Toksyczny związek

Stefan Sękowski

Na umowie między Andrzejem Dudą a „Solidarnością” stracą obie strony.

Toksyczny związek

NSZZ „Solidarność” i kandydat na prezydenta Andrzej Duda podpisali umowę programową. Komisja Krajowa związku wyraziła poparcie dla polityka, w zamian zobowiązując go do realizacji postulatów zbieżnych z celami „S”. Najbardziej konkretnie brzmi postulat przywrócenia wieku emerytalnego sprzed niedawnych zmian i powiązania go ze stażem pracy, podniesienia płacy minimalnej do poziomu 50 proc. przeciętnego wynagrodzenia, a także cofnięcia zmian dotyczących rozliczania czasu pracy. Ponadto związkowcy mniej szczegółowo postulują m.in. „wprowadzenie sprawiedliwego systemu podatkowego”, czy „zapewnienia rodzinom wychowującym dzieci dodatkowego wsparcia”.

Trudno właściwie powiedzieć, po co ta umowa, skoro te punkty są obecne w programie wyborczym Andrzeja Dudy. Czy bez podpisywania się pod nimi nie będzie czuł się zobligowany do ich realizacji? Być może właśnie tego obawiają się działacze „Solidarności”, bowiem kandydat Prawa i Sprawiedliwości obiecuje prawdziwe cuda na kiju: państwowy program budowy mieszkań, rozbudowanie państwowego mecenatu kultury, finansowe wspieranie nauki, wprowadzenie świadczeń dla dzieci, finansowe wspieranie budowy nowych miejsc pracy, darmowe przedszkola… a jednocześnie – obniżkę podatków i podwyższenie kwoty wolnej. Takiego programu nie da się spełnić, chyba, że chce się bić rekordy w wielkości dziury budżetowej. Także w przypadku postulatu obniżki wieku emerytalnego, nawet uzupełnionej sensowną propozycją powiązania go ze stażem pracy, mamy do czynienia po prostu z cofnięciem ostatniej zmiany, a nie reformy systemu, bez której obniżka wieku emerytalnego musi oznaczać także niższe świadczenia w przyszłości.

Mniejsza o to, że ta umowa jest zupełnie niepotrzebna, bo biorąc pod uwagę krytykę rządów PO-PSL i prezydenta Bronisława Komorowskiego, poparcie zdecydowanej większości związkowców dla A. Dudy jest niemal pewne (przecież nie zagłosują na Janusza Korwin-Mikkego). Andrzej i Piotr Duda po podpisaniu umowy zostają w serdecznym uścisku, w którym po ewentualnym wyborze kandydata PiS na prezydenta będą się dusić. Ten pierwszy, bo (nawet zakładając, że parlament i rząd będą chciały z nim współpracować) zostanie z niemożliwym do zrealizowania programem wyborczym – i związkowcami, których co najmniej w niektórych punktach rozczaruje. Ci drudzy zaś zupełnie bez sensu znów bezpośrednio wiążą się z politykami, niepomni tego, że w latach 90-tych XX wieku (zwłaszcza za czasów nieboszczki Akcji Wyborczej „Solidarność”) właśnie taka taktyka doprowadziła do marginalizacji legendarnego związku zawodowego.