Kobiety kontra biskupi

Po ratyfikacji konwencji w mediach dominuje komunikat, że siły dobra wygrały z siłami zła.

Kobiety kontra biskupi

Trwają zachwyty nad wiekopomnym aktem ratyfikacji konwencji „antyprzemocowej”. Rano usłyszałem w wiadomościach radiowej Jedynki, że „za konwencją opowiadały się organizacje kobiece i obrońcy praw człowieka, a przeciw były środowiska prawicowe i hierarchowie katoliccy”.

Jakie to proste: po jednej stronie siły dobra, po drugiej – moce ciemności. Zwyciężyły kobiety (wszystkie, nie bądźmy drobiazgowi) i szlachetni ludzie, wypruwający sobie żyły w obronie należącej się ludziom sprawiedliwości. A przepadli narodowcy o zaciętych twarzach i brzuchaci biskupi.

Radio i telewizją w kółko trąbią, jak to teraz będzie dobrze kobietom i powtarzają kłamstwo prezydenta, że dzięki konwencji gwałt będzie ścigany z urzędu. A że w polskim prawie już jest ścigany? No – to teraz też będzie. I na pewno gorliwiej, bo z każdym policjantem przyjedzie siostra z Federy. A ponadto każda kobieta będzie teraz mogła zadzwonić po pomoc. A że do tej pory też mogła? No może i tak, ale nie zawsze chciała, bo się bała. A teraz nie będzie się bała, bo coś tam. W każdym razie faceci będą teraz mieli za swoje. Za wieki upokorzeń, za panoszenie się, za niezmywanie naczyń, za palenie czarownic, za Giordana Bruna (była kobietą, tylko nie pozwolono się jej określić).

Polska jest krajem, w którym przemoc domowa występuje najrzadziej, a różnica w zarobkach między mężczyznami a kobietami jest najmniejsza w całej Europie (dane Eurostatu), ale aspirujemy przecież do standardów europejskich. Gdy po rozwaleniu uczciwych małżeństw i zdrowych rodzin dorównamy w przemocy najbardziej rozwiniętym krajom Europy, a nawet je przeskoczymy (ma się te ambicje), wówczas będzie czarno na białym, że konwencja jest niezbędna. A kto się temu sprzeciwi, ten biskup.