Ustawa o uzgodnieniu płci to efekt ideologicznych dążeń środowisk LGBT i politycznej kalkulacji Platformy Obywatelskiej.
Senat wprowadził do ustawy kilka poprawek, nad którymi dyskutować będzie jeszcze Sejm Tomasz Gzell /PAP
W założeniach ustawa miała określać w akcie urodzenia sądową procedurę zmiany płci przez transseksualistów. W rzeczywistości z jej przepisów będą mogły korzystać osoby, które uznają, że płeć widniejąca w ich dokumentach urzędowych nie zgadza się z tą, którą odczuwają. Takie ujęcie to spełnienie postulatów środowiska LGBT.
Ustawa ideologiczna
Szczegółowa analiza projektu pokazuje jego ideologiczne podłoże. Chodzi nie tylko o łatwość procedury. Największe niebezpieczeństwo wynika z używanej w projekcie definicji tożsamości płciowej. Ustawa określa ją jako „utrwalone, intensywnie odczuwane doświadczanie i przeżywanie własnej płciowości, która odpowiada lub nie płci metrykalnej”. W takim ujęciu płciowość wyznacza „odczuwanie”, „doświadczanie” i „przeżywanie”, a więc kategorie, które są subiektywne i często ulegają zmianie. Nie ma jakiegokolwiek odniesienia do biologii, która wskazuje płeć obiektywnie. W efekcie z regulacji mogą skorzystać osoby biseksualne, geje, lesbijki czy transwestyci. W ten sposób transseksualiści ze swoją ciężką chorobą zostali wykorzystani do wprowadzenia procedury umożliwiającej zmianę płci metrykalnej osobom o zaburzonej orientacji seksualnej. Zgłaszane w trakcie sejmowych prac nad ustawą poprawki, aby ograniczyć krąg osób, które mogą z niej korzystać, tylko do transseksualistów, zostały odrzucone. Warto też zwrócić uwagę, że regulacja umożliwi zawieranie małżeństw przez osoby, które co prawda będą miały w metryce urodzenia różne płcie, ale w rzeczywistości będą tej samej płci. Wystarczy, że gej przekona sąd, że jest kobietą, a potem weźmie ślub z mężczyzną.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.