Dobrze nastrojeni

Marcin Jakimowicz


|

GN 14/2015

publikacja 02.04.2015 00:15

Fenomen. Bez dwóch zdań. Zapełniają sale koncertowe, przekazują ze sceny ogień. Wykrzykują: „Wiara czyni cuda!”, bo wielokrotnie dotykali tej rzeczywistości. Pisząc o TGD, 
mam tylko jedno „ale”: Alleluja!


– Dlaczego po tylu latach płonie w nas ogień? Ogień mamy w nazwie – śmieje się Piotr Nazaruk, lider TGD. – To o trzeciej godzinie dnia zstąpił na Kościół Duch Święty – Dlaczego po tylu latach płonie w nas ogień? Ogień mamy w nazwie – śmieje się Piotr Nazaruk, lider TGD. – To o trzeciej godzinie dnia zstąpił na Kościół Duch Święty
Archiwum TGD

Hasło: „Tegiede”. Odzew: „Uwielbienie pełną gębą”.
– Graliśmy kiedyś w jednym z kościołów – opowiada Piotr Nazaruk, dyrygent chóru. – W trakcie koncertu zaczęliśmy śpiewać psalm „Święty”. Powtarzaliśmy w kółko refren „Jesteś Święty”. Myślałem, że wszystko trwa z cztery, pięć minut. Okazało się, że uwielbialiśmy dwadzieścia minut. Śpiewałem i czułem, że muszę uklęknąć. Wiedziałem, że nie mogę tego śpiewać na stojąco. Zamknąłem oczy i uklęknąłem. Gdy otworzyłem oczy, zobaczyłem, że klęczeli chórzyści, niektórzy z muzyków, cały kościół. Po koncercie do mikrofonu podszedł proboszcz i podzielił się ze wszystkimi tym, w jaki sposób Bóg wyrwał go z grzechu, potwornej ciemności. Był to gest niezwykle pokorny, poruszający. Czy uwielbienie zmienia rzeczywistość wokół ciebie? Oczywiście! W TGD uwielbienie zawsze zaczyna się za sceną. W kuluarach modlimy się o jedność, o to, by Pan Bóg nas nastroił, byśmy zagrali jak dobrze nastrojony instrument, który trzyma w swej dłoni. Wielokrotnie doświadczałem tego, że gdy zaczynasz uwielbiać Pana Boga, dochodzi do przemiany. On w twych oczach staje się większy, a problem, z którym się mierzyłeś, maleje. 


309 kaw


Jedynie w ubiegłym roku zagrali 50 koncertów, co, zważy­wszy na ilość osób tworzących chór, jest naprawdę znakomitym rezultatem. Płyta „Uratowani” zyskała w styczniu status złotego krążka. Kupiło ją 15 tysięcy osób.
Na czym polega fenomen tej grupy? Dlaczego TGD wypełnia sale? Dlaczego bilety na wielkie koncerty w Poznaniu, Katowicach czy Warszawie sprzedawały się jak ciepłe bułeczki? – pytam Filipa Wojnara, menedżera grupy. – Myślę, że to efekt wieloletniej systematycznej pracy, ciągłego dążenia do rozwoju, plus – rzecz najważniejsza – przychylności nieba, w którą głęboko wierzymy. Mamy doświadczenie tego, że jesteśmy pod ciągłym Bożym błogosławieństwem.
To naprawdę spora ekipa. W kolędowym koncercie „Betlejem w Spodku” chór zagrał i zaśpiewał jako 45-osobowy zespół – opowiada Wojnar. – Normalny, klasyczny skład, z którym grupa rusza na koncerty, to kilkunastu chórzystów i pięciu muzyków.
Wystarczy zerknąć na statystykę związaną z nagraniem jednego krążka, by przekonać się, jak wielką sztuką jest opanowanie takiej hałaśliwej gromadki. Kilka liczb związanych z rejestrowaniem koncertowego albumu w Kielcach? Proszę bardzo: 20 ton sprzętu, 4 kilometry kabli, 70 osób technicznej obsługi, 9 kamer, 4 dni pracy, 309 kaw. Wszystko po to, by nagrać „na żywca” jeden koncert chóru, który przekonuje, że „liczy się każdy dzień”.
Gdyby ktoś poprosił mnie o to, by dać mu płytę, która będzie papierkiem lakmusowym i wizytówką tego, co dzieje się na rodzimej scenie reprezentowanej przez chrześcijan, wręczyłbym mu krążek TGD.

Gdyby utwory z albumów chóru nie opowiadały o tym, że „każde westchnienie do nieba ma sens”, z miejsca oblegałyby listy przebojów.
Kilkudziesięcioosobowy chór młodych chrześcijan pochodzi z różnych Kościołów i różnych zakątków Polski. Gdy wychodzą na scenę, piosenki zamieniają się w pełne żaru uwielbienie. Największymi atutami prowadzonego przez Piotra Nazaruka chóru są znakomite, jednoznacznie ewangelizacyjne teksty (aż dwa albumy zakorzenione są w psalmach), wplecione w porywającą, dynamicznie zagraną muzykę. To prawdziwy tygiel hip-hopu, gospel, soulu, rocka i dobrego popu. Miks pasji, ognia uwielbienia i profesjonalizmu. Wiele utworów zaaranżował Paweł „Bzim” Zarecki (zdobywca Fryderyka w kategorii: producent roku, muzyk odpowiedzialny za brzmienie płyt m.in. Anny Marii Jopek). Sam dyrygent zespołu Piotr Nazaruk gra zresztą na co dzień w zespole Anny Marii.


Będzie dobrze, naprawdę


– Czy zdarzało się, że śpiewaliśmy „Wiara czyni cuda” przez łzy, w niezwykle trudnych chwilach życiowych zawirowań? Jasne. – opowiada Nazaruk. – Każdy z chórzystów mógłby wiele o tym opowiedzieć. Pamiętam, jak Basia Włodarska ogłaszała na koncertach, że „Będzie dobrze”, zmagając się z wieloma kryzysami, czując podskórnie, że to prorocze słowa. Pamiętam też inną sytuację. Przyjechałem do cioci. Tuż po śmierci jej syna – mojego kuzyna. „Zaśpiewajcie coś” – poprosiła moja mama. I wówczas zaczęliśmy śpiewać pieśń, którą właśnie napisałem: „Błogosław duszo moja Pana”. To niezwykle radosny hymn, ale są w nim też porażające słowa: „Dni człowieka są jak trawa”. Śpiewałem ten wers, patrząc w twarz cioci i wujkowi. Nie potrafiłem tego wyśpiewać bez łez. Myślałem o moim kuzynie Pawle i uwielbiałem Boga w tej niezwykle trudnej sytuacji.
„Ufaj Mu, Kościele, w każdym czasie/ Wylewajcie przed Nim serca wasze/ Ludzie lżejsi niż tchnienie/ Tylko w Bogu jest zbawienie” – śpiewa chór w jednym z poruszających utworów, które stanowią dziś żelazny repertuar wspólnot między Odrą a Bugiem.
Jak to wszystko się zaczęło? Dawno, dawno temu, rok po wprowadzeniu nad Wisłą stanu wojennego, w wyniku połączenia kilku kościelnych grup wokalnych powstał niemal 100-osobowy chór młodzieżowy. Założycielem formacji był Janusz Sierla. Ekspresja chóru, instrumentarium i charakter wykonywanych utworów były w tamtych czasach czymś kompletnie rewolucyjnym. Przez lata zmieniały się skład i formuła zespołu, a przez jego szeregi przewinęło się prawie pół tysiąca osób.

Dziś ma na koncie 9 albumów, 3 koncerty telewizyjne i 3 zarejestrowane dla radiowej Trójki. Albumy sygnowane literkami TGD są dopracowane, dopieszczone w najmniejszych szczegółach, piosenki nowocześnie zaaranżowane i – co najważniejsze – zaśpiewane z prawdziwą pasją. Słychać, że grupa modli się swymi piosenkami. A to przecież najważniejsze. 
– Współtworzyłem TGD przez kilkanaście lat – opowiada Mate.O Otremba. – Widzę, ile przechodziliśmy przez te lata, jak bardzo się zmienialiśmy. To normalna droga człowieka wiary: droga radości, bólu, ciężkich doświadczeń. Ważne jest spojrzenie na TGD nie przez pryzmat sceny, ale doświadczeń tworzących zespół ludzi. Osoby odpowiedzialne za chór są przez lata wierne: pomimo wielu trudności w dalszym ciągu szukają sposobu, w jaki zgromadzić muzyków, by przez muzykę oddać chwałę Bogu. TGD zawsze chciało dotrzeć z tą opowieścią do jak najszerszego grona odbiorców – mówi Mate.O.


Ręce do góry


Uwielbienie zmienia duchową rzeczywistość wokół nas. Przekonali się o tym organizatorzy rekolekcji dla 2,5 tysiąca gimnazjalistów zgromadzonych w koszalińskiej hali Gwardii. To właśnie w czasie uwielbienia padały mury, a młodzi otwierali się na przyjęcie Bożej miłości. W czasie rekolekcji aż 2200 osób oddało życie Jezusowi. 
– Uwielbienie zmienia rzeczywistość. To nie slogan – opowiada Mate.O. – Jest ono przecież tak konfrontacyjną rzeczywistością, tak inną od tego, co proponuje ten świat... To jedyna przestrzeń, w której człowiek nie jest w centrum, ale stoi z boku i jest wpatrzony w Boga, oddaje Mu (dosłownie!) chwałę. To jedyna przestrzeń, w której nie jesteśmy najważniejsi. Wielokrotnie przekonałem się, że dziękczynienie, adorowanie, uwielbienie jest miłe Bogu. On po prostu dobrze się w tej przestrzeni czuje i odpowiada na nasze słowa, gesty. I wtedy zaczynają się dziać rzeczy, które przechodzą ludzkie pojęcie.
Kiedy zwykły Jan Kowalski, który nie śledzi na co dzień tego, co w muzyce chrześcijańskiej piszczy, dowiedział się o istnieniu TGD? – Przełomowym wydarzeniem było zarejestrowanie w 2001 roku Koncertu Wielkanocnego – opowiada Filip Wojnar. – Koncert ten wydajemy właśnie na DVD. Trzecia Godzina Dnia wystąpiła wówczas z Beatą Bednarz, Natalią Niemen, Mietkiem Szcześniakiem i Mate.O. Pierwszą emisję w telewizji publicznej zobaczyło półtora miliona ludzi, a koncert był później emitowany kilkanaście razy. Po dwóch latach nagraliśmy również koncert kolędowy. Czy były próby mocnego zaistnienia na rynku popkultury? Jasne. Gdy to się nie udawało, nie rozdzieraliśmy szat. Wiedzieliśmy, że mamy „robić swoje”. Jeśli Bóg będzie chciał, wprowadzi nas na te sceny. Mamy wykonywać to, co On nam dał, najlepiej jak tylko potrafimy, bez żadnej taryfy ulgowej. On zrobi resztę. 
Gdzie ekumenizm sprawdza się praniu? W graniu. – Połączyło nas uwielbienie – opowiada Grzegorz Głuch, katolik, na co dzień lider chóru Gospel Rain. – Jest ono łaknieniem czegoś, za czym wszyscy tęsknimy: bliskiej relacji z Kimś, kto nas bezgranicznie akceptuje. Wielkim przeżyciem były dla mnie odwiedziny amerykańskiego domu nieustannej modlitwy IHOP w Kansas. Zabrał mnie tam Piotr Nazaruk. Przedziwna historia, szalona, ekstrawagancka. W wielu środowiskach powstało pragnienie, by utworzyć dom nieustającego uwielbienia. Muzyka ma nieprawdopodobną zdolność otwierania nas na obecność Boga, jest nośnikiem wyrażania emocji. 
– To prawda, połączyło nas uwielbienie – opowiada Filip Wojnar. – Szukamy tego, co łączy, istoty chrześcijaństwa. Skupiamy się w oddaniu Bogu chwały.
Gdy 6 stycznia zespół w czasie koncertu w katowickim Spodku zaśpiewał pełną parą swój największy hit „Błogosław duszo moja Pana”, doszło do… kolejnego powstania śląskiego. Siedem tysięcy ludzi wstało z miejsc, by oddać chwałę Bogu i odpowiedzieć na płynące ze sceny wezwanie. 
– Dlaczego po tylu latach działalności płonie w nas ogień? Ogień mamy w nazwie – śmieje się Piotr Nazaruk. – To o trzeciej godzinie dnia zstąpił z nieba Duch, rozpalając pierwszy Kościół. To jest nasze paliwo.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.