Odyseja do Europy

Joanna Bątkiewicz-Brożek

|

GN 16/2015

publikacja 16.04.2015 00:15

Uciekają przed wojną i głodem. 170 tysięcy imigrantów z Afryki przedostało się na Lampedusę i Sycylię w samym tylko 2014 r. Tysiące utonęły. Na Morzu Śródziemnym rozgrywa się piekło, a Europę zalewa niekontrolowana fala uchodźców.

Odyseja do Europy Takimi pontonami imigranci dopływają z Afryki nawet na Sycylię Splash News/DFF/east news

Od kilku lat oglądamy dramatyczne obrazy z włoskiej Lampedusy: na wyspę przybijają wciąż nowe łodzie z uciekinierami z Afryki. Exodus z Nigerii, Egiptu i Libii trwa jednak już od lat 90. XX wieku. Wtedy to Europa zaostrzyła swoje przepisy wizowe. Ale dopiero wojna w Libii nasiliła to zjawisko. Liczba imigrantów przeprawiających się desperacko przez Cieśninę Sycylijską gwałtownie wzrosła z przeciętnie 40 tysięcy do 170 tysięcy na rok. Podobna liczba osób straciła życie na morzu. Co dzieje się z tymi, którym udało się dopłynąć? Jak radzi sobie z ich zalewem maleńka wyspa Archipelagu Pelagiańskiego? Wiadomo, że Lampedusa to nie punkt docelowy imigrantów, a jedynie pomost w ucieczce w głąb lądu. Mimo nieudolnych prób rozwiązania problemu odyseja trwa. Czy jest szansa, by ją powstrzymać? Jak pomóc uciekającym przed wojną i skrajnymi warunkami mieszkańcom Afryki?

Mare Nostrum

Świat dostrzegł skalę problemu w marcu 2011 r., kiedy pojawiło się w mediach wiele relacji o tragicznym losie tych, którzy próbują dopłynąć do Europy – wymarzonego portu. – Lecieliśmy helikopterem wzdłuż linii brzegu. Dostrzegliśmy na morzu mnóstwo punktów. W wodzie pływały ciała. Dziesiątki, setki... Było ciemno. Nie byliśmy pewni, czy ludzie są martwi. Rzucaliśmy koła ratunkowe, ale nikt ich nie łapał. Ci, którzy żyli, nie mieli siły wyciągnąć nawet ręki. Zadzwoniłem po pomoc. Nasi ludzie wskakiwali do wody i wyławiali topiących się – przypomina jeden z kapitanów żeglugi Lampedusy. Wieczorem na wybrzeżu układano pierwsze martwe ciała. – Było ich tyle, że w pewnym momencie puściły mi nerwy, płakałam. Nasi ludzie też – opowiada Giusi Nicolini, burmistrz Lampedusy.

Spod białych worków wystawały miejscami bose stopy. Także dziecięce. Na wydmach ustawiono wraki łodzi, którymi próbowali uciekać imigranci. Kadry z Lampedusy wstrząsnęły światem. Na wyspie, w pobliżu lotniska, powstaje szybko centrum pomocy – ocaleńcy dostają tu świeże ubrania, ciepłe posiłki. W pomoc angażują się Caritas Italia oraz Czerwony Krzyż i Kawalerowie Maltańscy. Ale napływ imigrantów jest tak duży, że nagle na Lampedusie jest ich więcej niż mieszkańców wyspy, ponad sześć i pół tysiąca. Włosi biją na alarm. Napięcie rośnie także na forum UE, która milczy. Nie wie, jak rozwiązać problem. 8 lipca 2013 r. na Lampedusę przyjeżdża papież Franciszek. „To wstyd dla chrześcijan!” – woła, rzucając wiązki kwiatów do morza, by upamiętnić setki ofiar desperackich przepraw przez morze. Papież mówi o plamie na sumieniu Europy. Tej politycznej i społecznej.

Trzy miesiące później, dokładnie 3 października 2013 r., w Cieśninie Sycylijskiej, kilka mil od Lampedusy, zostaje wyłowionych 366 nieżywych ludzi. Wśród nich ponad 90 dzieci. Giorgio Napolitano, ówczesny prezydent Republiki Włoskiej, ogłasza trzydniową żałobę narodową. Premier Enrico Letta uderza pięścią w stół: „Nigdy więcej! Katolicki premier nie może spać w obliczu dramatu ginących na morzu ludzi”. Letta mówi jednym głosem z episkopatem i papieżem Franciszkiem. Błyskawicznie rusza włoska operacja Mare Nostrum. Na Morze Śródziemne wypływają cztery okręty marynarki wojennej. Lotniskowce. Chodzi o to, by na ich pokładzie za jednym razem móc zmieścić od 500 do nawet tysiąca osób.

W skład załogi okrętów wchodzą specjalnie wyszkolone ekipy lekarzy i pielęgniarzy wyposażonych w specjalne kombinezony i maski ochronne. Każdą wyłowioną grupę uciekinierów z Afryki trzeba przebadać. Wiele osób z łodzi skarży się na bóle głowy, zawroty, wymiotuje krwią. Od kilku dni piją wodę morską, nic nie jedzą. Dzięki Mare Nostrum 140 tys. osób ocaleje. Ale operacja nadal jest na barkach tylko Włochów. W Europie zaś szybko wzbudza falę polemik. Rządy europejskie stawiają pytania, czy tym samym nie zachęcamy imigrantów do podróży ku Europie? Wobec rosnącego napięcia Martin Schultz, przewodniczący Parlamentu Europy, spotyka się z władzami Lampedusy i grupą imigrantów. Krótko potem z Brukseli dociera nakaz, by zakończyć operację Mare Nostrum. Do akcji ma wkroczyć Frontex, czyli organizacja, która zajmuje się m.in. monitorowaniem granic. Cecilia Malmstroem, komisarz unijny, w imieniu UE dziękuje włoskiej żegludze i armii „za wysiłek w ratowaniu ludzkich istnień”.

Retoryka UE jest już zupełnie inna niż Włochów. „Frontex Plus l’Unione, która zastąpi Mare Nostrum, podejmie walkę z uciekinierami” – zapowiada Malmstroem. W „walkę” włącza się od razu 19 państw Europy. Jak informuje komisarz unijna, akcja będzie kosztować tylko 3 mln euro, a więc o jedną trzecią mniej niż wydały Włochy na pomoc uciekinierom w ramach Mare Nostrum. Frontex ma zawracać uciekinierów i niszczyć barki, tak by nigdy ich już nie użyto. Efekt akcji Frontexu: liczba imigrantów i ofiar morza… zwiększa się. W marcu tego roku morze pochłonęło 452 ofiary. Od początku tego roku znowu kilkanaście tysięcy osób przedostało się do Europy.

Azyl

Choć rdzeń problemu napływu imigrantów tkwi w wieloletniej polityce Europy i USA w stosunku do państw Afryki, kwestii tej trzeba stawić czoła głównie na płaszczyźnie społecznej. I to pilnie. Bo narzuca się pytanie: co się stało ze 170 tysiącami migrantów z Afryki? Większość prosi o azyl w Belgii, Holandii i Francji, jadą do Niemiec, Szwecji i Wielkiej Brytanii. Prawie nikt z przeprawiających się na łodziach nie ma dokumentów. Tylko niektórzy z nich mówią trochę po angielsku czy francusku. Reszta to analfabeci, bez wykształcenia. Na Lampedusie otrzymują tylko pierwszą pomoc: są badani przez lekarzy, napojeni i odziani w czyste ubrania. Po kilku dniach na koszt państwa włoskiego są transportowani samolotami w głąb Półwyspu Apenińskiego: głównie do Rzymu, Turynu i Mediolanu.

Dostają instrukcje, gdzie złożyć dokumenty o azyl. Włosi odbierają od nich odciski linii papilarnych. Niektórzy po weryfikacji są proszeni o opuszczenie kraju, wielu wypuszczanych jest wolno. Ministerstwo spraw wewnętrznych Włoch podało w ubiegłym miesiącu, że aż 100 tysięcy z uciekinierów zatrzymało się tylko we Włoszech. Jedynie 66 tys. imigrantów udało się zarejestrować w specjalnie stworzonych dla nich centrach. To często ogrodzone kratami baraki, czasem przerobione puste hotele. „Reszta to fantomy, rozpuścili się w naszym powietrzu” – pisze z przekąsem włoski dziennik „L’Espresso”. Nie jest znany los prawie 100 tysięcy osób, które przedostały się nielegalnie poza Półwysep Apeniński. „Mam nadzieję, że Europa szybko zda sobie sprawę z tego, że napływ uciekinierów na Lampedusę to nie dramat włoski, ale europejski” – ostrzega w Brukseli minister spraw wewnętrznych Angelino Alfano.

Dane ministerstwa pokazują skalę problemu, o jakim mówi Alfano. I przykładowo spośród 52 niemal tysięcy Syryjczyków zarejstrowanych na Lampedusie o azyl poprosiło tylko 505 z nich. Na 43 tysiące Erytrejczyków – jedynie 480, na ponad 8 tysięcy Somalijczyków – 812. Reszta zniknęła nie wiadomo gdzie. Najbardziej zdyscyplinowani wydają się uciekinierzy z Nigerii. Ponad 10 tys. z nich poprosiło o azyl we Włoszech. Szacuje się, że blisko trzy tysiące osób snuje się po ulicach Rzymu, ponad pięć tysięcy – Neapolu i pobliskiej Caserty. „Od Piemontu po Sycylię, Kalabrię i region Veneto żyją dziesiątki tysięcy imigrantów cierpiących głód” – piszą reporterzy włoskiego tygodnika. Inni oczekują na decyzje rządu Włoch w specjalnych obozach. Wielu ucieka z nich w obawie przed ekstradycją. Znacznie lepsza jest sytuacja uciekinierów, którzy proszą o deportację do Niemiec i Austrii. Tam dostają od 350 do 550 euro na jedzenie, a państwo opłaca im przez rok lokale mieszkalne (tak jest np. w okolicach Frankfurtu i Monachium).

Mogą chodzić na przyspieszone kursy niemieckiego. Jak twierdzi „L’Espresso”, w takiej sytuacji są głównie osoby deklarujące wykształcenie wyższe, jak lekarze czy prawnicy. Głównie z Syrii. Mają określony czas na znalezienie pracy i uregulowanie kwestii dokumentów. Wielu nie widziało swoich rodzin od miesięcy. Mają ambitny plan, by wysyłać do swoich krajów pieniądze na przeprawę bliskich przez morze. Tyle że oznacza to, iż faktycznie niedługo Europa może zamienić się w Czarny Ląd.

Idee

Lampedusa nazywana jest bramą Starego Kontynentu. Na tej długiej na 6 km wyspie w 2008 r. stanął nawet kilkumetrowy pomnik autorstwa Domenica Paladino w kształcie bramy: „Porta d’Europa”. Nieopodal w małym kościółku blisko portu stoi przepiękna statua Matki Bożej. Madonna di Trapani powstała na Cyprze w 730 r. W rękach rycerzy templariuszy z Pizy miała pojechać do Jerozolimy. Na morzu rozpętała się jednak burza, a figurka ocalała, dobijając do portu w Lampedusie. W tym miejscu powstały grota, a potem kościółek.

Przez wieki modlili się w nim i chrześcijanie, i muzułmanie. Kościółek składa się z dwóch pomieszczeń. W jednym odpoczywali i modlili się przez lata arabscy rybacy w drodze z kontynentu na kontynent. W drugim cześć Madonnie oddawali chrześcijanie. Tak przez wieki islam i chrześcijaństwo trwały tu razem i – jak mówią mieszkańcy wyspy – u stóp Madonny zacierały się antagonizmy, budowała się wspólnota. Ten wycinek z historii Lampedusy musiał mieć wpływ na dobre nastawienie mieszkańców wobec fal dobijających tu Afrykanów. – To tacy ludzie jak my, uciekają przed wojną i głodem. To czemu im nie pomóc – mówią tutejsi rybacy. Imigranci opowiadają, że ucieczka to dla nich akt rozpaczy.

W desperacji potrafią oddać wszystko, byle wykupić miejsce na łodzi do Europy. Giusi Nicolini, burmistrz Lampedusy, od kilku lat wykazuje wobec tych dramatów postawę heroiczną. Kiedy dostaje środki na ochronę bezpieczeństwwa na wyspie, mówi: ja tu mam ludzi do nakarmienia i potrzebuję lekarstw i pielęgniarzy! Nicolini sama potrafi zakasać rękawy i pomagać przy wyławianych z morza ludziach. – Papież na Lampedusie zachęcił nas, żebyśmy jeszcze bardziej otwarli serca na tych, którzy dobijają do brzegów wyspy – mówi abp Francesco Montenegro, metropolita sycylijskiej diecezji Agrigento, do której należy Lampedusa. – Bo dzisiaj strach przed innymi zamyka nasze serca, stajemy się obojętni.

Don Francesco (tak nazywają go mieszkańcy Lampedusy) kilka razy w miesiącu odwiedza wyspę. Pomaga, rozdaje posiłki uciekinierom. Odwiedziny papieża Franciszka na Lampedusie były i dla tutejszych mieszkańców, i dla imigrantów, i dla metropolity ważnym wydarzeniem. – To była pierwsza apostolską podróż papieża z Watykanu. To coś znaczy. Papież mówił nam, by nie traktować imigracji jako czegoś alarmującego. O co chodzi? Każdy z nas – mówił nam – przynajmniej raz do roku pakuje walizkę. Wyjeżdżamy gdzieś i tam, gdzie się stawiamy, przyjmują nas z otwartym sercem. I tak mamy traktować przybyszów z Afryki.

Chodzi też o to, by ten napływ traktować jako rzecz naturalną. To ułatwi sporządzenie nowego prawa, które pozwoli tym ludziom wieść godne życie. Ludzki wymiar dramatu, który dzieje się na wodach Morza Śródziemnego, to jedno. A pytanie o koniec tej odysei i los imigrantów oraz Europy – to drugie. I nadal nikt nie widzi tu dobrych rozwiązań.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.