Płachta przegrała z broszurką

Stefan Sękowski

Posłowie PiS są oburzeni, że znów będziemy korzystać z książeczki wyborczej. Zamiast narzekać niech budują struktury na wsiach, by na jesieni wysłać do lokali wyborczych jak najwięcej mężów zaufania.

Płachta przegrała z broszurką

Sejmowa podkomisja opracowująca prezydencki projekt nowelizacji kodeksu wyborczego zdecydowała, że podczas najbliższych wyborów parlamentarnych nazwiska kandydatów, przy których będziemy mogli postawić krzyżyki, zostaną znów wydrukowane w książeczkach. Inaczej, niż chciał tego pomysłodawca zmian Bronisław Komorowski, a także Prawo i Sprawiedliwości. Z argumentami na rzecz wielkiej płachty z listami komitetów wygrała chęć ułatwienia głosowania osobom niewidomym. Jak twierdzą posłowie Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego, wielkoformatowa karta do głosowania uniemożliwia stosowanie nakładek brajlowskich, które umożliwiałyby ociemniałym głosowanie bez pomocy innych osób.

Dyskusja na temat formy karty do głosowania rozgorzała po ostatnich wyborach samorządowych. Wówczas PSL, którego kandydaci do sejmików wojewódzkich znaleźli się na pierwszej stronie broszurki, uzyskali niespodziewanie wysoki wynik wyborczy. Według politologa dr. Jarosława Flisa z Uniwersytetu Jagiellońskiego mogło im to przysporzyć nawet 700 tys. dodatkowych głosów. Po prostu ludzie, którzy nie wiedzieli, na kogo chcą głosować, mieli tępo stawiać krzyżyki przy nazwiskach kandydatów ludowców.

W świetle zarówno informacji Najwyższej Izby Kontroli dotyczącej nieprawidłowości przy wdrażaniu systemu informatycznego obsługującego ubiegłoroczne wybory, jak i niewiarygodnie wysokiego odsetku nieważnych głosów w wielu komisjach wyborczych wątpię w takie tłumaczenie. Oczywiście część wyborców może podchodzić do wyborów w sposób na tyle niepoważny, ale tak duża liczba osób wprowadzonych w błąd przez głupią broszurkę stawiałaby pod znakiem zapytania sens wyborów. Dlatego o wiele ważniejsze, niż brak płachty wyborczej jest to, by procesowi wyborczemu zapewnić elementarną transparentność.

Do tego nie wystarczą inne sensowne rozwiązania przyjęte przez posłów, takie jak możliwość filmowania liczenia głosów przez mężów zaufania. By to coś działo, partie w ogóle muszą do lokali swoich mężów zaufania (a przede wszystkim członków komisji!) wysłać, i to takich, którym rzeczywiście mogą zaufać – nie zaś osoby z łapanki. A z tym, zwłaszcza na wsiach, gdzie PO i partie opozycyjne mają kiepsko rozbudowane struktury, było krucho. A to właśnie tam – sądząc po wysokim odsetku głosów oddanych nieważnie – doszło podczas ostatnich wyborów samorządowych prawdopodobnie do największych machlojek.