Minister w pół drogi


ks. Marek Gancarczyk


|

GN 30/2015

Widziałem plakat reklamujący przedszkole prowadzone przez siostry zakonne. 


Minister w pół drogi


Było na nim pytanie, dlaczego rodzice powinni posłać swoje dziecko właśnie do tego przedszkola. Odpowiedzi były ułożone w punktach. Bo jest położone daleko od ruchliwej drogi. Bo ma duży ogród. Bo serwuje domowe posiłki. Bo dysponuje salą gimnastyczną, na której odbywają się liczne dodatkowe zajęcia... Dopiero na końcu, jakby z pewną nieśmiałością, było powiedziane, że przedszkole wychowuje w duchu chrześcijańskim. Nie znam przedszkola, ale jakoś nie wątpię, by zaniedbywano w nim chrześcijańskie wychowanie. Dlatego tym bardziej cisnęło mi się na usta pytanie, dlaczego informacja o chrześcijańskim wychowaniu pojawiła się na ostatnim miejscu, jakby była tylko dodatkiem do bogatej oferty? 
Wydaje mi się, że z fałszywego lęku, 
by zbyt jasną deklaracją nie zniechęcić rodziców.


Jak sobie wyobrażam reklamę zakonnego przedszkola? Może jakoś tak: u nas zupki są najlepsze, ogród najpiękniejszy, atmosfera najprzyjemniejsza, a wychowanie najlepsze, bo katolickie. W naszym przedszkolu uczymy literek i cyferek, ale przede wszystkim o Panu Bogu. Bo jesteśmy przekonani, że nic lepszego od Boga dać dzieciom nie możemy. Powie ktoś, że czepiam się drobnej sprawy. Ten plakat dobrze ilustruje rozpowszechnioną wśród katolików niebezpieczną postawę. Większą wartość przypisujemy dobrej zupce i pięknemu ogrodowi niż wychowaniu do pobożności. To nie drobnostka, ale poważna choroba. 



W kontekście dyskusji o dopalaczach przypomniała mi się historia, która w latach 60. przydarzyła się ks. Ratzingerowi. Został on zaproszony do niemieckiego ateistycznego filozofa i teologa Ernsta Blocha na intelektualną dyskusję. W jej trakcie, jak mówi ks. Jerzy Szymik, „pojawiło się pytanie, czemu właśnie teraz modne stały się narkotyki. Czy z powodu dostępu do krajów, gdzie się je uprawia? Wszyscy się zgodzili, że to zbyt prosta odpowiedź. Może więc coś się zmieniło na złe w naszym świecie w porównaniu ze średniowieczem, że pojawiła się potrzeba narkotyków? Może wówczas nie istniała taka duchowa pustka, którą dziś próbuje się zapełnić narkotykiem? Taką tezę postawił Ratzinger. Został ostro skrytykowany za tę sugestię, że w średniowieczu któraś z ludzkich potrzeb była lepiej zaspokajana niż dziś, po tylu wiekach postępu”. A była lepiej zaspokajana, bo nie istniała wówczas tendencja do wyrzucania Boga na margines życia. Problemu dotknął minister Zembala. Pytany o dopalacze, mówił m.in.: „Patrzmy, co się dzieje na dyskotekach, patrzmy, że drink i moda na bycie singlem – to jest trendy. I nagle człowiek młody widzi: mama fruwa, tata fruwa, on jest sam. On jest zagubiony. Może czas wrócić do korzeni. Kulturowo, obyczajowo”. Nie powiedział jednak, że te korzenie to chrześcijaństwo.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.