Test 6,396 mln

Marek Jurek

|

GN 28/2015

publikacja 09.07.2015 00:15

Czas na osobistą odpowiedzialność w polskim życiu publicznym.

Test 6,396 mln

Wrześniowe referendum, niezależnie od osobliwych okoliczności, w jakich ogłosił je prezydent Komorowski, jest czymś znacznie więcej niż pamiątką jego wyborczej klęski. Klęski – bo przecież referendum nie zostało ogłoszone po drugiej turze, którą Bronisław Komorowski przegrał po dość wyrównanej kampanii. Referendum musiał ogłosić po pierwszej, której przegranie stanowi oczywistą klęskę dla każdej urzędującej głowy państwa. Referendum, które prezydent wtedy ogłosił, było koncesją wymuszoną przez naród, przez opinię publiczną, której większościowe stanowisko w sprawie zmiany prawa wyborczego od dawna lekceważono.

Badania społeczne, przeprowadzone krótko po zduszeniu przez Bronisława Komorowskiego i Donalda Tuska poparcia w ich partii dla ochrony prawa do urodzenia i życia niepełnosprawnych dzieci, jasno potwierdziły, że Polacy mają dość moralnej tyranii partyjnych central. Tyranii, która na ołtarzu swoich wyborczych gier, prowadzonych z medialnymi koncernami, instytutami demoskopijnymi i grupami interesów, gotowa jest składać nawet ludzkie życie.

Liberalne media, wspierające władzę, wtórowały naciskom przywódców PO, by politycy ignorowali nakazy sumienia, a słuchali tylko… No właśnie – tylko kogo? Tylko mediów, występujących jako „nośnik świadomości” wymyślonego przez nie liberalnego społeczeństwa. Tymczasem Polacy doskonale rozpoznali, że sumienie to nie żadne subiektywne widzimisię, lekceważące opinie innych ludzi, ale rozum moralny, dzięki któremu człowiek sprawujący władzę naprawdę troszczy się o ludzi powierzonych jego odpowiedzialności.

Sumienie uczy nie tylko krytycznie patrzeć na własne interesy i swoją partię, ale przede wszystkim potrafi rozważać sprzeczne racje i oczekiwania. Bo przecież praktycznie w każdej sprawie Polacy mają różne poglądy i interesy, które każdorazowo trzeba zestawić i zanalizować. Kryteria ich rozstrzygania to dobro wspólne, prawa wszystkich i szczególnie obowiązki wszystkich, które władza demokratyczna powinna wypełniać. Tymczasem ofiarami depczącej sumienia partyjnej tyranii padały niepełnosprawne nienarodzone dzieci, świąteczny charakter niedzieli i prawo do rodzinnego odpoczynku, czy wreszcie pozycja Rzeczypospolitej w Europie i wartości cywilizacji chrześcijańskiej, które przekreślił traktat lizboński. We wszystkich tych sprawach partyjne centrale nie wahały się zmuszać posłów do głosowania wbrew dobru publicznemu, wyraźnie wspieranemu przez większość Polaków, wbrew przekonaniom i deklarowanym zobowiązaniom samych posłów.

Z tego impasu trzeba wyjść, bo tu wcale nie chodzi o abstrakcyjną demokrację, ale o odpowiedzialność w życiu publicznym, o prymat racji narodowych, o polską rację stanu. Te wartości nie mogą być podporządkowywane namiętnościom i interesom wyborczych watażków. Przeciwnicy naprawy systemu wyborczego próbują z góry referendum… unieważnić. Tak jak na Słowacji, gdzie przez ćwierć wieku niepodległości „unieważniano” wszystkie referenda prócz tego jednego, w którego „uważnienie” zaangażowały się wszystkie media, klasa polityczna i dodatkowo – zagranica. Było to oczywiście referendum o przystąpieniu do Unii Europejskiej. W sytuacji gdy kraje wyzwolone z komunizmu muszą ciągle zmagać się z dewastacją poczucia obywatelskiego – wyśrubowywanie progów frekwencyjnych i innych służy do tłumienia oddolnej inicjatywy i opinii społecznej, która jest niezbędnym czynnikiem kontroli politycznej.

Niedawno na Słowacji za nieważne uznano referendum, w którym ogromna większość wyborców zagłosowała w obronie naturalnego ustroju rodziny, przeciw „małżeństwom homoseksualnym”, homoseksualnej indoktrynacji w szkołach, oddawaniu czynnym homoseksualistom sierot na wychowanie. Referendum miało być nieważne, bo za niska była frekwencja. Ta tymczasem była (według kryteriów realnych, a nie papierowych) bardzo wysoka, skoro w obronie rodziny głosowało więcej Słowaków niż na wszystkie słowackie partie reprezentowane w Parlamencie Europejskim razem wzięte.

Nie wiem, jaka będzie u nas frekwencja referendalna. Ale wiem, do jakiego progu należy przymierzać wynik. Za obecną konstytucją w referendum narodowym głosowało 6 mln 396 tys. osób. I to jest właśnie test, o którym mowa w tytule tego felietonu. Można zawsze napisać, uchwalić i przegłosować prawo, które będzie broniło przywilejów świata władzy. Ale nie sposób zakłamać faktów. Trudno przeciwstawiać Polakom konstytucję, jeśli za jej zmianą zagłosuje więcej ludzi, niż ją uchwaliło.

Jednomandatowe okręgi wyborcze nie są lekarstwem na wszystkie choroby życia publicznego. Ale są szansą na jego poprawę. Przede wszystkim na ożywienie opinii publicznej. Na skończenie z patologią „wpuszczania na listy”, „miejsc mandatowych” itp. Najwybitniejsi politycy (Churchill, Dmowski, Clemenceau, de Gaulle) przegrywali wybory. Demokracja w ogóle działa nie dzięki tym, którzy są pewni wygranej, ale dzięki ludziom, którzy decydują się wystąpić w wyborach, których wynik nie jest znany. Nie ma nic złego w przegraniu z konkurentami, których popierają nasi wspólni wyborcy. Gorzej, jeśli kandydaci przegrywają w „prawyborach” z sekretarzem generalnym partii. A najgorzej, jeśli w starciu z tymi sekretarzami przegrywa po prostu interes publiczny.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.