Opowieść o prawdziwych Mazurach

Grażyna Myślińska

|

GN 28/2015

publikacja 09.07.2015 00:15

Mazury to nie tylko lasy i jeziora. To także rodowici mieszkańcy tej ziemi – Mazurzy. Element najmniej widoczny i topniejący w oczach.

    Anna Gonsowska z córką Angeliką doglądają na łące  nowo narodzonych cielaków Anna Gonsowska z córką Angeliką doglądają na łące nowo narodzonych cielaków
Grażyna Myślińska

Lesiny Wielkie (dawniej Groß Leschienen) przed wojną były wsią graniczną. Okazały budynek Grenzschutzu (niemieckiej straży granicznej) stał zaraz za gospodarstwem Lorenzów. Dzisiaj z posterunku została tylko kupa kamieni, ale gospodarstwo pozostało. Prowadzą je bracia Alfons i Klemens, którzy mieszkają tu razem z matką Agnieszką Lorenz. Matka ma 88 lat i z trudem porusza się za pomocą chodzika. – Jak mam wspominać? – pyta. – Bo mogę, jak chcecie: po polsku, po mazursku albo po niemiecku.

Tajemnica ukryta w sianie

Z opowieści wyłania się jej rodzinna wieś, położona niedaleko Lesin Latana Mała. Agnieszka idzie do położonej za wzgórzem szkoły. W klasie wisi portret Hitlera. Nauka prowadzona jest oczywiście po niemiecku. Agnieszka pochodzi z rodziny katolickiej, najbardziej lubi lekcje religii. Jej ulubiony nauczyciel to katecheta Alfons Klemper. To imię nada później najstarszemu synowi. Wojna z Polską w 1939 r. nie dotyka mieszkańców Lesin. Dopiero później do wojska odchodzą wszyscy chłopcy z okolicy. Czasem przyjeżdżają na urlop w mundurach. Wyjeżdżają na front, niosąc kartonowe, owinięte sznurkiem paczki z wałówką. W ich miejsce pojawiają się parobkowie z Polski, najczęściej Kurpiaki z pobliskich wsi.

Kiedy zaczynają się uciekanki, Agnieszka ma 18 lat. Niedobry wiek na tamte czasy. We wspomnieniach pojawia się dziura. A później wyłania się panna Agnieszka Zulich przed ołtarzem na ślubnym kobiercu. Obok niej stoi szczęśliwy Reinhold Lorenz. Agnieszka jest mniej szczęśliwa. – On się rodzicom moim podobał, nie tańczył, nie pił, pobożny był bardzo. Rodzą się dzieci: Monika, Alfons, Klemens. Brat męża przysyła z Niemiec papiery na wyjazd razem z opłaconym biletem.

– Ojciec nikomu o tym nie powiedział – wtrąca się do rozmowy Klemens. – Schował te papiery głęboko w sianie. Znalazłem je dopiero po jego śmierci. Tajemnicę swojej decyzji zabrał do grobu. Chciał tu zostać i został na zawsze.

Mazur nie ma czasu na nudę

Ekhard i Anna Gonsowscy, jak ogromna większość Mazurów, są ewangelikami. Mieszkają w Lesinach, w odziedziczonym po rodzicach Ekharda gospodarstwie, z dala od wsi. Przed wojną granica przebiegała niecałe pół kilometra od ich zabudowań. – Matka opowiadała, że często krowy przechodziły na polską stronę – wspomina Ekhard Gonsowski. – Polscy pogranicznicy bardzo się złościli, bo później musieli znowu grabiami wyrównywać pas ziemi niczyjej między państwami.

Przed wojną rodzice Ekharda, Otto i Irmgard Gonsowscy, prowadzili 80-hektarowe gospodarstwo. W czasie wojny Otto, który był murarzem, przebywał we Francji. Gospodarstwem zajmowała się Irmgard. Jeszcze przed wojną Gonsowscy mieli wielu znajomych wśród Kurpiów. Wiosną 1945 r. wrócili na swoje. Nie tylko oni. Zaraz po wojnie mieszkało w Lesinach 48 rodzin mazurskich. Otto Gonsowski wspominał: – Pozostałym tu Mazurom osadnicy grozili na różne sposoby. Podkradali się w nocy pod okna i wykrzykiwali, rzucali kamieniami w okna, tłukli szyby. Nie wszyscy to wytrzymywali. Wiele rodzin wyjechało do Niemiec. Gonsowscy zostali, dochowali się czwórki dzieci (dwoje w 1982 r. wyjechało do Niemiec) i przekazali gospodarstwo najmłodszemu synowi.

Urodzony w 1966 r. Ekhard Gonsowski ożenił się też z Mazurką, Anną. Mają dwoje dzieci: córkę Angelikę i syna Martina. Imię syna to pamiątka po przodku Martinie Krechcie, urodzonym w 1862 roku. Martin był górnikiem w Westfalii. Pod koniec XIX w. za zaoszczędzone pieniądze kupił w Lesinach ziemię, na której teraz gospodarzą w kolejnym pokoleniu Ekhard i Anna.

Młodzi Gonsowscy postawili na hodowlę. Co roku w gospodarstwie przychodzą na świat cielęta, które po odchowaniu sprzedają. Maj i czerwiec to pora wycieleń. – Dzisiaj urodziły się dwa – pokazuje Anna. Ten drugi był źle ułożony, musiałam pomagać, bo inaczej by się zadusił. Jest późne popołudnie, pora na przypędzenie krów do obory. Annie pomagają dzieci. Praca idzie sprawnie. W oborze Martin uprząta stanowiska, Angela zajmuje się dojeniem, mama zmaga się z niesfornymi cielętami, doprowadzając je na karmienie do matek. Ekhard w tym czasie na pobliskim pastwisku grabi siano. Sąsiad na drugim ciągniku z zagrabionego siana robi zgrabne bele. Zanim Anna z dziećmi uporają się z krowami, bele zostają zwiezione na podwórko. Anna przesiada się do drugiego ciągnika, do którego doczepiona jest maszyna do foliowania. Ekhard za pomocą podnośnika nakłada na tę maszynę bele siana, dzieci zaczepiają folię, po czym bela zostaje owinięta folią. W ciągu półtorej godziny 14 beli siana zostaje opakowanych i starannie ułożonych. – Jutro będzie więcej, bo z większego kawałka łąki – mówi Ekhard.

Powoli zaczyna zapadać zmierzch. Anna przygotowuje kolację, Martin poszedł do siebie do pokoju budować samochód z klocków lego, Angela przygotowuje się do wyjazdu z parafialnym chórem Cantabo. Jadą do Wisły, a później na występ do Czech. Wyruszają ze Szczytna o 4 rano. – Tak jest co dzień, gospodarstwo nie zna pojęcia „dzień wolny” – mówi Ekhard.

Krótka historia Mazurów pruskich

„Mazur jest średniego wzrostu, twarz jego inteligentna, a twarze kobiet nieraz bardzo delikatne i piękne. Usposobienie Mazura jest wesołe, serce ma dobre, nawet prostoduszne, lubi towarzystwo, a więc i karczmę, i tańce, które z niezrównaną gracją wykonywa. Poza tym gościnny i rad zawsze uraczyć gościa tym, co do jego ma najlepszego” – opisywał Wojciech Kętrzyński (1838–1918) – historyk, badacz mazurskich losów, wieloletni dyrektor Zakładu Narodowego im. Ossolińskich we Lwowie, ojciec Stanisława Kętrzyńskiego. Mazurzy pruscy to potomkowie polskich osadników z Mazowsza, którzy zasiedlili południową i wschodnią część Prus Książęcych od XIV do XIX wieku. Ulegli oni wymieszaniu z Prusami oraz kolonistami z Rzeszy Niemieckiej i innych państw Europy Zachodniej.

W odróżnieniu od katolickich Warmiaków Mazurzy pruscy 490 lat temu przyjęli luteranizm wraz z sekularyzacją Prus Książęcych oraz przejściem ich władcy Albrechta Hohenzollerna na protestantyzm (1525). Odtąd luteranizm stał się ważną cechą wyróżniającą Mazurów pruskich od pokrewnych grup etnicznych. Mówiąc najkrócej, Mazur to był mieszkaniec Prus Wschodnich, najczęściej wyznania ewangelickiego, mówiący po polsku. Mazurzy mówili gwarą będącą odmianą dialektu mazowieckiego języka polskiego, wypieraną od połowy XIX w. przez język niemiecki.

W czasie zorganizowanego w 1920 r. plebiscytu ludność zamieszkująca Warmię, Mazury i Powiśle miała zdecydować o przyłączeniu tych ziem do nowo powstałego państwa polskiego lub o pozostawieniu ich w granicach Prus Wschodnich. Za Polską głosowało niecałe 4 proc. uprawnionych, najmniej w okręgach mazurskich (np. w powiecie Olecko tylko 2 głosy na prawie 30 tys. biorących udział w plebiscycie). Po roku 1930 NSDAP, partia Adolfa Hitlera, miała silne poparcie wśród Mazurów. W powiatach nidzickim, szczytnickim i ełckim dostała ponad 60 proc. poparcia, głównie z powodów socjalnych. Prusy Wschodnie były najuboższą prowincją III Rzeszy. Wielu mieszkańców wyjeżdżało do pracy, głównie do Zagłębia Ruhry. Mazurzy byli upokorzeni biedą, a Hitler obiecywał bogaty program socjalny. Kiedy doszedł do władzy, na Mazurach zaczęły się wielkie roboty publiczne, rozdawano stypendia młodym, których silnie indoktrynowano.

Gehenna mieszkańców Prus Wschodnich rozpoczęła się zimą 1945 r., kiedy przed nacierającą Armią Czerwoną niemieckie władze ewakuowały z terenu Prus Wschodnich prawie milion mieszkańców (Mazurzy nazywali je słowem „uciekanki”). Wielu z nich zginęło. Ci, którzy pozostali, nie mieli lepiej – historycy szacują, że podczas przejścia frontu Rosjanie wymordowali ok. 2–3 proc. ludności Prus Wschodnich. Po zakończeniu wojny na przyznanych Polsce ziemiach zostało 170 tys. mieszkańców, w większości starców, kobiet i dzieci.

Dziś, 70 lat od zakończenia wojny, w regionie pozostało od 6 do 10 tys. rodowitych Warmiaków i Mazurów, łącznie z ich potomkami. Najwięcej Mazurów pozostało w gminie Sorkwity, gdzie zachowała się jedyna parafia wiejska Kościoła ewangelicko-augsburskiego.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.