My
 z Napoleonem?

Wojciech Wencel


|

GN 18/2015

publikacja 29.04.2015 00:15

Czynienie sobie bożków z możnych tego świata
nie prowadzi do niczego dobrego.


Dyrektor FBI James Comey, który niedawno oskarżył Niemców, Polaków i Węgrów o pomaganie anonimowym nazistom w mordowaniu Żydów, skreślił odręczny list do ambasadora III RP w Waszyngtonie. Napisał w nim m.in.: „Żałuję, że powiązałem w mojej wypowiedzi Polskę z Niemcami, gdyż Polska została zaatakowana i była okupowana przez Niemcy. Państwo Polskie nie ponosi odpowiedzialności za okrucieństwa, których dopuszczali się naziści”.
Czy tak sformułowane wyjaśnienie można traktować jako oficjalne przeprosiny? Premier Ewa Kopacz uznała, że „to i tak więcej, niż można było się spodziewać”. Prezydent Bronisław Komorowski stwierdził filozoficznie, że pismo Comeya „wskazuje na głęboką refleksję, jego osobistą, ale być może także struktur państwa amerykańskiego, idącą w dobrą stronę”. A minister spraw zagranicznych Grzegorz Schetyna zawyrokował: „Lepiej późno niż wcale. Sprawa jest zamknięta”.



Wygląda więc na to, że szef FBI nie przepraszając, jednak przeprosił. I nie wspominając ani słowem o ratowaniu Żydów przez Polaków, z pewnością miał to na myśli. Zresztą nie bądźmy przesadnie upierdliwi, bo nawet dziecko wie, że w języku dyplomatycznym światowych mocarstw nie istnieje słowo „przepraszam”. Ważne, że minęło zagrożenie dla tradycyjnej przyjaźni polsko--amerykańskiej, ufundowanej na historycznym poświęceniu Pułaskiego i Kościuszki. Rząd III RP może wrócić do żebrania w Waszyngtonie o dwa śmigłowce i dwunastu gniewnych ludzi w mundurach, a reszta narodu – ustawić się w kolejce po pozwolenie na wjazd do USA. Ewentualnie pomodlić się do różowego słonika i wygrać wizę na dorocznej loterii.



Rozumiem, że w interesie Polski jest szukanie sprzymierzeńców, którzy byliby w stanie zabezpieczyć nas przed agresją Rosji. Unia Europejska jest tak słaba, że obecność w jej strukturach nie wystarczy nam do skutecznej obrony. Coraz częściej dosięga mnie jednak uczucie irytacji, gdy obserwuję zmowę milczenia w kwestii realnej polityki Białego Domu. Prawda jest bowiem taka, że Amerykanie wcale nie myślą o III RP w kategoriach strategicznego sojusznika i nie robią praktycznie nic, żeby zwiększyć nasze bezpieczeństwo w regionie. A my zamiast zdecydowanie domagać się od nich spłaty moralnego długu za Teheran i Jałtę (z odsetkami!), bierzemy za dobrą monetę polityczne slogany, jak ten wypowiedziany przez Baracka Obamę w 2014 r. w Warszawie: „Stoimy ramię w ramię, teraz i zawsze, za wolność waszą i naszą”. Redaktor emigracyjnych „Wiadomości”, Mieczysław Grydzewski, napisał w 1951 r.,
że „społeczeństwo polskie ma skłonność do brania na serio i do upajania się nic nie znaczącymi frazesami, wypowiadanymi na temat Polski przez cudzoziemców”. Niestety, od tamtej pory niewiele się zmieniło.



A przecież powinniśmy już wiedzieć, że czynienie sobie bożków z możnych tego świata nie prowadzi do niczego dobrego. Boleśnie przekonali się o tym nasi przodkowie, którzy na początku XIX w. przelewali krew za Francję i układali świeckie litanie do Napoleona. Tę chorobliwą zależność najlepiej opisał Elias Regnault w książce „L’Odyssée Polonaise” (Paryż 1862): „Nigdy jeszcze w historii szlachetna żarliwość nie spotkała się z tak okrutną odpłatą. Przez cały czas swego panowania Napoleon łudził Polaków mirażem ojczyzny i raz po raz go rozwiewał. Odwoływał się do ich uczucia, by we właściwej chwili skorzystać z niego dla ubicia własnego interesu. Przyrzekał narodowi polskiemu zmartwychwstanie, by godzić się później na wepchnięcie go z powrotem do grobu. Posługiwał się Polakami jako groźbą przy każdym alarmie wojennym i cofał tę groźbę przy każdym zawieszeniu broni. Nigdy nie myślał poważnie o wskrzeszeniu Polski, a jeśli o nim mówił, to tylko po to, by wycisnąć z Polski rekruta i straszyć wrogów powrotem widma. Nie wiadomo, kogo bardziej podziwiać: czy stanowczość Napoleona w prowadzeniu tej złowrogiej gry, za każdym razem uwieńczanej powodzeniem, czy upartą cierpliwość nieszczęsnych Polaków, którzy wytrwali w swojej wierze do końca i naiwnie biorąc kusiciela za zbawcę, uczynili z Napoleona bohatera swojej legendy”.



W XX w. doczekaliśmy się wreszcie własnego wodza z prawdziwego zdarzenia, Józefa Piłsudskiego, ale po jego śmierci znów zaczęliśmy szukać sobie Napoleonów, wyznaczając im misję zbawiania Polski. A ci, zwłaszcza Churchill i Roosevelt, doświadczali nas jeszcze okrutniej niż robił to cesarz Francuzów. Nie przeszkadza nam to wciąż deklarować się jako „najbardziej proamerykański naród na świecie” i z nadzieją spoglądać przez ocean. Wprawdzie trudno spodziewać się cudów po Obamie, ale już za chwileczkę, już za momencik urna z głosami zacznie się kręcić i nowy, republikański prezydent USA wyprowadzi nas z grobu. Czyżby? James Comey to również republikanin.
Żeby nie było wątpliwości: nie uważam, że najlepszym programem dla Polski jest polityczna izolacja. Marzy mi się jednak zerwanie z tradycją odlewania złotych cielców na obraz i podobieństwo władców Babilonu. Mamy już bowiem swojego Pana, który dwa tysiące lat temu otworzył przed nami bramy niezwyciężonego Królestwa Wolności. Wystarczy pójść
za Nim.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.