Powtórka z historii

Barbara Fedyszak-Radziejowska

|

GN 19/2015

Wybory prezydenckie, nieomal jak 30 lat temu, będą kontrolowane przez obywateli i powołany do tego celu Ruch Kontroli Wyborów

 Powtórka  z historii

Przypadek sprawił, że przeglądając stare numery podziemnej łódzkiej „Arki” (Pismo Regionu Łódzkiego NSZZ „Solidarność”), znalazłam w październikowym numerze z 1985 roku własny tekst pt. „Po wyborach”. Jest poświęcony kłopotom władz PRL z ustaleniem wyniku – a dokładniej frekwencji – w wyborach do Sejmu dokładnie 30 lat temu. Łódzka „Arka” publikowała moje, podpisywane LSK, felietony pod wspólnym tytułem „Tropem normalności”.

Już nie pamiętamy, że w 1985 roku „Solidarność” wzywała do bojkotu wyborów i zorganizowała „obywatelskie” liczenie prawdziwej frekwencji. Innymi słowy, „wynikiem” wyborów była w 1985 roku nie liczba posłów PZPR, ZSL, SD i tzw. bezpartyjnych, lecz frekwencja. Władze zwlekały z jej podaniem, rzecznik rządu J. Urban obiecywał, że poznamy frekwencję w poniedziałek, ale wieczorem okazało się, że policzono ją tylko w 29 województwach. Ostatecznie wynik podano w środę! Ustalono (!), że w wyborach uczestniczyło 78,86 proc. Polaków.

Pełnomocnik Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej NSZZ „Solidarność”, działającej w podziemiu, Konrad Bieliński, przekazał wynik obywatelskiego liczenia i szacowania frekwencji na poziomie 66 proc. Podobno (!) najniższa była we Wrocławiu – 45,7 proc., nieco ponad 50 proc. wyborców głosowało w Krakowie, Gdańsku i Warszawie. Jak było naprawdę, nie wiemy do dzisiaj, i uważamy to za normalne i oczywiste. Wiemy na pewno, że zaniżano liczbę uprawnionych do głosowania przed wyborami i w ich trakcie, telefonując z okręgowych komisji wyborczych. Ale nie we wszystkich komisjach obwodowych podporządkowano się tym poleceniom. Pełnomocnik TKK „S” uznał, że bojkot był „umiarkowanym sukcesem”, a wyniki wyborów „fałszowano powszechnie”.

Minęło 30 lat. Polska jest suwerennym i demokratycznym państwem, a wojska sowieckie nie stacjonują pod Legnicą. Wszystko jest pozornie tak jak w europejskich, demokratycznych państwach. Tylko majowe wybory prezydenckie, nieomal jak 30 lat temu, znowu będą kontrolowane przez obywateli i powołany do tego celu RKW. Tym razem pod tymi literami ukrywa się nie Regionalny Komitet Wykonawczy „S”, jak nazywaliśmy władze solidarnościowego podziemia, lecz Ruch Kontroli Wyborów – obywatelska inicjatywa kilku tysięcy ludzi, którzy stracili zaufanie do polskiego państwa, do PKW, Krajowego Biura Wyborczego oraz sądów bagatelizujących protesty wyborcze złożone po samorządowych wyborach w 2014 roku.

Do dziś nie wiemy, jak to było naprawdę z nieważnymi głosami w ostatnich wyborach. Wygląda na to, że pomimo listu znanych profesorów prawa i politologii, domagających się ponownego przeliczenia głosów nieważnych, zapewne nigdy niczego się w tej sprawie nie dowiemy. Co wydaje się najtrudniejsze do zrozumienia, straciliśmy także zaufanie do nas samych, normalnych ludzi wchodzących w skład okręgowych i obwodowych komisji wyborczych. Przecież te setki członków komisji wyborczych nie są ani „elitą władzy”, ani politykami z czołówek gazet, a mimo to mamy wątpliwości, czy licząc głosy i wpisując dane do protokołów, zachowują się zgodnie z prawem i etyką uczciwego obywatela demokratycznego państwa.

Ta nieufność wzrosła w listopadzie 2014 r. i nadal nam towarzyszy. Podobno w Aleksandrowie Łódzkim w trakcie losowania członków komisji preferowano koperty z zagiętymi rogami, a po otworzeniu kopert dziwnym zbiegiem okoliczności okazywało się, że do komisji wylosowano osoby zgłoszone przez komitet B. Komorowskiego, a te zgłoszone przez komitet A. Dudy przepadły w 100 proc. Ta dziwna informacja „przebiegła” przez prasę i portale i znikła, bez oficjalnego wyjaśnienia i bez oficjalnego sprostowania. Ta powtórka z historii wydaje się tak nieprawdopodobna, że wielu z nas nie chce uwierzyć, że jest możliwa. Pamiętając nasze nastroje z tamtych, peerelowskich czasów, chciałabym przekazać wszystkim dzielnym ludziom, którzy zgłosili się jako ochotnicy i mają zamiar w ramach RKW przypilnować, by historia przestała się powtarzać, nie tylko słowa uznania i wdzięczności. Chcę ich prosić, by byli asertywni i nie rezygnowali ze swoich pytań i wątpliwości pod karcącym spojrzeniem przewodniczącego komisji wyborczej. Dawniej nazywano to męstwem i odwagą.

Dzisiaj umiejętność odmawiania akceptacji dla tego, z czym się nie zgadzamy, zwiemy asertywnością. Jak zwał, tak zwał, ale prawdą jest, że od asertywności tych dzielnych ludzi zależy nie tylko wiarygodność wyniku wyborów prezydenckich, lecz także wzajemne zaufanie, tak niezbędne dla funkcjonowania wspólnoty. Nie jest to, niestety, jedyna powtórka z historii, z którą musimy sobie poradzić. W ostatnim GN w artykule „Psucie lustracji” A. Grajewski zrelacjonował ciche, praktycznie niedostrzeżone przez opinię publiczną wycofywanie się państwa z lustracyjnej procedury. Autorami tego manewru są sędziowie, ważna, realna „trzecia władza”, która najwyraźniej uznała, że ma nadzwyczajne prawo do korygowania decyzji władzy ustawodawczej i wykonawczej. Jedni sędziowie Sądu Najwyższego wprowadzili do uzasadnienia orzeczenia o uniewinnieniu M. Kozłowskiego od zarzutu kłamstwa lustracyjnego treść preambuły ustawy lustracyjnej, co pozwoli kolejnym sędziom uniewinniać praktycznie wszystkie, poddawane lustracji osoby pełniące ważne funkcje publiczne.

Inni sędziowie, zasiadający w Trybunale Konstytucyjnym, niepostrzeżenie objęli wszystkich sędziów oskarżanych o lustracyjne kłamstwo immunitetem!!! Kto by pomyślał, że historia toczy się kołem aż do tego stopnia…•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.