Burzenie murów kłamstwa

Mariusz Majewski

|

GN 27/2015

publikacja 02.07.2015 00:15

Młody dziennikarz został zabity, bo tropił wielkie gospodarcze przekręty w Polsce początku lat 90. ub. wieku. W śledztwie w sprawie jego uprowadzenia było wiele zaniedbań i celowych przecieków, żeby je torpedować. Właśnie ukazała się książka o kulisach sprawy Jarosława Ziętary.

Jarosław Ziętara zniknął w 1992 r. Prawdopodobnie został zamorodowany, ale do dziś nie znaleziono jego ciała Jarosław Ziętara zniknął w 1992 r. Prawdopodobnie został zamorodowany, ale do dziś nie znaleziono jego ciała
jarek.sledczy.pl

To jedna z najważniejszych książek po 1989 r. – stwierdził Bogdan Rymanowski, dziennikarz TVN, podczas konferencji prasowej poświęconej książce „Sprawa Ziętary. Zbrodnia i klęska państwa”. Krzysztof M. Kaźmierczak oraz Piotr Talaga, czyli kolega i przyjaciel zabitego dziennikarza, pokazują złożoność tej sprawy. Zaczęli działać zaraz po tym, jak ich kolega zniknął w 1992 r. w drodze z domu do pracy. Do niektórych faktów docierali szybciej niż śledczy. Dążyli do wyjaśnienia zbrodni i ukarania tych, którzy za nią odpowiadają.

Wyniszczona rodzina

Uprowadzenie i zabicie Jarosława Ziętary, a także wszystko to, co działo się później wokół tej sprawy, wyniszczyło rodziców dziennikarza, którzy zadręczali się myślami, hipotezami. Nie mogli nawet pogrzebać syna, bo nie można było odnaleźć ciała. I nie udało się to do dzisiaj. Pierwsza zmarła matka. Działania ojca – Edmunda Ziętary przyczyniły się do wszczęcia pierwszego śledztwa, przeprowadzenia czynności dowodowych i powołania w policji specjalnej grupy operacyjnej. Został nawet ławnikiem sądowym, bo – jak wspomina K.M. Kaźmierczak – chciał w praktyce przekonać się, jak działa polski wymiar sprawiedliwości. Ojciec nie zrażał się i słał pisma do prokuratury i policji. Przekazywał śledczym własne sugestie. Dzielił się z nimi informacjami. Prosił o pomoc ministrów i polityków. Postarał się o wszystkie potrzebne formalności, aby na cmentarzu w rodzinnej Bydgoszczy mógł stanąć symboliczny grób J. Ziętary. Stało się to w 2000 roku. Edmund Ziętara zmarł pięć lat później, kilka lat po swojej żonie.

Pierwsze śledztwo zostało umorzone w marcu 1995 roku. Prokurator napisał w uzasadnieniu, że nie ma dowodów na to, że do zniknięcia dziennikarza przyczyniła się „przestępcza działalność osób trzecich”. Podobnie jak nieuprawnione dowodowo jest stwierdzenie, że on nie żyje. Ojciec J. Ziętary od razu napisał zażalenie na tę decyzję, podnosząc wątek uwikłania służb specjalnych w całą sprawę. Po trzech latach od pierwszego umorzenia ruszyło drugie śledztwo. Kolejny prokurator twierdził już, że ma do czynienia z zabójstwem na zlecenie. We wrześniu 1999 r. drugie śledztwo zostało umorzone, a decyzję i uzasadnienie tego faktu utajniono. Podobnie jak większość tomów akt wytworzonych w tej sprawie. Żeby zrozumieć, dlaczego tak się działo, trzeba sięgnąć do tego, czym w swojej pracy zajmował się poznański dziennikarz i jakie w związku z tym miał kontakty.

Na tropie wielkich afer

Ziętara nie zginął za to, co napisał, ale za to, co mógł napisać. Zasłynął dwiema publikacjami: obszernym artykułem o firmie Art-B. oraz reportażem „Szpiedzy w miedzi” o tym, jak zachodnie służby próbowały przejąć technologie wykorzystywane przez KGHM i osłabić polskiego potentata w tej branży. Dopiero po jego śmierci przyjaciele i koledzy dowiedzieli się, że w tajemnicy pracował nad kolejnymi podobnymi tematami. Mówił dobrze po rosyjsku. Jeszcze w trakcie studiów chciał go zatrudnić Urząd Ochrony Państwa. Gdy to się nie udało, starał się go zwerbować jako współpracownika. Gdy i to nie przyniosło efektów, funkcjonariusze UOP zaczęli przekazywać mu informacje. Oczywiście nie bezinteresownie. Ziętara najprawdopodobniej nie był świadom, że jest przez tę służbę wykorzystywany do zadań operacyjnych. Jeden z tropów podanych przez służby zaprowadził go na śmierć. O swoim rozpracowywaniu afer i kontaktach ze służbami nie mówił nikomu.

Koledzy dziennikarza uważają, że w tym sensie UOP ponosi moralną odpowiedzialność za tę zbrodnię. Przyznają, że tuszowanie niewygodnych dla siebie faktów przez UOP jest zrozumiałe. – Wiedzieli, że losu Jarka nie zmienią, dlatego w swych poczynaniach kierowali się wyłącznie własnym interesem. W taki sposób zachowałyby się służby specjalne prawdopodobnie w każdym kraju – tłumaczy P. Talaga. Podkreśla, że Ziętara był duszą towarzystwa. Otwarty, kontaktowy, bezpośredni. Ale okazało się, że miał swoje tajemnice, o których nie mówił praktycznie nikomu. – Ta jego dyskrecja przyczyniła się do tego, że wieku 24 lat dał się zabić, a odpowiedzialni za to mogli spać spokojnie.

Dopiero w 2011 r. zastępca szefa ABW płk Paweł Białek przekazał prokuratorowi generalnemu wyniki kwerendy w archiwum dawnego UOP. Zachowały się w nim dokumenty potwierdzające, że rzeczywiście służba próbowała zatrudnić dziennikarza, co było niezgodne z prawem (tak jest i dziś). Ten fakt w głównej mierze doprowadził do wznowienia postępowania w sprawie Ziętary po raz drugi. To w jego ramach krakowska prokuratura zatrzymała kilka miesięcy temu znanego biznesmena i byłego senatora Aleksandra G. oraz dwóch byłych ochroniarzy z firmy „Elektromis”. Chociaż wszyscy mogli opuścić areszt za poręczeniem majątkowym, to były senator już wkrótce stanie przed sądem w związku z podżeganiem do zabójstwa dziennikarza. Wreszcie pojawia się realna szansa na przynajmniej część sprawiedliwości.

Skręcanie sprawy

Zasadnicza trudność w sprawie Ziętary polegała na tym, że od samego początku prowadzone były działania mające torpedować wyjaśnianie zniknięcia dziennikarza. Celowa dezinformacja mieszała się ze zwykłą nieudolnością, stąd też skala trudności rozwikłania tej sprawy rosła. Kolegom Ziętary zależało, żeby w miarę szybko od zniknięcia młodego, zdolnego dziennikarza ją nagłośnić. Jeden z nich załatwił, że po wieczornych „Wiadomościach” w TVP 1 wyemitowany zostanie komunikat o zaginięciu Ziętary, razem z jego zdjęciem. Telewizja poprosiła jedynie, żeby dla formalności poznańska policja wysłała faks w tej sprawie. Mimo próśb policja tego nie zrobiła. Innym razem policja zainstalowała podsłuch w mieszkaniu ważnej dla śledztwa osoby. Ale dopiero po trzech miesiącach funkcjonariusze zorientowali się, że ta osoba tam nie mieszka. Innym przypadkiem próby sprowadzenia śledztwa na manowce jest wątek Opus Dei, które w pierwszej połowie lat 90. w Polsce było jeszcze tajemniczą organizacją, wokół której krążyło więcej mitów niż teraz.

Przy drugim śledztwie autorzy książki o sprawie Ziętary odkryli, że podejrzany o zabójstwo został uprzedzony o działaniach śledczych. Przeciek ich zdaniem mógł pochodzić jedynie z policji albo z prokuratury. Wizja lokalna odtwarzająca ostatnie godziny przed uprowadzeniem dziennikarza została wykonana po raz pierwszy po prawie 19 latach od zdarzenia. I co ciekawe, nie zleciła tego poznańska prokuratura, która dwukrotnie prowadziła postępowanie w tej sprawie. Śledztwo ruszyło dopiero po przeniesieniu go właśnie w 2011 r. do Krakowa. Wizję lokalną zarządził Piotr Kosmaty, znany prokurator z tamtejszej „apelacji”. W działaniach na terenie Poznania nie decydował się na korzystanie z pomocy tamtejszej policji. Wolał oprzeć się na Żandarmerii Wojskowej, a także na policjantach z tzw. Krakowskiego Archiwum X, którzy zajmują się wyjaśnianiem skomplikowanych, nierozwiązanych przez lata spraw. Jeden z poznańskich gangsterów, który złożył ważne zeznania, szybko wycofał je w trosce o bezpieczeństwo swoje i rodziny.

Całkowite skręcenie tej sprawy okazało się niemożliwe dzięki pospolitemu ruszeniu dziennikarzy z Wielkopolski. Od razu po zniknięciu Ziętary dziennikarze z kilku poznańskich redakcji powołali swoją specjalną grupę śledczą, żeby badać okoliczności uprowadzenia i śmierci ich kolegi po fachu. A także, żeby patrzeć na ręce przedstawicielom wymiaru sprawiedliwości. W działalność tej grupy od początku nie zaangażowała się jedynie „Gazeta Wyborcza”. Krzysztof M. Kaźmierczak podkreśla, że było to pierwsze takiego rodzaju przedsięwzięcie dziennikarskie po 1989 r. i chyba jedyny do dzisiaj przypadek zorganizowanej współpracy śledczej wielu redakcji.

W 2010 r. z inicjatywy K.M. Kaźmierczaka powstał Komitet Społeczny „Wyjaśnić śmierć Jarosław Ziętary”. Za jego przyczyną, za pomocą internetu, sprawa nabrała ogólnopolskiego rozmachu. Dzięki wspólnym działaniom i niepoddawaniu się kilku osób dzisiaj możemy odpowiedzieć na pytanie, co stało się z J. Ziętarą. Były senator Aleksander G. miał nakłaniać do jego zabójstwa, a porwanie mieli przeprowadzić ludzie związani z „Elektromisem”. Następnie przez trzy dni Ziętara był torturowany, a egzekucji mieli dokonać Rosjanie. Dwukrotnie prokuratura publikowała portret pamięciowy rosyjskojęzycznego mężczyzny, którego widywano z Aleksandrem G. 

Chociaż nie wszystko jeszcze wiadomo z należytymi szczegółami dotyczącymi konkretnego motywu, to jednak prawda powoli zaczyna się przebijać przez budowaną przez lata ścianę kłamstwa oraz milczenia.

„Sprawa Ziętary. Zbrodnia i klęska państwa”, K.M. Kaźmierczak, P. Talaga, wyd. Zysk, Poznań 2015

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.