Stacja Lourdes

Dominika Szczawińska-Ziemba

|

GN 21/2015

publikacja 21.05.2015 00:15

400 pielgrzymów z archidiecezji katowickiej, 2700 km, 36 godzin w pociągu. Start w Katowicach, finał – u Maryi w Lourdes. Dlaczego wybrali kolej? Bo inaczej wielu chorych i niepełnosprawnych nigdy by tam nie dotarło.

Komunia św. w pociągu.  Księża dotarli z Panem Jezusem do każdego przedziału i do każdego chorego. Komunia św. w pociągu. Księża dotarli z Panem Jezusem do każdego przedziału i do każdego chorego.
Roman Koszowski

Minęła piąta rano. Katowicki dworzec opuściliśmy grubo po północy. Do pierwszego punktu programu zostały ponad trzy godziny. Na korytarzu ruch. Lekarze czujnie wychylają się z przedziałów. W końcu lista osób chorych, potrzebujących pomocy, zażywających leki jest długa.

– „Zwycięzca śmierci, piekła i szatana” – rozlega się po austriackiej ziemi, gdzie akurat znalazł się nasz wędrujący kościół. – „Ziemia się trzęsie” – śpiewają odprawiający Mszę św. księża, z trudem łapiąc równowagę. Dla wielu droga do tego szalonego pociągu była długa. Wolontariusze, żeby być z chorymi, sami kupili bilet na pielgrzymkę, wzięli urlopy, zostawili na tydzień rodziny. Pielęgniarka Halina Morcinek ze wzruszeniem wyciąga z torby plik kartek. Wiezie listy do Matki Bożej od swoich chorych.

Miejsce schadzek i zaganiania świń

Lourdes – to miejsce, które rocznie odwiedza prawie 6 mln osób. Nie wszyscy są pielgrzymami. Tu często prowadzi ciekawość. Dokładnie tak samo jak w 1858 r., gdy Zjawa – bo tak na początku Bernadetta Soubirous nazywała Maryję – pokazała się po raz pierwszy. Grota Massabielska z czasów objawień to zakazane peryferia – miejsce schadzek i zaganiania świń. Najlepsza lokalizacja na cud uzdrowienia, oczyszczenia i przemiany życia. Również dziś.

Poszła fama, że mała coś widzi, że w Massabiell dzieją się dziwne rzeczy. Od kilku dni nawet lokalna policja nie spuszcza jej z oka. Intryguje również uczonych, sceptyków i teologów. W czynnej do dziś kawiarence w centrum miasteczka spotyka się towarzystwo i dyskutuje o tym, że „to coś”, jak Bernadetta nazywała Maryję, nie może być Świętą Dziewicą. Maryja powinna przecież mówić po hebrajsku, a przynajmniej po łacinie. Kapitalna jest odpowiedź Bernadetty, która zapytała: „Czy Bóg nie jest w stanie nauczyć Świętej Dziewicy mojego dialektu?”.

– Niewiele wiedziałam o objawieniach – mówi pani Irena, stojąc w kolejce do kąpieli w wodzie z cudownego źródła. Do Lourdes przyjechała z dwiema siostrami. – W domu mieliśmy obraz lurdzkiej groty, bo nasza mama trafiła tu w 1945 r. razem z Polonusami, których wojna zagnała za zachód Europy – opowiada. To miejsce kojarzyło im się tak wyjątkowo, cudownie, ale teraz, kiedy poznały historię objawień, kąpiel w kamiennych wannach nabrała dla nich nowego znaczenia. – Bernadetta na polecenie Maryi kopała w błocie dziurę, była cała brudna, aż wreszcie popłynęła czysta woda. Może i z nas jakieś błoto, brud się odlepi... – mówią siostry.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.