Gwałtownicy do królestwa!

publikacja 14.09.2015 06:00

O desperackim czekaniu na uzdrowienie i zapłaconym rachunku z Marcinem Zielińskim rozmawia Marcin Jakimowicz
.

Marcin Zieliński, 23 lata, lider wspólnoty „Głos Pana” w Skierniewicach, student warszawskiej AWF Marcin Zieliński, 23 lata, lider wspólnoty „Głos Pana” w Skierniewicach, student warszawskiej AWF
henryk przondziono /foto gość

Marcin Jakimowicz: Zaczniemy od upalnych klimatów. Cała rodzina rusza na plażę, tylko Marcin Zieliński zostaje w pensjonacie…


Marcin Zieliński: Wiem, do czego zmierzasz. (śmiech) W 2009 roku pojechaliśmy z rodziną do Karwieńskich Błot. To było dwa lata po moim nawróceniu. Miałem wtedy nieprawdopodobny głód obecności Boga. Żywe pragnienie, by wszędzie, gdzie będę spacerował, Bóg dotykał ludzi. Postanowiłem sobie, że każdego dnia zarezerwuję sporo czasu na modlitwę i zanim ruszę nad morze, spędzę czas z Bogiem.


I modliłeś się, żeby przy okazji lało, by łatwiej było wytrwać w czterech ścianach…


Nie. (śmiech) Cieszyłem się, że rodzina szła na plażę, bo w pokoju było więcej spokoju. Zostawałem sam. Czytałem słowo Boże, puszczałem pieśni chwały, uwielbiałem Boga. Przez półtorej godziny. Płonąłem. Pamiętam, że miałem nieprawdopodobną tęsknotę w sercu. „Boże – wołałem – chcę, żebyś mnie używał, uzdrawiał przeze mnie innych, oddaję się Tobie do dyspozycji”. Modliłem się nad ludźmi i… nie widziałem żadnych owoców. Nic się nie działo. To rodziło frustracje.


Ale nie zmieniłeś tematu?


Nie zmieniłem. Zostawałem w pokoju i przesiąkałem Bożą obecnością. 


Ludzie z zewnątrz to zauważali?


Wydawało mi się, że nie. I to było frustrujące. 


To problem każdego. Czytasz, że Jezus nikomu nie powiedział: „Zaakceptuj swą chorobę”, o tym, że „uzdrawiał wszystkich”, a potem modlisz się za chorych i… nie widzisz żadnego przełomu.


Łatwo się zniechęcić, zrezygnować, powiedzieć: „Trudno, taka jest wola Boża”. Ostatniego dnia tych wakacji dowiedziałem się, że szefowa pensjonatu miała poważny problem z opuchniętą kostką. Czy można wyobrazić sobie lepszy punkt wyjścia do opowieści o Jezusie? (śmiech) Gdy tylko o tym usłyszałem, zaatakowałem. Rodzina była już spakowana, ale poprosiłem: „Poczekajcie chwilę”. I podszedłem do szefowej pensjonatu. Spytałem: „Mogę się pomodlić? Wierzę, że Pan Jezus uzdrawia”. Zgodziła się. Pomodliłem się. Po jakimś czasie, już po moim wyjeździe, wysłała mi SMS-a. Do tej pory nie działały żadne tabletki, a od razu po modlitwie opuchlizna zeszła. To dodało mi skrzydeł. Gdy po roku pojechaliśmy do tego samego pensjonatu, opowiedziałem tej kobiecie Dobrą Nowinę. W czasie ogniska dzieliłem się z wczasowiczami Ewangelią…


Przy piwie i kiełbaskach??? Nie patrzyli jak na dziwaka?


Kiełbaski się jeszcze nie upiekły. Zacząłem od tego, że głośno powiedziałem do szefowej ośrodka: „I jak tam kostka? Pamięta pani, że rok temu modliłem się za panią?”. Ludzie z ciekawością nadstawili ucha… 


Niebezpiecznie jest zapraszać Cię na grilla…


Gdy ludzie dowiedzieli się, że kostka została uzdrowiona, połowa ogniskowej ekipy zaczęła słuchać. Gdy zacząłem mówić świadectwo, słuchali już wszyscy. Szef ośrodka i trzy inne osoby oddały tego dnia życie Jezusowi. Modliliśmy się w pokoju indywidualnie. Dałem im książki, by mogli się formować. Byłem po tej akcji tak szczęśliwy, że rodzina nie mogła ze mną złapać kontaktu. (śmiech) Żyłem w swoim świecie. 


Widziałem, jak podchodzisz do obcych ludzi, swych rówieśników, i opowiadasz im o Ewangelii. Nie musisz przełamywać wstydu?


Dziś już nie. Kiedyś się wstydziłem. Gdy żyłem „religijnie”. Od czasu doświadczenia żywego Boga nie odczuwam wstydu. Jestem dumny, że należę do drużyny Jezusa. Muszę jedynie wyjść ze swej strefy komfortu, wygody. Przełamać myślenie: „A nuż się wygłupię? A jeśli to jedynie mój pomysł?”. Pamiętam, że szefowa wspomnianego ośrodka powiedziała mi kiedyś: „Marcin, była u nas kobieta, która pytała o ciebie: kim jest ten chłopak? Nie wiem, o co chodzi, ale nosi on w sobie ogromny pokój. Chciałabym to mieć”. Czasem wydaje ci się, że nikt nie widzi Bożego działania, a jednak… Siedziałem sam na sam z Bogiem, nasiąkałem Nim, a to musiało oddziaływać.


Uwielbienie przemienia?


Tak. Widziałem to wielo
krotnie. 


A jednak troszkę poczekałeś na owoce swej posługi.


Ponad cztery lata. Nie odpuszczałem. Mówiłem: „Jezu, przecież Ty chcesz uzdrawiać! Czytam o tym w Biblii”. Słuchałem mnóstwa świadectw i sam modliłem się nad ludźmi: w szkole, na ulicy, w szpitalach, w Tesco. Podchodziłem do chodzących o kulach, do chorych i… nie działo się nic. 


Dlaczego nie odpuściłeś?


Bo czytałem Ewangelię. „Tym zaś, którzy uwierzą, takie znaki towarzyszyć będą”. Po swym nawróceniu widziałem księdza, bardzo ważną dla mnie osobę, przez którego ręce Bóg uzdrawiał, dotykał ludzi. A kapłan ten powiedział: „Wy też tak możecie!”. Byłem młodym chłopakiem i naprawdę wziąłem sobie te słowa do serca. One we mnie pracowały. Dlatego nie odpuszczałem. Godzinami modliłem się o przełom. Pościłem, wstawałem w środku nocy na uwielbienie. Kiedyś zdesperowany krzyczałem tu, w swoim pokoju. 


„Jeśli moja modlitwa mnie nie porusza, nie poruszy również Boga”. Wiesz, o czym mówi Bill Johnson?


Dobrze wiem. (śmiech) Nie byłem żadnym herosem wiary. Wiele razy szarpały mną wątpliwości. W czasie modlitwy wołałem do Boga, nie dawałem za wygraną: „Ja chcę przełomu! Ja chcę więcej, bo wiem, że jest więcej!”.


Przez kilka minut modlimy się za chorego. Nie dzieje się nic, więc odchodzimy zrezygnowani, tłumacząc sobie: taka jest wola Boża.


Tak samo mogli powiedzieć ludzie, którzy zobaczyli opętanego chłopaka, z którego uczniowie nie potrafili wyrzucić złego ducha. „Trudno, widocznie Bóg tak chciał”. Wola Boża. Ewangelia pokazuje jednak, czego tak naprawdę chciał Bóg. Przecież Jezus tego człowieka uwolnił. Zarzucił przy tym apostołom brak wiary. Problem nie leżał po stronie Boga. Myślę, że zbyt łatwo mawiamy: „wola Boża”, nie wiedząc, czy tak jest w istocie.


Tuszując przy tym wstydliwie naszą niewiarę?


Tak! Jakub pisze w swym liście: „Nie otrzymujcie, bo się źle modlicie”. Ja naprawdę przejąłem się tymi słowami. 


Skąd wiesz, że wolą Boga jest uzdrowienie?


Bo przeszkody, które stawały na tej drodze, zostały pokonane, usunięte na krzyżu. Jezus umarł, niszcząc grzech, choroby. Wierzę w to. 


Czujesz się zwycięzcą? 


Zdecydowanie tak. Widzę, czego dokonuje Bóg. Widzę mnóstwo uwolnień, uzdrowień. W czasie ostatnich posług niewidząca na jedno oko kobieta została uzdrowiona, mężczyzna z pokręconym kręgosłupem skakał przy ołtarzu, płacząc z radości. Dwa tygodnie temu w Kownie dwa tysiące ludzi widziało wiele uzdrowień. Jak mogę nie czuć tego, że gram w drużynie Zwycięzcy?


Wielu postrzega walkę duchową jako nieustanną jatkę między armią Boga i demonami. Na dobrą sprawę nie wiadomo, kto wygra. Raz imperium atakuje, raz kontratakuje…


A Jezus przyszedł po to – czytam w Biblii – „aby zniszczyć dzieła diabła”. I dokonał tego na krzyżu. Wojna jest już wygrana. Jeśli w to uwierzysz, wszystko staje się inne, na wszystko patrzy się w nowy sposób. To radykalnie zmienia twoją modlitwę.


Nie mówisz już: „Panie, pobłogosław mi, jeśli taka jest Twoja wola”?


Nie! Bo wiesz, że to jest Jego wolą. Że On chce błogosławić, uwalniać, uzdrawiać. Umierający na krzyżu Jezus krzyknął: „wykonało się”, „skończyło się”, „zostało doprowadzone do końca”. Greckie teleo znaczy też zapłacone. Nie możesz płacić rachunku, który jest już zapłacony. To byłby jakiś absurd. A my próbujemy płacić za to, co już jest zapłacone. Idziesz do sklepu RTV po telewizor, sprzedawca wręcza ci go i mówi: „Wszystko zapłacone”, a ty zaczynasz na siłę wciskać mu kasę… Po co? To nielogiczne. 


Często słyszymy, że Jezus rozpoczął publiczne nauczanie od 40 dni nieustannej walki z diabłem. 


Tymczasem Ewangelia mówi, że po 40 dniach, gdy Jezus poczuł głód, przystąpił do Niego diabeł. Po 40 dniach, na sam koniec. Przez cały czas Jezus spędzał czas z Ojcem. Nasiąkał Jego obecnością, słuchał tego, co ma Go spotkać przez najbliższe trzy lata. Nic dziwnego, że wyszedł z pustyni „w mocy Ducha Świętego”.


Czy to nie sekret skuteczności ewangelizacji, modlitw o uzdrowienie? Im bardziej nasiąkniesz Bogiem, tym mocniej przez ciebie będzie On działał?


U mnie tak to działa. (śmiech) Moc wypływa z relacji z Bogiem. Absolutnie wszystko wypływa z modlitwy.


Dlaczego tak długo czekałeś na przełom? Czemu Bóg zwleka? Todd White opowiadał, że modlił się bez rezultatu nad kilkuset chorymi. Dopiero potem nastąpił przełom. 


Bóg wzywa nas do modlitwy cierpliwej, wiernej. W Liście do Hebrajczyków czytamy, że dziedzicami obietnic stajemy się przez wiarę i cierpliwość. A skoro czytam, że „ile tylko obietnic Bożych, w Nim wszystkie są »tak«”, to jedynym moim zadaniem jest kurczowo złapać się tych obietnic, czekając, aż Bóg je wypełni. Nie „jeśli będzie chciał”, ale wierząc, że On tego pragnie! Jezus powiedział, że od czasów Jana Chrzciciela królestwo niebieskie zdobywają gwałtownicy. Myślę, że Pan Bóg czeka na takich desperatów, pasjonatów. Ja kilka lat temu bałem się panicznie publicznych wystąpień. Wstydziłem się rozmawiać z kumplami, nauczycielami…


A dziś jesteś nieustannie w trasie. W tym roku na Litwie prowadziłeś kilka razy rekolekcje dla tysięcy ludzi. 


To owoc działania Ducha Świętego, nie moja zasługa. Pamiętam, że kiedyś przez trzy godziny w pokoju uwielbiałem Boga. Wyszedłem z domu i czułem tak wielką miłość do ludzi, których spotkałem na ulicy, że nie potrafię tego opisać. 


Jak patrzą na te Twoje opowieści kumple czy wykładowcy z warszawskiego AWF-u?


Przyzwyczaili się. (śmiech) Modliłem się za czterech moich wykładowców, profesorów. O uzdrowienie. Czekam na każdą chwilę, by móc opowiedzieć o Jezusie. On zmienił moje życie, więc nie potrafię już milczeć. Wystarczyło, że jeden z profesorów rzucił między zdaniami, że jest nieuleczalnie chory…


Podchodzisz do niego po wykładzie i naprawdę nie masz wątpliwości? A co, jeśli Bóg nie chce jego uzdrowienia?


Nigdzie w Biblii nie znalazłem takiego wytłumaczenia. Nigdy Jezus nie odpowiedział w taki sposób, nie odesłał nikogo z kwitkiem. Psalm 107 mówi, że On leczy wszystkie choroby. Wszystkie, to wszystkie. Choroba nie była zamysłem Boga. Ludzie pytają mnie czasami: przepraszam bardzo, a Hiob? Paweł pisze jednak, że dzięki Jezusowi mamy nowe, lepsze przymierze. Krew Jezusa nas uzdrawia. On naprawdę lituje się nad swym ludem. Gdy czytam o tym, jak płakał nad Łazarzem, nie mam wątpliwości, że Jego pragnieniem było szczęście tego człowieka, że On nie chce śmierci. 


Wracasz z kolejnych rekolekcji. Nie spoglądasz w lustro, szczerząc ząbki: no, ma się tych parę charyzmatów?


Nie. Staram się zrobić swoje. Ogłosić Dobrą Nowinę, stojąc w autorytecie Jezusa wydać rozkaz chorobom i zniknąć ze sceny. Gdy słyszę od sceptyków: znaki i cuda nie są potrzebne, mówię: „Gdybyście zobaczyli te tysiące ludzi, którzy widzą cud. Jak bardzo wzrasta ich wiara, w jaki sposób zaczynają uwielbiać Boga, jak wracają do życia sakramentalnego, nie mówilibyście z taką łatwością podobnych rzeczy”. Ostatnio na Litwie zaproszono mnie do więzienia. Miałem spotkanie z 40 więźniami. Nie było tłumacza, więc musiałem mówić po angielsku. Zaryzykowałem. Podjąłem to wyzwanie… Aż 38 więźniów oddało życie Jezusowi. Modląc się za nich, czułem tak ogromną miłość Boga, że powiedziałem: nie macie nawet pojęcia, jak bardzo On was kocha.


Przez ponad cztery lata modliłeś się o uzdrowienie, nie widząc żadnych owoców. Kiedy nastąpił przełom?


To było kilkaset metrów stąd, za moim blokiem, w moim byłym gimnazjum. (śmiech) Poszedłem do niego w sprawach związanych z pracą. Zacząłem rozmawiać z woźną. Zauważyłem, że nosi na palcu pierścień Atlantów. Powiedziałem: „Wierzę, że nie musi pani tego nosić. Naszym szczęściem jest Jezus. To On uzdrawia” I zacząłem opowiadać o spotkaniach naszej wspólnoty. Odpowiedziała: „Dobrze, może kiedyś do was przyjdę”. Jeśli ktoś tak mówi, to wiadomo, że nie przyjdzie. (śmiech) „A mogę się teraz pomodlić?” – zaproponowałem. Zgodziła się. Miała chory kręgosłup i lędźwie. Powiedziałem krótko: „W imieniu Jezusa nakazuję temu bólowi, by ustąpił i więcej nie wracał”. Spytałem: „Czy coś pani poczuła?” „Tak!” – zawołała – czułam ciepło, jakby ktoś przyłożył mi rozpalone żelazko”. A potem wstała i zaczęła wyginać się na wszystkie strony. Ból zniknął. Mam to nagrane na filmie, więc wszystko można zweryfikować. Miała zgrubienie na karku, które… zniknęło. Powiedziała: „To ja lecę po Krysię!”, i pobiegła po koleżankę. Zdjęła pierścień Atlantów i odłożyła ten amulet. Byłem tym tak podekscytowany, że zacząłem dzwonić do przyjaciół. Przez pół roku wiele razy rozmawiałem z tą kobietą i pytałem, czy to jest trwałe. Odpowiadała, że tak. Ból już nie wrócił.

TAGI: