09.07.2015 00:15 GN 28/2015
W sprawie tak zasadniczej jak zmiana rozumienia instytucji małżeństwa i rozszerzenie jej na pary homoseksualne przeważył jeden człowiek.
Dowiedzieliśmy się bowiem, że amerykański Sąd Najwyższy orzekł, iż osoby tej samej płci mają prawo zawierać związki małżeńskie na terenie całego kraju. Sąd składa się z 9 sędziów, a orzeczenie za „małżeństwami” homoseksualnymi przeszło pięcioma głosami „za” przy czterech głosach przeciwnych. Czyli „homomałżeństwa” przeszły jednym głosem 9-osobowego gremium. Czy Sąd Najwyższy kierował się jakimiś wyższymi przesłankami, chociażby wiernością konstytucji? Można w to wątpić. Po prostu okazało się, że połowa sędziów plus jeden popierają „małżeństwa” homoseksualne i tyle. Sędziowie Sądu Najwyższego wyznaczani są przez prezydenta.
Potem ich kandydaturę musi zatwierdzić Senat. Kadencja sędziów jest nieograniczona, co ma im zapewnić pełną niezawisłość od wpływów politycznych. Tyle że ma to niewielkie znaczenie, bo przecież sędziowie są ustanawiani przez polityków, którzy kierują się tym, jakie poglądy polityczne prezentuje dany kandydat. Orzeczenia Sądu Najwyższego w sprawach fundamentalnych dla życia społecznego zależą więc od tego, jakiemu prezydentowi udało się przepchać przez Senat tego, a nie innego kandydata. Dziwna jest ta amerykańska sądokracja, czyli dyktat sędziów. Ale w Irlandii wprowadzono niedawno „małżeństwa” homoseksualne w wyniku referendum, które jest demokratycznym sposobem dochodzenia do decyzji.
W tym przypadku czynnikiem decydującym nie jest opinia wąskiego grona osób (sędziów), ale nastroje społeczne. Te jednak w dużej mierze są kształtowane przez media, które w dzisiejszych czasach w zdecydowanej większości popierają homoideologię. O sile propagandy świadczy autentyczne poparcie Niemców dla Hitlera w latach 30., czy też autentyczny żal milionów ludzi po śmierci Stalina. Nie chodzi o to, aby się obrażać na rzeczywistość. Sądy są potrzebne, choć trzeba dyskutować o zakresie udzielanej im władzy. Demokratyczne referenda też są potrzebne, choć trzeba pamiętać, że demokracja to nie Bóg, a większość nie zawsze ma rację. Dlatego chociaż nie proponuję teokracji, to nadzieję pokładam w Bogu, do którego należą ostateczne werdykty.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.