Wzywanie czy wyzywanie

Franciszek Kucharczak

|

GN 19/2015

publikacja 07.05.2015 00:15

Kto wzywa pustkę, niech nie oczekuje, że odpowie mu Bóg.

Wzywanie czy wyzywanie rysunek franciszek kucharczak /gn

Kiedy na obóz pod Everestem schodziła wywołana trzęsieniem ziemi lawina, któryś z himalaistów nagrał film. Widać zbliżające się z zawrotną prędkością kłęby śnieżnego pyłu i biegających między namiotami spanikowanych ludzi. I słychać powtarzany okrzyk: fuck! fuck! fuck!

Mawia się, że „język serca” – podstawowy, najbardziej własny – to ten, w którym człowiek liczy, klnie i modli się. Jeśli jednak czyimś ostatnim słowem przed śmiercią jest „fuck” (w dowolnym języku), to prawdopodobnie znaczy, że jego serce oprócz liczebników przechowuje już tylko przekleństwa.

To, zdaje się, taki styl, swoista moda na estetykę bluzgu. Ale co tam estetyka – rzucanie wulgaryzmami w domniemanej ostatniej chwili życia to dowód na to, że ten biedak naprawdę nie wie, Kogo innego mógłby wzywać. „Z obfitości serca mówią usta” – powiedział Jezus. Jak ktoś ma w sercu „neutralność światopoglądową”, to i modli się do neutralnego „świętego Fucka”. Chciałoby się sparafrazować klasyka: Jaka obfitość, takie akty strzeliste. Nie żeby kiedyś chrześcijanie nie klęli, ale jeśli się też modlili, to w sytuacjach ekstremalnych z reguły jednak wzywali Boga.

Wymowny jest przykład z czasów wojen kozackich. Po fatalnej bitwie pod Batohem w 1652 r., w rękach tatarskich znalazło się 3500 polskich żołnierzy, w tym znaczna liczba husarii i znakomitych oficerów. Kozacy zapłacili Tatarom, aby ci wszystkich… pozabijali. Ocalały świadek zapisał: „Jednych ścinali, drugich na śmierć kłuli, a gdy więźniowie konając wołali Jezus! przestraszyli Tatarów. A zatem po gardłach siekali, żeby imienia zbawiennego Jezus nie wspominali”.

Takich przykładów, również współczesnych, można mnożyć, ale jakoś wraca do mnie tamta scena z „sarmackiego Katynia”. Znamienna jest ta oczywistość, jaką dla chrześcijan było zawsze ostateczne odwołanie się do Chrystusa. Ostatni wysiłek świadomości był zarezerwowany dla Tego, który jest najważniejszy i który jako jedyny w tych okolicznościach jeszcze się liczy. Najważniejszy mimo wszystko – pomimo wszystkich głupich wyborów, pomimo grzechów, pomimo wszelkich złych słów, jakie w życiu się wypowiadało.

Teraz ludzie w dramatycznych sytuacjach też wzywają Boga, ale jakby rzadziej – a to oznacza, że jako społeczeństwo biedniejemy. Demon postchrześcijaństwa kradnie z serc obfitość, którą przyniosła Dobra Nowina. I choć wzrasta stopa życiowa, obniża się poziom bogactwa serca. Narasta mizeria najgorsza z możliwych, bo odwraca od tego, w co naprawdę warto inwestować. Pustka w sercach skutkuje pustymi myślami i pustosłowiem.

Nie byłoby sensu o tym pisać, gdyby tu chodziło tylko o same słowa, choćby i ostatnie. Rzecz w tym, że nasze słowa mają moc sprawczą. W małej skali są jak słowo Boga, który gdy mówi „stań się” – to się staje. Nie bez powodu św. Paweł zapewnia: „Każdy, kto wezwie imienia Pańskiego, będzie zbawiony” (Rz 10,13).

Wezwanie Pana przynosi ocalenie – dlatego ktoś bardzo chce, żeby ludzie wzywali wszystko, tylko nie Zbawiciela.

Kto powinien wylecieć

Profesor Bogdan Chazan nie złamał prawa, odmawiając pacjentce wykonania aborcji – orzekła prokuratura. Każdy, kto trochę poznał szczegóły tej sprawy, wiedział o tym od razu. No, może z wyjątkiem prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz, która „wiedziała” coś przeciwnego i dlatego wyrzuciła profesora z pracy. „Wiedza” pani prezydent przeważyła nad świetnymi wynikami prowadzonego przez prof. Chazana szpitala, nad tłumem pacjentek, które broniły usuwanego dyrektora i wreszcie nad jej własnym przekonaniem (H. Gronkiewicz-Waltz twierdziła, że wyznaje „te same wartości, co prof. Chazan”). Szkoda, że się pani prezydent nie podzieliła choćby rąbkiem swej wiedzy. Szkoda, że nie powiedziała, co takiego – nawet gdyby prof. Chazan, broniąc człowieka, złamał prawo – uzasadnia zabicie dziecka. No i teraz sytuacja jest taka, że profesor powinien pracować, a nie pracuje. A u pani prezydent jest odwrotnie: nie powinna pracować – a pracuje.

To nie parlament

Kardynał Gerhard Müller po raz kolejny stwierdził, że propozycje kard. Waltera Kaspera, aby dopuścić do Komunii osoby żyjące w związkach niesakramentalnych, są nie do przyjęcia. Prefekt Kongregacji Nauki Wiary przypomniał, że Kościół musi być wierny nie jakiejś teorii, lecz słowu Bożemu. „Kościół nie może zmieniać sakramentalności małżeństwa: ślubuje się w nim wierność aż do śmierci” – podkreślił hierarcha. Dodał, że Kościół nie może dostosowywać swego nauczania „do oczekiwań naszych zeświecczonych krajów”, nie może też zaakceptować „chrześcijaństwa powierzchownego, które rozpowszechniło się w wielu krajach Europy”. To tak dla uspokojenia tych, którzy boją się, że Kościół w swoim oficjalnym nauczaniu może zapomnieć o woli Bożej. Nie zapomni.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.