Wewnętrznie wyłam z bólu

publikacja 27.05.2015 14:07

Niezbyt krótka historia Ani, pewnego pilota z Marines oraz Pana Jezusa.

Wewnętrznie wyłam z bólu

Pamiętam, że już od najmłodszych lat moja dusza była bardzo wrażliwa. Modliłam się chyba od zawsze modlitwą Ojcze Nasz i Aniele Boży. Byłam wrażliwa na cierpienia innych i zawsze chciałam pomagać tym, którzy pomocy potrzebują. Zewnętrznie byłam ,,świętym” dzieckiem, wrażliwym na potrzeby innych.

Niestety, zły zaatakował mnie już we wczesnym dzieciństwie, by wszelkie dobro, jakie we mnie było, przygasło. By zgasić światło Pana, ogarniając mnie swoją ciemnością. Pamiętam, jak już w dzieciństwie zaczęłam bawić się w wywoływanie duchów. Jako mała dziewczynka zaczęłam okropnie kłamać. Kłamałam we wszystkim tak bardzo, że zastanawiałam się, czy ja w ogóle potrafię mówić prawdę. W nieświadomy sposób jako małe bezbronne dziecko otworzyłam furtkę na działanie złego ducha. Całkiem nieświadomie moje wnętrze stawało się poligonem wojny.

Pojawiły się dziwne myśli, które przychodziły jakby z zewnątrz. Następnie w moje myśli niewinnej dziewczynki zaczęły wkraczać brutalne seksualne fantazje. Czułam, że było to silniejsze ode mnie. Moje ciało zostało zniewolone onanizmem. Czułam, że jest we mnie jakaś moc, której nie znam i nie mogłam się jej przeciwstawić.

Tak zło wkraczało nieświadomie do mojego świata, świata w którym zewnętrznie wszystko było idealne i kolorowe. Miałam wspaniałą rodzinę, dom pełen miłości i nie brakowało nam zbytnio niczego. Zewnętrznie byłam dzieckiem szczęścia, jak mówili na mnie rodzice. Nikt jednak nie podejrzewał, że do mojego wnętrza wkradła się ciemność. Rodzicie byli katolikami, ale nie praktykowali wiary. Tata nigdy nie chodził do Kościoła w niedziele ani nawet od święta. Wyjątki stanowiły śluby i pogrzeby. Mama czasem, lecz bardzo rzadko, w latach mego dzieciństwa uczęszczała do Kościoła. Potem już wcale. Jedynie moi dziadkowie od strony mamy byli wyjątkowo wierzącymi i praktykującymi katolikami.

Kiedy trochę podrosłam, wybrałam się kilkukrotnie do wróżki i zaczynałam coraz bardziej fascynować się tego typu mocami. Kupowałam amulety i zaglądałam na rękę zawsze nowo poznanej osobie. Taka wówczas pojawiła się moda, która zaczęła mnie fascynować. Nie miałam pojęcia, że ktoś przejmował nade mną kontrolę i otwierałam wrota dla złych duchów.

Po jakimś czasie zaczęły pojawiać się lęki, myśli samobójcze, nerwice, myśli, które jakby nie pochodziły ode mnie. Choć zewnętrznie nadal byłam szczęśliwą nastolatką, to w moim wnętrzu panował niepokój, brak sensu, lęk przed śmiercią i dziwne myśli, które przychodziły jakby z zewnątrz. Zrobiłam się bardzo wybuchowa, zazdrosna i zaborcza. Próżność, nieczystość i lenistwo stawało się dla mnie wymówką, że to przecież normalne. Kiedy pojawił się problem natury emocjonalnej, z którym sobie nie radziłam, kilkakrotnie myślałam o samobójstwie.

Raz przeżyłam nieudaną próbę samobójczą. Pamiętam tę myśl, że jak umrę, to będę ,,smażyć się w piekle”, bo tam jest miejsce dla samobójców i zaczęłam błagać Boga ze strachu, by nie umrzeć. Wtedy interweniował mój Anioł Stróż i w nadzwyczajny sposób (bo ktoś miał natchnienie) zostałam odratowana.

Przez kolejne lata żyłam w świecie rozpusty, poszukując miłości, nie mając pojęcia, czym tak naprawdę jest miłość. Chciałam kogoś kochać, ale cielesne pożądanie gasiło we mnie głębsze zastanawianie się nad istotą miłości. Byłam w kilku związkach wplątana w cielesną odmianę ,,miłości”, która z miłością nie miała nic wspólnego. Żyłam w świecie, który promuje seks w jakimkolwiek wydaniu, seks, który nazywają miłością. Dałam się zwieść złu.

Pamiętam dzień, kiedy cudzołożyłam z chłopakiem a moja świętej pamięci babcia modliła się pod drzwiami na różańcu. Jaką miałam wtedy nieodpartą ochotę otworzyć znienacka drzwi, aby ją ,,niechcąco” uderzyć. Myślałam wtedy, że robi mi to ze złości.

Moje życie uciekało coraz szybciej, a ja trwałam w toksycznych związkach pełnych zazdrości, wyuzdania, cudzołóstwa, nieczystości, zniewolenia, przemocy a nawet nienawiści i wydawało mi się, że jestem ,,święta” w porównaniu z rówieśniczkami. Swoją samoocenę opierałam na porównaniach z innymi. Widziałam i wytykałam wady innych, aby siebie wybielić. Aby tylko nie zobaczyć PRAWDY.

Pewnej tragicznej nocy miałam zginąć, ale mój Anioł Stróż ponownie interweniował. Jechałam samochodem, wyprzedzała inne auto. Wprost mnie pojawił się samochód. Jechałam na czołowe zderzenie. Nie mogłam zjechać na swój pas, ponieważ nie było na nim wolnej przestrzeni pomiędzy jadącymi samochodami. Wiedziała, że to koniec. Jednak cudem znalazłam się pomiędzy autami na swoim pasie, gdzie wcześniej nie było miejsca. Jakby jakaś siła mnie tam zepchnęła. Pamiętam tylko błysk światła i spokój, którego nie potrafię opisać. To był mój Anioł Stróż. Długo nie potrafiłam zweryfikować tego zjawiska.

Tego samego dnia późnym wieczorem zostałam zaatakowana i pobita przez swojego byłego chłopaka. Wiedziałam, że chce mnie w amoku nienawiści zabić, lecz jednak coś go powstrzymało. Nagle, okładając mnie pięściami, odszedł tak, jakby nagle został ode mnie odsunięty.

To był najbardziej koszmarny dzień moje życia, który po latach okazał się być szczególnym doświadczeniem. Dopiero po latach, kiedy zobaczyłam tę sytuację, zrozumiałam, że muszę nauczyć się przebaczać. Zobaczyłam, jak nasze kłótnie pełne nieopanowanych emocji, a nawet rękoczynów, to nic innego, jak szarpanie się mocy zła, które były w nas obojgu.

W całym tym czasie niepowodzeń byłam daleka od Pana Boga. Zagłębiłam się w otchłań świata, w którym wszystko krzyczy, że Bóg już się „nie sprzedaje”. Świata, w którym seks, pieniądz, kariera i władza stały się bożkiem i przepaścią, nad którą ja również stanęłam.

Odeszłam od Kościoła zaraz po I Komunii Świętej. W kościele widziałam tylko rozmodlone babcie i księży, o których pisali na pierwszych stronach gazet. Dałam się zwieść medialnej propagandzie, która za wszelką cenę próbuje wykorzenić chrześcijańskie wartości, zamieniając je na sodomskie obrzydliwości. Tym karmią ludzi i tym ja również się karmiłam. Nie chciałam mieć nic wspólnego z Kościołem, choć nadal uważałam się za katoliczkę, tzw. ,,wierzącą niepraktykującą”.

Będąc w różnych związkach, zawsze gdzieś na dnie serc, tak bardzo głęboko, czułam, że istnieje przeznaczenie i że dana osoba to nie ta. Marzyłam o wielkiej miłości, takiej oddanej i idealnej. Naprawdę głęboko w sercu czułam, że Bóg ma dla mnie plan.

Pamiętam dzień, w którym wszystkie kanały telewizyjne pokazywały śmierć Jana Pawła II. Leżałam w łóżku i zastanawiałam się, o co chodzi? Dlaczego robią tak wielki szum? Kiedy wybiła godzina jego śmierci, uroiłam nawet kilka łez. Wtedy poczułam coś głębszego w swym sercu. Żal za człowiekiem, który naprawdę zrobił wiele dobrego. Zaczęłam przez chwilę myśleć i zobaczyłam, że Jan Paweł II zostawił dla nas niesamowite nauki pełne moralnego tchnienia, od których byłam daleka. Choć nigdy nie chciałam słuchać tego, co mówił, tak wówczas zrozumiałam, jak wielki plon zbierze posiane przez niego ziarno. Wzięłam do ręki białą kartkę i napisałam na niej list z zażaleniem do Pana Boga. Tak, jakby ktoś przejął nade mną kontrolę. Żaliłam się i krzyczałam do Niego, dlaczego zabiera dobrych ludzi, takich jak Jan Paweł II? I prosiłam, bym i ja mogła być kiedyś takim małym ziarenkiem, które wyda plon. Moja dusza była spragniona Boga, choć jeszcze tego nie rozumiałam. List schowałam do szuflady i szybko o nim zapomniałam, wracając do swojego zakłamanego świata.

Przez kolejne lata pędziłam jak z przepaską na oczach za wszystkim tym, co przemija. Praca była dla mnie bardzo ważna. Wpadłam w wir konsumpcjonizmu i ciągle odczuwałam brak czegoś. Ważne było to, co zewnętrzne. W środku gniłam coraz bardziej, choć zewnętrznie nadal mi się wydawało, że jestem normalna. Dlaczego? Bo świat nauczył mnie, że rozwody, przemoc, wyuzdanie, seks to zachowania normalne. Media zrobiły mi pranie mózgu, skutecznie wykorzeniając wartości chrześcijańskie.

Moja babcia jednak nadal się modliła wraz ze swoją siostrą Anielą. Dwie staruszki, które nie mogły pogodzić się, że mamy XXI wiek, tak wtedy myślałam. Kiedy babcia przebywała na zimę u nas w domu, drażniła mnie nawet czasem, kiedy odmawiała różaniec. A nawet drwiłam z niej.

Po kilku latach, podczas wyjazdu, związanego z pracą, ,,jakaś siła” zaprowadziła mnie do kościoła. Nigdy nie zapomnę tego momentu, kiedy weszłam po latach do kościoła i zaczęłam błagać Boga całym swoim sercem o Miłość. Mój krzyk naprawdę wydobywał się z serca, wyłam z bólu wewnętrznie i prosiłam Boga o męża, którego nawet opisałam w szczegółach. Potem wyszłam i do kościoła nie powróciłam.

Po dosłownie kilku miesiącach w sposób ,,niewiarygodny” zarejestrowałam się na portalu randkowym. Mimo swoich uprzedzeń do tego typu portali, miałam wrażenie, jakby ktoś mi kazał tam się zalogować. Całkiem irracjonalne doświadczenie. Tam właśnie czekał na mnie tajemniczy MM. Mężczyzna, jakiego opisałam, że chciałabym, aby był moim mężem. Spojrzałam na jego twarz i czułam bardzo głęboko w swym sercu…., że on jest moim przeznaczeniem.

MM okazałam się Amerykaninem polskiego pochodzenia. Pilotem w amerykańskiej marynarce wojennej (Marines), stacjonującym w Corpus Christi (Ciało Chrystusa) w Teksasie. Po pierwszym spotkaniu w Polsce wiedzieliśmy, że jesteśmy sobie przeznaczeni. Bałam się jednak zaangażować w ten związek, bo bałam się zmian. Wiedziałam, że jeśli postanowimy być razem na zawsze, to ja będę musiała zostawić dla niego wszystko. Moją rodzinę, przyjaciół, pracę, studia i cały mój świat.

Koleżanka zaproponowała mi spacer pod pomnik Jana Pawła II w dniu rocznicy jego śmierci. Byłam pogrążona w wewnętrznym chaosie. Po raz pierwszy pokochałam kogoś tak mocno, ale bałam się, czy powinnam się angażować w ten związek. Przykucnęłam pod pomnikiem i zapaliłam znicz. Pomodliłam się chwilę i poprosiłam Boga o znak. Powiedziałam: Boże, jeśli to jest ten mężczyzna, to daj mi jakiś znak! Wstałam z przyjaciółką, odwróciłyśmy się od pomnika. Wprost nas szedł mężczyzna, który wyglądał tak samo, jak mój MM. Miał ten sam wzrost, oczy, rysy twarzy, sylwetkę... Już miałam ochotę rzucić się w jego ramiona, kiedy zauważyłam, że jest starszy od mojego MM około 10 lat. Przyjaciółka powtarzała tylko:

- Wow! On wygląda jak twój Marek! Po tym wydarzeniu zaczęłam nosić na szyi medalik Jana Pawła II, taki sam dostał w prezencie ode mnie Marek i moja siostra.

Razem z Markiem bardzo chcieliśmy mieć dziecko. To było dziwne, bo nie byłam w tym czasie ,,dzieciolubna”, a sama myśl o pampersach powodowała u mnie niechęć. Pamiętam, jak leżąc w nocy z Markiem na plaży w Meksyku, patrzyłam w niebo i zaczęłam prosić Boga o dziecko, nawet określając jego płeć. Prosiłam o synka i wtedy ujrzałam spadającą gwiazdę. Pomyślałam, że Bóg wysłuchał mojej prośby. Po miesiącu okazało się, że jestem w ciąży.

Coś w moim sercu pękało. Wtedy mój świat przewrócił się do góry nogami. Zostawiłam dla niego wszystko. Przeprowadziłam się do Corpus Christi, gdzie urodziłam synka. Stałam się żoną (jeszcze bez ślubu kościelnego), czyli żoną nie byłam. Mój świat się zmienił. Nie miałam nikogo, kto pomógłby mi w tych trudnych chwilach, kiedy uczyłam się być mamą i żoną. Miałam tylko mojego MM. Rodzinę widywałam przez skype’a, dla przyjaciół już nie miałam czasu. Było mi ciężko, ale miałam Miłość. Prawdziwą Miłość, która zaczynała dojrzewać. Mój MM okazał się być wspaniałym mężem i ojcem naszego synka.

Kiedy synek miał cztery miesiące, przeprowadziliśmy się do Japonii na wyspę Okinawa. Tuż na początku naszego pobytu mój mąż oznajmił mi, że na Okinawę przyleciał też polski ksiądz. Pomyślałam, że Polaka miło by było zaprosić na obiad. W ten sposób ks. Leszek stał się u nas częstym gościem. Raz zostaliśmy poproszeni przez księdza, abyśmy przyszli na Mszę świętą. Poszliśmy. To było dla nas męczeńskie doświadczenie, ponieważ nasze dziecko płakało. My nie mogliśmy się skupić. Ja nie rozumiałam za wiele.

Wtedy też weszłam na drogę New Age. Zaczęłam czytać książki, dotyczące programowania swojej podświadomości i kupować japońskie amulety. Zostałam zniewolona, bo gdy trwałam w grzechu, złe moce nadal miały do mnie dostęp. Wtedy moje życie zostało opanowane przez złego, choć sama nie miałam pojęcia, co się dzieje. W domu, myjąc naczynia, odczuwałam czyjąś obecność. Zaczęłam mieć lęki. W moje myśli zaczęły wkraczać coraz to bardziej wymyślne fantazje erotyczne. Zostałam zniewolona przez demona seksu. Oglądałam filmy pornograficzne i dawałam upust swoim żądzą erotycznym. Bardzo bałam się śmierci. Bałam się potem wszystkiego. A w moje myśli zaczęła wkraczać jakaś nieznana mi siła. Okinawa - rajska wyspa szybko przerodziła się w koszmar, który chciałam zakończyć.

Wtedy też postanowiliśmy po rozmowach z księdzem Leszkiem, że weźmiemy ślub kościelny. Zawsze marzyłam o białej sukni i dużej imprezie, przecież ślub to tradycja, tak wtedy myślałam. Zaplanowaliśmy ślub w Polsce. Ja poleciałam wcześniej, aby wszystko zorganizować. Mój mąż miał przylecieć kilka dni przed ślubem. Zły bardzo nie chciał, abyśmy związali się sakramentem małżeństwa. Mój mąż utknął w Tokio, gdzie nocował kilka dni na lotnisku ponieważ na Islandii wybuchł wulkan, a chmura pyłu wulkanicznego unosiła się nad całą Europą. Zaczęłam się modlić – jak mówią, jak trwoga to do Boga. Marek dotarł CUDEM przed ślubem.

Ksiądz nakazał nam przyjść się wyspowiadać. Tego nie zapomnę. Poszłam rano do kościoła z wałkami na głowie, zupełnie nieprzygotowana do spowiedzi świętej, bo uważałam, że nie mam się z czego spowiadać. Moja babcia w tym czasie już była chora i nie przyjechała na nasz ślub. Ale nadal się za nas modliła. Nie rozumiałam, dlaczego nam nawet nie przysłała prezentu. A ona dała nam więcej niż wszystkie prezenty razem wzięte.

Wielki ślub, który miał być moim wielkim dniem, był wielką męczarnią. Wiele stresu, obolałe stopy, problem z zespołem, z gośćmi itd. Nie wiedziałam, po co cała ta ceremonia. Nie byliśmy nadal dojrzali do tego, by przyjąć Pana Jezusa do naszego życia. Świat zniewolił i zagłuszył nasze sumienia. Byliśmy zniewoleni przez świat, który niby proponował nam wolność. To było największe oszustwo.

Wróciliśmy na Okinawę, gdzie nadal nie znalazłam miejsca dla Pana Boga. Zwiodła mnie ideologia New Age i byłam już jedną nogą w piekle. Paliłam się wewnętrznie, odczuwając ciągle czegoś brak. Urodziłam córeczkę i choć zewnętrznie byliśmy bardzo szczęśliwą rodziną, to w głębi mej duszy miałam jakieś nieugaszone pragnienie.

Mój lęk przed śmiercią zaczął nabierać ogromnych rozmiarów, zwłaszcza że mieszkaliśmy w tak niebezpiecznym miejscu. Trzęsienia ziemi, zagrożenie tsunami, tajfuny, jadowite węże i częste burze. Podczas jednej z takich wielkich burz ze strachu zaczęłam się modlić. Wtedy nagle postanowiłam też, że nauczę synka modlitwy ,Ojcze Nasz i czasem modliliśmy się razem. Mój mąż stwierdził nawet, że „rodzina, która modli się razem, razem też zostaje”, co bardzo mi się spodobało.

Wtedy też zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Oprócz obecności ducha i wewnętrznych lęków naszym, dzieciom ciągle się coś zaczęło przydarzać. W ciągu dwóch tygodni byliśmy kilka razy na pogotowiu. Nasze córeczka nawet spędziła dwie doby na oddziale intensywnej terapii. Kiedy pojawialiśmy się na pogotowiu po raz kolejny, to lekarze nie mogli uwierzyć, że to znowu my. Pewnego razu, kiedy nasza córeczka nie mogła oddychać, zaczęłam krzyczeć mocno do Boga – dlaczego ona? Błagając o pomoc. Pomoc oczywiście otrzymałam. O czym ponownie zapomniałam.

Kilka miesięcy później (po czterech latach pobytu na Okinawie) dostaliśmy rozkaz przeprowadzki – do Corpus Christi (Ciało Chrystusa). Ten powrót okazał się dla nas powrotem do prawdziwego domu.

W drodze do Corpus Christi postanowiliśmy wybrać się na wakacje do Polski. Chcieliśmy, aby w Polsce nasza córeczka przyjęła sakrament chrztu świętego. Ponownie udałam się nakazanej spowiedzi. Bez żadnej głębszej refleksji. Nadal uważałam siebie za świętą. Ksiądz zadał mi za pokutę różaniec. Nie miałam pojęcia, jak się go odmawia. Wróciłam więc do konfesjonału z pytaniem o instrukcję obsługi różańca. Ksiądz proboszcz spojrzał na mnie ze zdziwieniem i udzielił wskazówki, abym znalazła sobie w internecie. Oczywiście, że nie poszukałam, tylko odmówiłam, a raczej bez głębszego zastanowienia ,,wyklepałam” dziesięć razy Zdrowaś Mario na znalezionym różańcu po babci, która już nie żyła.

Nie miałam pojęcia, po co chrzcimy kolejne dziecko. Dla tradycji? Ani moim rodzice, ani Marka nie byli praktykującymi katolikami. Do Kościoła mieliśmy awersję.

Jednak czasem ,,jakaś wewnętrzna siła” prowadziła mnie do przykościelnej kaplicy. Czasem podczas pobytu w Polsce tam zaglądałam. Na ścianie był zawieszony wielki obraz z Jezusem Miłosiernym z napisem: „Jezu ufam Tobie”. Pamiętam, jak którego dnia padłam w tej kaplicy na kolana i błagałam Boga, aby dał mi znak, aby przyszedł do mojego życia tak, bym wiedziała, że to On! To był krzyk wydobywający się z mojej duszy ogarniętej ciemnością. Byłam spragniona Boga, a swoje pragnienie próbowałam ugasić w świecie, który jeszcze bardziej oddalał mnie od Boga, jednocześnie powodując pustkę w mym wnętrzu i zniewolenie.

Mój mąż wyleciał do Corpus Christi pierwszy, a nas zostawił w Polsce jeszcze na miesiąc. Miałam dokończyć książkę, którą pisałam, aby ją wydać już niebawem. To miała być krótka powieść o tym, jak się poznaliśmy. Któregoś dnia usiadłam w ciszy przy biurku. Zadzwonił telefon od mojej redaktorki. Zapytała, czy chcę, aby książka była komercyjna. Powiedziała, że oczywiście, że tak. Zaproponowała więc, abym wątek z pomnikiem Jana Pawła II usunęła, ponieważ wchodzę w wiarę, a Pan Bóg już nie jest komercyjny. Powiedziałam: OK. Wtedy na zewnątrz rozpętała się burza. Pioruny jak szalone huczały nad moim domem, a ja nie wiedziałam dlaczego. Byłam przerażona.

Po kilku dniach wybrałam się z siostrą na dwa dni nad morze do jej nadmorskiego domku. To miały być dwa dni wolnego czasu na to, abym dokończyła swoją książkę i wysłała do wydawcy.

Wtedy wszedł do domu brat mojego szwagra, który został świadkiem Jehowy. Nie, tylko nie on! – pomyślałam, uśmiechając się z przymusu, zakładając swoją maskę przymuszonego uśmiechu. Mówił do mnie o Bogu chyba 1,5 godziny, a ja myślałam o tym, co mam do napisania. Nic mnie interesowało, żaden Bóg, a tym bardziej jego sekta. Ale wypowiedział słowa, które długo zakotwiczyły moje serce. Jak się modlisz Ojcze Nasz, to spróbuj modlić się sercem. Następnie wyszedł, a ja odzyskałam swój ,,zewnętrzny” spokój.

Po kilku godzinach zbierałyśmy się z siostrą do powrotu do domu. Jej mąż, a mój szwagier poprosił mnie, abym z nimi wstąpiła na urodziny jego wspólnika z firmy. Obiecał, że będziemy tam pół godzinki. Byłam wściekła, bo nie chciałam iść do kogoś, kogo w sumie nie znam. Kiedy weszliśmy do mieszkania tych ludzi, poczułam niesamowitą atmosferę. Wielki zastawiony stół, a dookoła cała rodzina. Czuć było Miłość Rodzinną. Wszyscy mówili o czytaniu w Kościele, ponieważ była to niedziela. Opowiadali o Panu Bogu jak o przyjacielu. Choć na tamten dzień wydawało mi się, że mam dość słuchania o Pana Bogu. Tutaj jednak wszystko było takie PRAWDZIWE. Poparte rodzinną miłością i atmosferą spokoju nie tylko zewnętrznego. Poczułam się naprawdę dobrze. Jakby moją duszę ogarnął wewnętrzny spokój i radość. Kiedy zaczęli śpiewać i grać na pianinie, nie chciałam stamtąd wychodzić. Spędziliśmy tam kilka godzin, a ja mogłabym być tam do rana. Kiedy wróciłam w nocy do domu, moja mama się obudziła i zapytała mnie, jak było. Powiedziałam, że czuję się jakbym wróciła z pielgrzymki, opowiadając jej o swoich przeżyciach. Wtuliłam się stęskniona w moje dzieci i zasnęłam, dziękując Bogu za moje skarby. Mimo to, że wyrzuciłam go z mojej książki, bo był nie komercyjny (w świecie), to często, choć nieświadomie, mówiłam do Boga, prosiłam, a czasem dziękowałam.

Po tygodniu poleciałam wraz z dziećmi do naszego domu w Corpus Christi. Mój mąż wyremontował i przygotował dom na nasz powrót. Pamiętam, jak zasypiając, odmawiałam Ojcze Nasz - świadomie, ze zrozumieniem każdego słowo i jego głębszym sensem. Po modlitwie dodatkowo mówiłam: Ojcze nie jestem Ciebie godna, ale powiedz tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja. Nie wiem, skąd przychodziły te słowa i dlaczego tak mówiłam.

Po trzech tygodniach pobytu w Corpus Christi mój mąż musiał wyjechać służbowo. Ja zostałam z dziećmi sama w domu. Odwiedziła mnie koleżanka, która była ateistką i wraz z nią naśmiewałyśmy się ze znajomego katolika. Choć moja dusza zaczynała świadomie powracać do domu Ojca, zły próbował swych sił, sprowadzając na moją drogę takich ludzi. Byłam bliska tego, aby przestać wierzyć. Nade mną toczyła się prawdziwa wojna aniołów i demonów. Moja wiara była słaba, a w momencie próby stałam na krawędzi. Kiedy koleżanka opuściła mój dom, a ja uśpiłam dzieci, usiadłam w ciszy przy stole, by kontynuować pisanie swojej książki. Ciągle coś poprawiałam, jakby jakaś siła nie pozwalała mi zakończyć tej książki. Wtedy Bóg gwałtownie wkroczył do mojego serca i przemienił moje całe życie.

Poczułam w swym sercu głos jak grom z jasnego nieba. Nie słyszałam go w uszach, tylko w swym sercu. Ktoś zaczął do mnie przemawiać. Czułam się, jakbym zaczynała widzieć i słyszeć inaczej, głębiej. Nie ogarnął mnie strach. Czułam się, jakby ktoś zwracał mi duszę. Byłam bardzo szczęśliwa. Czułam, że Bóg do mnie przemówił. I nie myślałam, że zwariowałam, bo funkcjonowałam tak jak zawsze. Wszystkie moje zmysły pracowały nienagannie z tą różnicą, że odzyskałam swój szósty zmysł - duszę. Zaczęłam wypytywać Pana Boga, zadając pytania. Otwierałam w internecie Pismo Święte i dostawałam dosłowne odpowiedzi. Czasem Bóg odpowiadał bezpośrednie w mym sercu. Zadałam więc pytanie, co mam robić, Ojcze?

Książka! Książka ma być o mnie.

To mną wstrząsnęło. Jak to, przecież właśnie z niej Boga wyrzuciłam. Pracowałam nad moją ,,komercyjną” książką kilka lat, a teraz mam wszystko zacząć od nowa. Wtedy zobaczyłam, jakby ktoś puścił mi film w mojej pamięci, te wszystkie momenty, kiedy się modliłam i otrzymywałam. Kiedy Bóg próbował przebić się do mojego serca, ale ja byłam głucha. Żyłam w świecie, który całkiem zagłuszył mi moje sumienie i zamknął serce przed Bogiem. Bo każdy, kto pędzi za światem, nie ma Boga. Zobaczyłam, jak stałam na krawędzi i Bóg wkroczył w ostatniej chwili w moje życie, bo spadłabym w daleką otchłań. Miałam wiele pytań i dostawałam odpowiedzi na te pytania, czasem zanim zadałam konkretne pytanie. Ten głos Boga, Jego potęga i siła z jaką przemawiał! Uświadomiły, jak potężny jest Stwórca. Miałam wrażenie, że znalazłam się w całkiem innym wymiarze, choć zewnętrznie wszystko wyglądało tak samo. To moje wnętrze zostało napełnione przez Ducha Świętego. Zostałam uwolniona z niewoli świata. Bóg otworzył moje serce na PRAWDĘ.

Kiedy mąż wrócił z delegacji, musiałam mu powiedzieć… Kochanie, Bóg do mnie przemówił? Zastanawiałam się, czy nie wyśle mnie na badania psychiatryczne. Ale wszystko było ze mną w porządku. Mąż był mocno zaskoczony i ku mojemu zdziwieniu powiedział, że pójdzie ze mną tą drogą. Był bardzo zszokowany, że postanowiłam pisać książkę od nowa. Bo tak mi nakazał Bóg. Choć widziałam, że nie był zadowolony, to chciał, bym robiła to, co Bóg mi mówi. Wiedział, że nie chcę się przeciwstawić woli Bożej.

Tak powstała książka oparta na autentycznych moich przeżyciach: ,,Powiedz tylko słowo”, napisana pod pseudonimem Anieli Mencel. Z czystym sumieniem mogę napisać, że jest to powieść Ducha Świętego. To On mnie prowadził i rozliczał z moją przeszłością, abym narodziła się na nowo. Już nie wstydzę się swoich grzechów przeszłości, nie wstydzę się mówić głośno, co jest grzechem, bo ten rozdział już jest za mną. Nie identyfikuję się z tamtą Anią, ponieważ teraz narodziłam się na nowo po to, by świadczyć, jak wielkie cuda dokonuje Pan Jezus. Teraz i tutaj, w każdym czasie i w każdym miejscu. Każdego z nas może dotknąć i przemienić. Dać nowe lepsze, nieporównywalnie lepsze życie i przygotować do spotkania z Nim w niebie. Bałam się od zawsze śmierci, teraz wiem, że to jest jedna z najpiękniejszych chwil w życiu, jeśli będziemy gotowi na spotkanie z Panem Jezusem.

Mąż dał mi dużo przestrzeni i zrozumienia. To mnie również zaskoczyło. Mąż był również świadkiem dziwnych zjawisk, jakie zaczęły się pojawiać w naszym otoczeniu. Kiedy przechodziłam obok dzwoneczków feng shui, coś mnie w środku zatrzęsło i natychmiast poprosiłam męża, aby je zdjął i wyrzucił. Później zaczęłam szukać informacji, dlaczego takie ładne dzwoneczki mogą mi zaszkodzić. Nie miałam pojęcia, jak ważne jest nawet to, jakie przedmioty nas otaczają. Dzwoneczki okazały się paraokultystycznym narzędziem, które nie tyle oddalają złe duchy, ale je przywołują! Ku mojemu zdziwieniu, mąż nie zadawał za dużo pytań, tylko robił to, o co prosiłam.

Po kilku dniach Bóg pokazał mi również zwodniczą moc leków homeopatycznych. Przez kilka dni, biorąc leki homeopatyczne, zapominałam słów Ojcze Nasz. Zapytałam więc Boga, co mam jeszcze z domu usunąć. Co jeszcze zagraża mojej duszy? Stałam wtedy w kuchni i miałam wrażenie, że ,,ktoś” chwycił moją głowę i odwrócił ją w kierunku leków homeopatycznych. Zaczęłam się spierać sama ze sobą. Przecież to niemożliwe, aby to mogło mieć jakiś wpływ na moją duszę! A jednak! Zwodnicza siła jest we wszystkim tym, co ma zwodniczą genezę. Duch Święty ciągle mi powtarzał w mym sercu: badaj genezę wszystkiego. Długo sama ze sobą walczyłam o przekonanie, czy naprawdę to może być zagrożeniem? Wtedy Bóg pokazał mi kilka osób z mojego otoczenia, które brały leki homeopatyczne. Żadna z nich nie trwała w łasce uświęcającej, a co gorsze, miała spore problem z wiarą i psychiką.

Pewnego dnia, kiedy siedziałam w ogrodzie i rozmawiałam z siostrą przez skype’a, zaniemówiłam, ponieważ zobaczyłam na niebie twarz Jana Pawła II. Widział go bardzo dokładnie. Po kilku dniach od tego zdarzenia dowiedziałam się, że moja siostra zgubiła naszyjnik z Janem Pawłem, który nosiła i zaczęła nosić amulet z czerwoną nitką. Aż mnie zatrzęsło w mym wnętrzu. Długo walczyła z tym, aby się go pozbyć. To była bardzo trudna droga. Po dopiero kilku miesiącach udało jej się uwolnić.

Przez pierwsze miesiące, kiedy stawiałam pierwsze kroki, nie było łatwo. Mój mąż mnie wspierał, ale rodzina myślała, że zwariowałam. Prosiłam Pana Boga o pomoc, bo były momenty, kiedy zły upominał się o moją duszę i nawet próbował mnie przestraszyć siłą.

Pamiętam, jak nie mogłam spać kilka nocy i czułam się wyczerpana. Po kilku dniach pewnej nocy, kiedy przysnęłam około czwartej w nocy, jakaś siła chwyciła mnie za plecy, a moje ciało aż podskakiwało w nadprzyrodzony sposób. Wtedy nie wytrzymałam. Zaczęłam się modlić i błagać Ojca o pomoc. Bóg powiedział: weź różaniec w lewą rękę i będziesz spała spokojnie tej nocy, a ja przyjdę i Cię obudzę. Tak też uczyniłam. Znalazłam różaniec, który dostałam w prezencie od koleżanki i zasnęłam. Punktualnie o godzinie ósmej rano jakieś wielkie ptaszysko dziobało w dach nad sypialnią tak głośno, że zostałam obudzona wraz z moją córeczką. Mąż z synkiem już pojechali do szkoły. Uśmiechnęłam się i powiedziałam: - Nie możliwe! To pewnie przypadek.

Po kilku dniach, aby przekonać się, czy był to tylko przypadek, poprosiłam Pana Boga o znak. Powiedziałam: -Boże, jeśli to Ty mnie obudziłeś, to przyjdź ponownie o ósmej i mnie obudź ponownie, ale już nie tak głośno. To było śmieszne. Ale tak też się stało, jak poprosiłam. Potem już nigdy o pobudkę nie prosiłam i żaden ptak mnie nie obudził.

Znalazłam polskiego księdza w okolicy. Pojechałam z mężem na Mszę świętą. Nigdy nie zapomnę tych Mszy świętych pełnych łez i łaski Ducha Świętego. Szlochałam tak głośno, że niektórzy nie mogli się modlić. Moja dusza narodziła się jakby na nowo. Zostałam zanurzona w Bożym Miłosierdziu. Powróciłam do domu a Jezus na mnie czekał z otwartymi ramionami.

Pewnego dnia Bóg powiedział do mnie, abym poszła do pokoju, w którym się modlę. Poszłam i padłam na kolana, patrząc na niebo. Wtedy poczułam taka ogromną moc, która przeszywa całe moje ciało i zobaczyłam swoje grzechy jakby oczami Boga. Bóg pokazał mi film z mojego życia, kiedy raniłam Go najbardziej. Moje grzechy, które ujrzałam, paliły mnie wewnętrznie. Poczułam ogromny ból w swym sercu i usłyszałam głos: Mojego Syna na górze Oliwnej serce bolało jeszcze bardziej! Ten film był jak ułamek sekundy, po czym zobaczyłam, jak niewyobrażalnie krótkie jest nasze życie. Wydawać by się mogło, że lata mijają, a na przestrzeni wieczności nasze życie nawet nie jest ułamkiem sekundy! Leżałam na ziemi i ryczałam. Spojrzałam w niebo i zobaczyłam twarz Chrystusa Miłosiernego. Płakałam, a moje wnętrze zostało pochłonięte przez wewnętrzny ból, który był jak ogień, który mnie palił. Jezus zanurzył mnie w swym Miłosierdziu. Moja dusza doznała ulgi.

Kiedy trochę ochłonęłam, poszłam do ogrodu, gdzie siedział mój mąż. Nadal płakałam i wewnętrznie odczuwałam szok. Po chwili dopiero mogłam opowiedzieć mężowi, co się wydarzyło. On wszystko przyjmował z dystansem, ale z powagą. Nie czuł tego, co ja, nie widział, ale Duch Święty go prowadził w inny zupełnie sposób.

Nigdy nie zapomnę moich pierwszych spowiedzi po tylu latach, kiedy oczyszczałam się z brudu całego życia. Czułam się tak, jakby moja dusza zostawała obmyta z wszelkiego błota. Czułam jak Pan Jezus obmywa mnie swoją Przenajświętszą Krwią. Kiedy przyjmowałam Komunię Święta, czułam, jak Pan Jezus wnika w moją duszę i rozpala w niej światło.

Poczułam się jak Samarytanka przy studni, której Jezus powiedział, że On jest źródłem, z którego, jeśli zacznie pić, już nigdy nie będzie pragnąć. Moje wszelkie pragnienia świata zostały zastąpione łaską. Zostałam uleczona i napełniona wewnętrznie stanem duszy, którego nie można opisać żadnymi słowami.

To był początek drogi, którą zaczęłam iść z Panem. Bóg uczynił wiele cudów i znaków w moim życiu, aby mnie utwierdzić, że łaska, jaką otrzymałam pochodzi od Niego. Mój maż poszedł ze mną tą drogą. Moja rodzina się nawróciła w niewiarygodny sposób. Tata, który nigdy do kościoła nie uczęszczał, po chyba trzydziestu paru latach udał się do spowiedzi świętej. Wcześniej mocno mnie prześladował, a nawet zakazywał uczęszczania na Msze święte podczas moich wizyt w Polsce. Mama, która zeszła z drogi wiary, powróciła i choć została różą różańcową. Brat przystąpił do sakramentu pojednania po wielu, wielu latach. Siostra wraz ze szwagrem, którzy żyli mocno w świecie biznesu i materializmu, zmienili priorytety. Teraz Pan Bóg jest dla nich najważniejszy! Są dla mnie olbrzymim świadectwem, ponieważ wiele ofiar i wyrzeczeń złożyli Panu.

Owoców działania Ducha Świętego jest wiele i za wszystkie dziękuję Bogu, bo tylko Bóg może czynić takie cuda. Stało się to, o co poprosiłam przed wieloma latami Boga. Pragnęłam być tym małym ziarenkiem dla Jego Chwały!

Niczego już nie przypisuję sobie. Wszystko jest darem. Tylko Bóg ma taka moc, aby zmieniać ludzi. Tylko Bóg może przemieniać nasze serca i otwierać oczy na Prawdę. Tylko Bogu należy się chwała na wieki wieków. Amen.

Ania M.

 

TAGI: