniej jedną noc w domu zmarłego, aby wszyscy mogli się z nim pożegnać. Dziś śmierć staje się bardziej obca. Pogrzeb zaczyna się w kaplicy przedpogrzebowej lub kostnicy. Czy to niepokojące zjawisko?

Nawet jeśli ktoś umiera w domu, to rodzina od razu dzwoni do zakładu pogrzebowego, bo chce się jak najszybciej „pozbyć” zwłok z domu. Pracownicy kostnic mówią, że nawet w środku nocy odbierają telefony typu: „proszę to zabrać”. Jeszcze pół godziny wcześniej był to ukochany człowiek, a po śmierci już tylko „to”. Takie podejście do śmierci doprowadzi nas do szamańsko-magicznych praktyk, które już są obecne w zachodniej Europie. Jeśli nie ma zaplecza światopoglądowego, które podpowiada, że śmierć jest przejściem do wieczności, to trzeba założyć jakąś protezę. A protezy bywają bardzo różne: w Stanach Zjednoczonych nie dziwią już prochy dziadka na kominku czy diament na palcu wyprodukowany ze zwłok. Dodajmy, że firmy wytwarzania takich diamentów działają już także w Polsce.

Chrześcijaństwo apeluje o poszanowanie ciała zmarłego człowieka. W czym ten szacunek powinien się przejawiać?

Jest tylko jeden podstawowy nakaz i zarazem uczynek miłosierdzia względem ciała, czyli godnie człowieka pochować. Godny pochówek wyraża się w przeświadczeniu, że „to nie jest coś, ale to był ktoś”. To nie może być utylizacja śmieci. Bulwersujący film dokumentalny „Pogrzeb po szwedzku” rozpoczyna się od sceny, że zwłok nikt nie odbiera, urny stoją, a właściciel zakładu pogrzebowego wyznaje, że w związku z tym postanowiono opalać zwłokami w ciepłowni i ogrzewać osiedla. Bez odniesienia do wiary w Boga i zmartwychwstania ciała, takie rozwiązanie wydaje się racjonalne i może być coraz bardziej powszechne.

W Polsce nawet słabo związani z Kościołem ludzie życzą sobie pogrzeb katolicki. Dlaczego?

Około 60-80 proc. niewierzących osób chce mieć ślub katolicki z tego samego powodu. Ceremonie to specjalność Kościoła katolickiego, który przez dwadzieścia wieków wypracowywał je i doskonalił. Ładniej wygląda trumna w zabytkowym kościele niż w sali przedpogrzebowej, lepiej wygląda obrzęd z kadzidłem niż cywilny. Choć trzeba dodać, że niektóre firmy pogrzebowe podnoszą jakość swoich usług i urzędnicy wygłaszają coraz lepsze mowy pożegnalne. Nierzadko więc względy estetyczne i przywiązanie do tradycji biorą górę nad przekonaniami czy religijnością. Zdarza się nawet, że rodziny ateistów proszą o katolicki pochówek dla swoich bliskich. Moim zdaniem, należy szanować ostatnią wolę zmarłego, ale nie ksiądz jest od jej egzekwowania, tylko bliscy.

Czy pobieranie narządów do przeszczepów odbiera cześć zmarłym?

Przekazywanie narządów do przeszczepów jest przejawem miłości wobec bliźniego. Za każdym razem, gdy wykorzystujemy fragment martwego ciała, to instrumentalizujemy je. Jeśli czynimy to dla dobra żywych ludzi, służąc zdrowiu, życiu czy rozwojowi nauki i z uszanowaniem tego ciała poprzez pochówek pozostałych szczątek, to nie ma zastrzeżeń moralnych. W trakcie sekcji zwłok czy eksperymentów należy oczywiście zachować się godnie i z szacunkiem wobec ludzkiego ciała.

Ważna jest zasada proporcjonalności, czyli dobro, które zamierzamy przez działanie na zwłokach osiągnąć, musi być proporcjonalne do dokonywanych ingerencji. Wystawy plastynatów tej zasady nie respektują. Przekazanie swojego ciała po śmierci dla celów naukowych także jest potrzebne, bo studenci medycyny i stomatologii na czymś się muszą uczyć. Lepiej, żeby nie robili tego na żywych organizmach. Osoba, która chce, aby jej ciało służyło medycynie, powinna złożyć odpowiednie oświadczenie oraz określić formę pochówku – anonimowo czy z nazwiskiem oraz miejsce – rodzinny grobowiec czy kwatera instytutu anatomii. Generalnie szczątki poddaje się kremacji, bo takie podejście jest uzasadnione po kilku latach wykorzystania ciała w celach naukowych.

Jest jeszcze jedna możliwość wykorzystywania ciał zmarłych, które nie odbiera im szacunku. Chodzi o testy zderzeniowe (ang. crash test) w celu poprawy bezpieczeństwa ruchu drogowego. Setki ciał ludzkich jeździły w autach, uderzając w mury oraz symulowały wypadki jako potencjalni piesi. Dzięki temu mamy dziś większe bezpieczeństwo komunikacyjne. Obecnie wykorzystuje się zasadniczo manekiny (ang. dummies) bardzo zbliżone do ludzkiego ciała, ale zanim osiągnięto współczesną ich doskonałość techniczną, przez długie dziesięciolecia zmarli świadczyli tę bezcenną przysługę, np. przy testowaniu pasów bezpieczeństwa.

Jakie wyzwania stoją przed teologami i duszpasterzami w kwestii „apostolstwa dobrej śmierci” i szacunku wobec zmarłych?

Od kilku lat prowadzę zajęcia w różnych grupach dotyczące przepracowania straty, eksponując element rodzinny, światopoglądowy i religijny. Podobno jestem w Polsce jednym z nielicznych specjalistów i do tego księdzem, który zajmuje się naukowo zwłokami. Dla mnie ten fakt jest niepokojący. Czyżby oznaczał on, że w obszarze martwego ludzkiego ciała działamy bezrefleksyjnie, a tematyka ta jest dla nas obca?

Wyzwaniem jest zatem rozwój refleksji z zakresu bioetyki katolickiej, która ciało postrzega jako integralną część człowieka, nie uciekając w platoński dualizm. „Platoński ksiądz” pamiętać będzie tylko o duszy, bo ciało go nie interesuje. Naturalną konsekwencją takiego myślenia jest podejście do ciała jako do opakowania, którym powinien zająć się zakład utylizacyjny. W praktyce przecież nierzadko słyszymy duchownego, który modli się za duszę śp. Jana, a ja pytam: „a co z ciałem Jana?” Czy za nie się nie modlimy? Jak rozumiemy prawdę wiary o zmartwychwstaniu ciała – ono ma być przemienione, ale czy to oznacza, że ciało, które grzebiemy, jest bez znaczenia? Listę kwestii do przemyślenia można dowolnie wydłużać.

Apostolstwo dobrej śmierci jest tradycją, którą warto odnowić. Dawniej miało ono za zadanie nie tylko przygotować człowieka na śmierć, ale pełniło też funkcję paliatywną czy hospicyjną. Członkowie tego apostolstwa troszczyli się o więźniów i skazańców, towarzyszyli im w fazie umierania, zbierali fundusze, żeby ich wykupić lub zapewnić godny pochówek. Dziś instytucje pomocy społecznej przejęły część tych zadań, ale chyba bardziej niż kiedyś potrzeba uświadamiania ludziom ich śmiertelności, kruchości życia oraz wieczności. Nie ludzie umierają, ale to ja umrę!

Pamiętam, jak podczas międzynarodowej konferencji, rozpocząłem swój wykład od słów: „witam przyszłe zwłoki”. Po jego zakończeniu usłyszałem wiele komentarzy, że takiego szoku jeszcze ci naukowcy nie przeżyli i jak można się witać w taki sposób. W języku polskim brakuje nam adekwatnego słownictwa, bo „zwłoki” to „zewłok”, czyli to, co „zdjąłem z duszy”. I znowu wkrada się nam platonizm.

A wracając do potrzeby odnowienia apostolstwa dobrej śmierci, to podobno rysy twarzy zmarłego, który mógł pobyć jeszcze trochę w domu z bliskimi, łagodnieją. Nie bójmy się towarzyszyć w umieraniu innym! Coraz popularniejsze stają się porody rodzinne, także we własnych domach. Zarówno początek, jak i koniec życia powinny być celebrowane w atmosferze miłości!

Jak Ksiądz Profesor przygotowuje się na swoją śmierć?

Intelektualnie, bo napisałem kilkaset stron o personalistycznym podejściu do zwłok ludzkich. Merytorycznie, bo chcę przekazać moje ciało po śmierci do instytutu anatomii. Jako że jestem kapłanem, prosiłem o zgodę swojego biskupa ordynariusza i takową otrzymałem. Poza tym, staram się o stan łaski uświęcającej, bo zakładam, że będzie to element rozstrzygający! Nie ma ubezpieczalni, która pozwoliłaby się przygotować do płynnego przejścia przez śmierć bliskich czy swoją własną. Na przepracowanie emocjonalnej straty potrzeba czasu. A moment śmierci zostawiam Panu – wybierze najlepszy. Nie mam myśli związanych z wymarzoną śmiercią, bo byłaby to emocjonalna eutanazja.

***

Ks. prof. Piotr Morciniec urodził się 16 września 1960 r. w Raciborzu. Święcenia kapłańskie przyjął w 1985 r. W 2010 r. otrzymał nominację profesorską od prezydenta Bronisława Komorowskiego. Od 2010 roku jest kierownikiem Katedry Bioetyki i Etyki Społecznej WTUO i dyrektor Instytutu Nauk o Rodzinie WTUO.
Członek Zespołu Ekspertów KEP ds. Bioetycznych oraz ekspert w Wieloletnim Programie Rozwoju Medycyny Transplantacyjnej Ministerstwa Zdrowia (2010-2020). Autor licznych publikacji monograficznych, artykułów naukowych i popularnonaukowych. W 2009 roku ukazała się jego książka pt.: „Bioetyka personalistyczna wobec zwłok ludzkich”.