Wybory dalekie i bliskie

Marek Jurek

|

GN 20/2015

Polski już nie stać na dryf.

Wybory dalekie  i bliskie

Wielka Brytania odwraca się od Europy. Nie chodzi o to, że Brytyjczycy chcą z Unii Europejskiej wystąpić, ale wyraźnie powiedzieli, że UE jest dla nich problemem. Taki jest sens niedawnych brytyjskich wyborów i przejęcia całej władzy (po pięciu latach koalicyjnych rządów) przez Davida Camerona, którego zasadniczym zobowiązaniem jest przeprowadzenie wkrótce referendum na temat przynależności Zjednoczonego Królestwa do Unii Europejskiej. Cameron z Unii wystąpić nie chce, w przeciwieństwie do dużej części swojej partii. Chce jednak w tej trudnej sytuacji wzmocnić swoją pozycję w kraju i w Europie. W kraju – pokazując, że potrafi Brytyjczyków do integracji europejskiej przekonać. W Europie – pokazując, że jeśli Europa będzie głucha na brytyjskie oczekiwania – w każdej chwili może swój kraj z Unii wyprowadzić, wystarczy, że wezwie do tego społeczeństwo. Ta ostra gra (wprawdzie nie lubię tego słowa w odniesieniu do polityki, ale w tym wypadku wydaje się najbardziej właściwe) ma swój sens.

Do tej pory bowiem żaden naród – który potrafił zdecydowanie domagać się swych praw w Unii, a więc również mówić NIE – na tym nie stracił. Najlepiej o tym świadczy współczesna historia Wielkiej Brytanii. Premier Thatcher, krytykując nieprzydatność wspólnej polityki rolnej dla swojego kraju, wywalczyła przeszło 30 lat temu słynny rabat brytyjski, zwolnienie Zjednoczonego Królestwa z dużej części świadczeń na rzecz Unii Europejskiej. Ten rabat wynosi dziś równowartość ok. 20 mld zł rocznie. Takie rzeczy, owszem, są możliwe. Jednak wielu Brytyjczyków uważa, że nawet zmniejszone koszty integracji nie przydają jej sensu z punktu widzenia potrzeb i interesów ich kraju.

Wynik referendum jest bardzo otwarty i może się ono zakończyć po prostu wyjściem Zjednoczonego Królestwa z Unii. Co na to Europa? Sprawa jest bardzo poważna, bo robiąc ustępstwa względem Wielkiej Brytanii Unia może otworzyć worek, z którego wysypią się kolejne konflikty. Ignorując jednak brytyjskie sprzeciwy wobec unijnych kosztów i ingerencji, może po prostu Brytyjczyków zachęcić od odejścia. W kontekście bardzo niepewnej sytuacji Grecji, która może zakończyć się co najmniej wycofaniem się tego kraju z unii walutowej, jeśli nie porzuceniem Unii w ogóle – może to prowadzić do załamania się dotychczasowej formuły integracji. Powaga sytuacji nie zachęca jednak eurokratów do większej solidarności i łagodzenia konfliktów. Mimo kwestii greckiej i brytyjskiej, brukselska klasa rządząca otwiera nowe pole konfliktów, wznawiając ataki na Węgry. I nie chodzi bynajmniej o ugodową politykę premiera Orbána wobec Rosji.

To Unii nie przeszkadza, w końcu podobną politykę wobec Rosji prowadzi państwo pięć razy większe od Węgier i sprawujące do niedawna prezydencję unijną – Włochy Matteo Renziego. Węgry zaatakowano z dwóch powodów. Pierwszy to raczej pretekst. Duża część opinii węgierskiej domaga się od swych władz energiczniejszej walki z przestępczością, silniejszej ochrony życia obywateli, łącznie z przywróceniem kary śmierci dla sprawców najbardziej drastycznych morderstw. Węgry nie są wyjątkiem, podobnie myśli wielu ludzi we wszystkich krajach Europy. Orbán tego postulatu nie poparł, powiedział tylko, że (biorąc pod uwagę art. 2/2 unijnej Karty Praw) „jeśli opinia publiczna domaga się debaty o karze śmierci (...) to tę kwestię można poruszyć na forum unijnym”. To stwierdzenie, mimo wyraźnego dystansu Orbána wobec zwolenników kary głównej – mimo wyraźnego respektu dla nastawienia unijnych partnerów – wywołało nową falę ataków na Węgry, ostrzegawczą interwencję ze strony przewodniczącego Parlamentu Europejskiego i wreszcie groźbę uruchomienia art. 7 Traktatu UE, czyli wykluczenia Węgier z udziału w decyzjach unijnych. Osobliwością całej sprawy jest to, że przywoływany art. 2/2 unijnej Karty Praw wcale nie zakazuje przywrócenia kary śmierci, tylko jej orzekania i wykonywania. Natomiast art. 2/1 mówi o prawie do życia, które nie teoretycznie, ale realnie łamią wszystkie aborcyjne państwa w Unii Europejskiej.

Rzeczywisty powód ataków na Węgry jest jednak inny. Węgry przeciwstawiają się unijnej polityce rozsyłania imigrantów do biedniejszych państw Europy. A to dotyczy zasadniczej strategii unijnej. Nauczka udzielona Węgrom ma zniechęcić do protestów inne państwa Europy Środkowej. Sprawa ma zasadnicze znaczenie dla polskiej racji stanu. W Europie bez Wielkiej Brytanii i Węgier o wiele trudniej byłoby realizować polskie interesy. Polska potrzebuje aktywnej polityki w Europie – bo dalszy dryf polityczny może spowodować, że znajdziemy się w politycznej próżni, w zdekomponowanej Europie, w której będziemy coraz bardziej samotni. Dlatego tak ważna jest nadzieja, którą przed Polską otworzyła pierwsza tura wyborów, sukces Andrzeja Dudy i Pawła Kukiza. Fakt, że ci dwaj kandydaci otrzymali w pierwszej turze bezwzględną większość głosów, otwiera prawdziwe szanse przed polską polityką. Teraz potrzebujemy przede wszystkim solidarności. Andrzej Duda ma prawo do poparcia całej opozycji, wszystkich, którzy nie zgadzają się na dalszy bezkierunkowy dryf państwa. Paweł Kukiz ma prawo (i obowiązek) domagać się wypełnienia oczekiwań, które tak masowo poparli jego wyborcy. Oby ten podwójny imperatyw solidarności został wypełniony.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.