Czas wytchnienia się skończył

Andrzej Grajewski

publikacja 09.06.2015 10:54

Rozmowa z prof. Tomasem Venclovą, litewskim poetą, eseistą oraz znawcą Rosji i Europy Środkowej, laureatem Nagrody im. Jana Nowaka-Jeziorańskiego.

Czas wytchnienia się skończył Tomas Venclova, litewski poeta, prozaik, eseista i literaturoznawca. Laureat nagrody im. Jana Nowaka-Jeziorańskiego w 2015. Maciej Rajfur /Foto Gość

Andrzej Grajewski: „Czas na wytchnienie nie był długi” – napisał Pan w jednym ze swoich wierszy na temat zmieniającej się sytuacji geopolitycznej w Europie Środkowej. Okazuje się, że Rosja wróciła do starej, imperialnej polityki, czego, zdaje się, Pan i wielu ekspertów nie spodziewaliście się.

Prof. Tomas Venclova: Rzeczywiście, przez wiele lat starałem się w to nie wierzyć i byłem przekonany, że zmiany, jakie zaszły w mentalności Rosjan po rozpadzie Związku Sowieckiego, są trwałe. Uważałem nawet, że ci, którzy atakują Rosję, są niemądrymi rusofobami, a ja zawsze uważałem się za antysowieckiego, ale rusofila. Prywatnie lubię Rosję i Rosjan oraz dość dobrze znam i cenię literaturę rosyjską. Mieszkałem w Rosji przez 8 lat i mogę spokojnie powiedzieć, że lubię naród rosyjski. Powiem nawet więcej. Znam wielu litewskich zesłańców politycznych, którzy spędzili wiele lat na Syberii, ale odróżniają system sowiecki od Rosjan. Wspominają, że system był straszny i zabójczy, ale jednocześnie w ich pamięci pozostało przyzwoite zachowanie się wielu Rosjan. Rekordy popularności bije na Litwie film Audriusa Juzenasa pt. „Turystka” (Ekskursante), który opowiada historię małej dziewczynki zesłanej w 1950 r. na Sybir. Udaje jej się stamtąd uciec i zaczyna długą podróż powrotną do domu. Co ciekawe, dopóki jest w Rosji, prawie każdy jej pomaga. Nawet jeden czekista okazuje się jej pomocny. Problemy zaczynają się, gdy dziewczynka powraca na Litwę. Pojawiają się donosy, że kułaczka wróciła, atmosfera wokół niej zagęszcza się. Film obejrzało bardzo wielu ludzi. Okazało się, że to najbardziej kasowy film w dziejach kina litewskiego. Wywołał także gorące dyskusje, w których zarzucano mu jednocześnie, że jest antyrosyjski albo antylitewski. Chcę powiedzieć o tym, że negatywne oceny systemu sowieckiego często na Litwie nie przekładały się na podobne oceny samych Rosjan. Myślałem więc, że zmiany polityczne w Rosji tylko ugruntują te pozytywne zachowania. Okazuje się jednak, że niestety myliłem się. Wygląda na to, że ten naród znów ogłupiono albo trwają intensywne starania, aby go ogłupić, wygrywając stare, imperialne resentymenty, co pokazały m.in. reakcje na aneksję Krymu. Czy to się władzom Rosji uda, tego nie wiem, mam nadzieję, że nie.

Po aneksji Krymu i wojnie na wschodniej Ukrainie Litwini mają poczucie, że ich suwerenność jest zagrożona?

Oczywiście że tak. Tego nie mówi się może wprost, ale ludzie zaczynają się jednak niepokoić, gdyż nie mają pewności, co będzie dalej.

A nie obawiają się, że rosyjska mniejszość narodowa może stać się pretekstem do zewnętrznej interwencji, a np. rejon Kłajpedy może stać się drugim Donbasem?

Raczej nie, tam wprawdzie mieszka sporo Rosjan, ale tam także jest Niemen. Przerzucanie wojsk z Kaliningradu w tamtym regionie nie byłoby takie proste. A z pewnością trudniejsze aniżeli w Donbasie, gdzie nie ma żadnych przeszkód naturalnych. Znacznie łatwiej, moim zdaniem, byłoby wywołać konflikt na Łotwie, w rejonie Dyneburga, a więc w Latgalii. Tam mieszka liczna rosyjska mniejszość, a konfiguracja terenu sprzyjałaby ewentualnemu agresorowi.

Jednak na Litwie przywrócono powszechny pobór do wojska.

Nie jestem przekonany, że było to słuszne. Jeśli przyszłoby stawiać opór, to nie rzucałbym na front młodych poborowych, bez żadnego doświadczenia. Bardziej użyteczne byłyby, moim zdaniem, niewielkie, lecz za to dobrze przygotowane jednostki specjalne. A później należałoby rozwijać działania partyzanckie. Takie są moje odczucia, ale nie jestem specjalistą. Wierzę, że nasze ministerstwo obrony narodowej będzie wiedziało, jak sobie poradzić z odparciem agresora, gdyby do tego doszło. Mam jednak nadzieję, że rozmawiamy o sytuacji teoretycznej.

Litwini byliby gotowi umierać za swój kraj, gdyby pojawiło się takie zagrożenie?

Niektórzy z pewnością tak.

Ale w 1940 r., kiedy na Litwę wkraczała Armia Czerwona, nie stawiali oporu.

Dzisiaj powszechnie to jest oceniane jako błąd i wielki wstyd. Tak więc tamto zachowanie nie musiałoby się obecnie powtórzyć.

Czy napięcia wokół rosyjskiej polityki są szansą na poprawę stosunków polsko-litewskich?

Niedawno napisałem, że jeśli jesteśmy w okopach, a wydaje mi się, że jesteśmy, to musimy utrzymywać dobre stosunki zwłaszcza z tymi, którzy są na naszych flankach, a więc m.in. z Polakami.

Ostatnio powraca kwestia aktywności polskiej polityki na obszarze między Bałtykiem a Morzem Czarnym. Pana zdaniem istnieje możliwość zbudowania bardziej bliskich relacji między Polakami, Litwinami, Białorusinami i Ukraińcami?

Muszę powiedzieć, że taka współpraca w latach 90. rozwijała się dość aktywnie. To później się popsuło. Moim zdaniem także przy pomocy Rosji, która przecież w tych krajach zachowała różne swoje aktywa. To, że relacje polsko-litewskie tak bardzo się popsuły m.in. z powodu takich kwestii jak napisy dwujęzyczne w rejonach, gdzie mieszka polska mniejszość, czy sposobu zapisu polskich nazwisk, oceniam jako nieodpowiedzialność ze strony litewskich polityków i zaprzepaszczenie ważnego dorobku pierwszej dekady suwerenności.

Czy Polacy domagają się zbyt wiele, jeśli proszą o to, aby ich nazwiska zgodnie z zasadami naszej ortografii były zapisywane w litewskich dokumentach?

Ja uważam, że nie, ale wśród Litwinów istnieje dość powszechny pogląd: dajcie Polakom palec, to wezmą całą rękę. Logika tego myślenia jest następująca: daj Polakom ich pisownię nazwisk, zażądają autonomii, jak to dostaną, wystąpią z pretensjami do Wilna.

Przecież nie ma w Polsce siły politycznej, która wysuwałaby roszczenia do Wilna. Takie podejrzenia to aberracja.

Ja to wiem, ale większość moich rodaków ma w tej sprawie inny pogląd, i to także jest fakt, pomimo że nieoparty na racjonalnych przesłankach. Miałem niedawno publiczną rozmowę z panem Vytautasem Landsbergisem i przypomniałem w niej scenę z książki, która powstała w okresie międzywojennym. Jej autorem był Petras Cvirka, zdolny literat o lewicowych przekonaniach. W jednej ze swoich powieści opisał scenę, jak naczelnik poczty w maleńkim litewskim miasteczku wychowuje swoje dzieci. Mówi do syna: mały Wytautasie podejdź do mnie i powiedz, które miasto jest stolicą Litwy. Vilnius, odpowiada chłopiec. Zuch, komplementuje go ojciec i nagradza cukierkiem. A teraz ty, mała Biruto, podejdź i powiedz, kto jest twoim odwiecznym i śmiertelnym wrogiem? Polak, odpowiada dziewczynka. Bardzo dobrze Biruto, mówi zadowolony ojciec i także nagradza ją cukierkiem. Dzisiaj te dzieci dorosły, są politykami, ministrami, posłami, ale pamiętają ten cukierek, który dostawały za to, że mówili, iż Wilno jest stolicą Litwy, co jest słuszne, ale także, że Polak jest ich odwiecznym i śmiertelnym wrogiem, co już jest niesłuszne. Na to Landsbergis powiedział, że polskim dzieciom także dawano cukierki i mówiono podobne rzeczy, tyle że antylitewskie, a więc rozmawiajmy dalej o Polakach. Odparłem mu, że o Polakach niech rozmawiają Polacy, a my zajmijmy się sobą. Chcę tylko powiedzieć, że parę pokoleń Litwinów dostawało te cukierki i pamięta do dzisiaj, za co je dostawali.

To ile nowych pokoleń musi przyjść, aby o tym zapomniano i Litwini przestali się obawiać, że Polacy tylko czekają na okazję, aby im odebrać Wilno?

Będziemy musieli jeszcze trochę poczekać. Z drugiej strony jak przyjeżdżam do Polski i widzę ogromną liczbę różnych wydawnictw kresowych, wspominających wyłącznie polskie korzenie Wilna, Mińska, czy Lwowa, to powiem otwarcie, że trochę mi to także przeszkadza.

To pytanie, jak rozumiemy kresowość.

Kresowość w przekonaniu wielu Polaków to wyłącznie pamięć o polskich Kresach. Dlatego literatura kresowa to książki tylko dla Polaków. Oczywiście część z nich zawiera ciekawe i pożyteczne informacje, ale dla mnie, jako dla Litwina, jest w tym jakiś zgrzyt. Zresztą Czesław Miłosz także odczuwał w tym pewien zgrzyt. Nawet pojęcia „Kresy” nie lubił.

Wydaje mi się, że trzeba wielkiej podejrzliwości, aby z tego sentymentu zbudować poczucie zagrożenia…

A jednak można. Podobne sentymenty, bądź resentymenty, są także po naszej stronie. Mamy zresztą własne litewskie „kresy“, niektórzy zaliczają do nich Sejny, Suwałki, a nawet Białystok. No więc współcześni pamiętają i odnoszą się z sentymentem do tego, że ich ojciec dostawał od dziadka cukierki za wrogość do Polaka.

Czyli trzeba zaprzestać dawania takich cukierków?

Niewątpliwie tak, a także starać się dostrzegać litewski punkt widzenia.

A Litwini w pisaniu o przeszłości uwzględniają polski punkt widzenia?

Mogę mówić za siebie, że staram się to robić.