Stopem do nieba

Szymon Babuchowski

|

GN 24/2015

publikacja 11.06.2015 00:15

Zostawił w domu pieniądze i karty płatnicze, spakował plecak i – zainspirowany słowami papieża Franciszka – wyruszył w drogę, by szukać ubogiej twarzy polskiego Kościoła.

Stopem do nieba Patryk Świątek opisał swoją podróż w książce „Dotknij Boga”, wydanej właśnie przez Znak roman koszowski /foto gość

Ma dwadzieścia pięć lat, a od sześciu ciągle jest w drodze. Zaczęło się tuż po maturze, od podróży stopem po Bałkanach z kolegą ze szkolnej ławy. Potem wspólnie założyli bloga – nazywa się „Paragon z podróży”, bo początkowo zamieszczali na nim głównie porady dotyczące taniego podróżowania. Ale poznawanie świata tak ich wciągnęło, że nieco zmienili formułę. Teraz na stronie, nagrodzonej jako Blog Roku 2011, pojawiają się głównie reportaże. – Dorośliśmy – mówi Patryk Świątek, autor wydanej właśnie książki „Dotknij Boga”.

Denis Rozrabiaka

Patryk od zawsze szukał przygód. Był niespokojnym dzieckiem. – Robiłem wokół siebie straszny bałagan, zupełnie jak Denis Rozrabiaka – zwierza się. – Jako jedenastolatek trafiłem do harcerstwa i tam, na nieustannych biwakach, mogłem wreszcie spożytkować swoją energię.

Duch tamtych biwaków odżył podczas podróży na Bałkany, obfitującej w zaskakujące przygody i zbiegi okoliczności. Po powrocie Patryk wiedział już, że podróżowanie jest tym, co najbardziej go w życiu pociąga. Zaczął wynajdywać w internecie tanie połączenia lotnicze. Nawet po dwa, trzy miesiące w roku spędzał za granicą, co w czasie studiów niekoniecznie musiało być mile widziane. Na szczęście studiował geografię i trafił na bardzo wyrozumiałych wykładowców. – Mieli świadomość, że wiedza, którą przekazują, ma sens tylko wtedy, gdy się ją sprawdzi w praktyce – mówi Patryk.

Najdłuższa i najtrudniejsza była podróż do Indii i Nepalu. Kiedy wrócił po dwóch miesiącach tułaczki wśród biedy, chaosu, brudu, wilgoci i morderczych upałów, docenił to, co ma u siebie. – Ogromną przyjemnością sprawiały mi piesze spacery do centrum Krakowa, świadomość, że mogę iść czystym chodnikiem i oddychać normalnym powietrzem – wspomina.

W końcu przestał postrzegać podróż w kategoriach: im dalej, tym lepiej. Raz nawet postanowił przemierzyć Polskę rowerem. Wyruszył jednak bez jakiegokolwiek planu. – Każdego dnia rzucałem kostką, żeby wybrać, dokąd pojadę – opowiada.

Kuszenie pizzą

Podróż w poszukiwaniu ubogiej twarzy polskiego Kościoła, do której namówił go znajomy znajomego, pracujący w wydawnictwie Znak, też nie opierała się na skrupulatnym planowaniu: – Miałem wstępną listę wspólnot i miejsc, do których mogę się udać, ale wiedziałem, że nie jest możliwe załatwienie tego drogą oficjalną. Trzeba było wziąć plecak, łapać stopa i pukać do drzwi jako pielgrzym.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.