Siły czerpię z modlitwy

Agata Puścikowska

|

GN 15/2015

publikacja 09.04.2015 00:15

O trudnej drodze do prawdy, która trwa już 5 lat, z Ewą Błasik rozmawia Agata Puścikowska

Ewa Błasik jest wdową po gen. pilocie Andrzeju Błasiku, który zginął w katastrofie smoleńskiej 10 kwietnia 2010 roku. Ewa Błasik jest wdową po gen. pilocie Andrzeju Błasiku, który zginął w katastrofie smoleńskiej 10 kwietnia 2010 roku.
jakub szymczuk /foto gość

Agata Puścikowska: Co utkwiło Pani najmocniej w pamięci po katastrofie smoleńskiej?

Ewa Błasik: Pamiętam, że gdy czekałam na ciało męża na lotnisku, wojskowi, personel lotniska, przyjaciele, rodzina, wszyscy, którzy mnie otaczali tego dnia, byli przekonani, że tupolew lecący do Smoleńska nie miał prawa tak po prostu spaść i się rozbić. Mówili wręcz o zamachu, a to potwierdzało moje wewnętrzne przeczucia. Podobnie myślała część społeczeństwa. Zewsząd słychać było pytanie: co się naprawdę stało? Jednak na tę dość zdroworozsądkową reakcję szybko zaczęła nakładać się narracja polskiej strony rządowej. Już 10 kwie- tnia 2010 r. politycy partii rządzącej rozsyłali między sobą SMS-a o treści: „Katastrofę spowodowali piloci, którzy zeszli we mgle poniżej 100 m. Do ustalenia pozostaje, kto ich do tego zmusił”. Ta SMS-owa „instrukcja” miała za zadanie obciążyć polską stronę już w dniu katastrofy. Dla rządzących wszystko było proste i jasne. Wszyscy, którzy podawali tę narrację w wątpliwość, szukali prawdziwego wytłumaczenia przyczyn katastrofy, zostali nazwani sektą smoleńską. Kto chce być w sekcie? Nikt. Dlatego wielu z Polaków uwierzyło w...
 

...brak profesjonalizmu polskich pilotów.

Właśnie. I cóż z tego, że kapitan Protasiuk miał doskonałą opinię, a cała załoga to byli dobrze wyszkoleni lotnicy? Już nie żyją. Nie mogą się bronić. Podobnie jest z moim mężem, który był tylko pasażerem, jednym z wielu gości zaproszonych na pokład tego samolotu. W wyniku długiej oszczerczej kampanii został zniesławiony i ciężko obrażony. Zbrukany został honor munduru naszych lotników. Mój mąż zawsze godnie reprezentował swój kraj. A podróż do Katynia w jego sercu miała szczególne miejsce, leciał tam z zamiarem modlitwy i oddania należnej czci i hołdu bestialsko zabitym jego poprzednikom. Mój Andrzej na pokładzie tupolewa z całą pewnością był wsparciem, a nie obciążeniem dla załogi. Zawsze stawał w obronie swoich pilotów i wymagał od nich przestrzegania procedur bezpieczeństwa. Krytykował polityków ze wszystkich opcji za próby wywierania presji na personel lotniczy. To bardzo przykre, że po oczyszczeniu mojego męża z bezpodstawnych zarzutów nikt z rządu do tej pory oficjalnie go nie zrehabilitował.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.