Kogo bardziej

Franciszek Kucharczak

|

GN 17/2015

publikacja 23.04.2015 00:15

Są tysiące powodów, żeby trwać w grzechu, i tylko jeden, żeby się nawrócić: wola Boża.

Kogo bardziej rysunek franciszek kucharczak /gn

Napisała mi kobieta: „Jestem w drugim związku małżeńskim i ubolewam nad tym, że nie mogę przystąpić do Komunii św.”. Następnie uzasadniła pozostawanie w nowym związku, który zawarła długo po rozpadzie małżeństwa: bo „pierwsze małżeństwo było koszmarem”, bo trzeba było dzieci godnie wychować, bo ten drugi mężczyzna był schorowany. Potem przedstawiła zalety obecnego stanu, po czym stwierdziła: „Chodzimy co niedzielę na Mszę i żal nam się robi, jak inni przystępują do stołu Pańskiego, a my nie”. Autorka kończy zdaniem: „Myślę, że Pan Jezus przyznałby mi rację”.

To jeden z kilku podobnie brzmiących listów, jakie ostatnio otrzymałem. Przytaczam jego fragmenty, bo dobrze ilustrują istotę problemu. Zacznijmy od tego, że to nie fizyczne rozstanie z mężem uniemożliwiło Autorce przystępowanie do Komunii, lecz jej własna, wolna decyzja. Człowiek nieraz, mimo starań, nie jest w stanie zapobiec rozpadowi sakramentalnego małżeństwa, ale nikt nie jest zmuszony wejść w ponowny związek – a to dopiero zamyka dostęp do sakramentu. To zawsze dzieje się świadomie i dobrowolnie, a to znaczy, że wybór życia bez przyjmowania Jezusa Eucharystycznego również jest świadomy i dobrowolny.

Jeśli dane słowo ma jeszcze na tym świecie coś znaczyć, to już na pewno słowo dane w czasie ślubu. Tymczasem jakoś rzadko kto żałuje, że złamał przysięgę małżeńską. Autorka listu ubolewa nad tym, że nie może przystąpić do Komunii, a nie nad własną decyzją, która to sprawiła. Tę decyzję stara się usprawiedliwić, wskazując korzyści z niej płynące. To nie żal za grzech, lecz uzasadnianie niewierności. Żal pojawia się, gdy „inni przystępują do stołu Pańskiego, a my nie”. Pytanie, czy tu chodzi o Jezusa, czy też o to, żeby nie odstawać? Bo jeśli o Jezusa, to, przynajmniej w przypadku tej pani, sprawę da się załatwić od ręki: decyzja rozejścia się, spowiedź – i już można przyjmować Komunię.

Człowiek z przypowieści, który znalazł wielką perłę, tak się nią zachwycił, że aby ją kupić, sprzedał wszystkie małe perły. Dziś wmawia się ludziom, że można mieć i wielką perłę, i małe, że można żyć jednocześnie i w łasce uświęcającej, i w grzechu, że można jednocześnie cudzołożyć, i trwać w wierności.

No nie. Każdy chrześcijanin na jakimś etapie życia staje przed pytaniem, które od Jezusa usłyszał Piotr: „Czy miłujesz mnie BARDZIEJ...”. Czasem oznacza to konieczność wyboru między Jezusem a człowiekiem, który wpadł mi w oko.

Kto ulega pokusie i wybiera człowieka, wie, że nie będzie mógł jednoczyć się z Jezusem w Komunii. Skąd więc teraz te postawy roszczeniowe? Kościół nie ma władzy zgodzić się na Komunię dla osób, które czynem potwierdzają, że ktoś jest dla nich ważniejszy od Jezusa.

„Myślę, że Pan Jezus przyznałby mi rację” – napisała Autorka listu. Ale to właśnie Pan Jezus powiedział: „Kto oddala żonę swoją, a bierze inną, popełnia cudzołóstwo względem niej. I jeśli żona opuści swego męża, a wyjdzie za innego, popełnia cudzołóstwo” (Mk 10, 11–12).

Bóg kocha „niesakramentalnych”. Dlatego ich także wzywa do nawrócenia.

My, czyli biskupi

Po ratyfikacji przez prezydenta genderowej konwencji „antyprzemocowej”, radiowa Jedynka podała, że „za konwencją opowiadały się organizacje kobiece i obrońcy praw człowieka, a przeciw były środowiska prawicowe i hierarchowie katoliccy”. Przypomnijmy, że te „organizacje kobiece” to garstka feministek, które nie potrafiły dla Wandy Nowickiej zebrać nawet 100 tysięcy podpisów. Przypomnijmy też, że 53 organizacje kobiece zrzeszone w Forum Kobiet Polskich, stanowczo apelowały do Bronisława Komorowskiego, aby nie ratyfikował tej konwencji. Jeśli chodzi o „obrońców praw człowieka”, co to byli za konwencją, to są to niszowe środowiska, które za „prawa człowieka” uważają, na przykład, aborcję. Natomiast prawdziwych obrońców praw człowieka, na przykład prawa do życia, jakoś nie wzięto pod uwagę – chyba że upchnięto ich w pojęciu „prawica”, kojarząc z narodowcami. Zachodzi zatem podejrzenie, że my wszyscy, którzy nie jesteśmy feministkami, innymi funkcjonariuszami „postępu”, ani też narodowcami, jesteśmy biskupami.

Znów zawód

„Zastanawiam się, czy tak zwana teoria gender nie jest także wyrazem jakiejś frustracji i rezygnacji, która ma na celu zatarcie różnicy seksualnej, ponieważ nie potrafi już z nią sobie poradzić. Usuwanie różnicy jest w rzeczywistości problemem, a nie rozwiązaniem”. Kto to powiedział? Nie, nie ksiądz Oko. To powiedział papież. Tak, Franciszek. Na audiencji generalnej w Watykanie. O pozostałych pięćdziesięciu płciach nie wspomniał ani słowa, podobnie jak i o ks. Lemańskim. Nie pochwalił również prezydenta za ratyfikację konwencji „antyprzemocowej”. A tak w niego wierzyli nasi „postępowcy”. A on, zamiast im się odwzajemnić – wierzy w Boga. No szok.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.