Polski gen Kolumba

Piotr Legutko


|

GN 14/2015

publikacja 02.04.2015 00:15

Zamiast doszukiwać się u bohaterów innych nacji polskich przodków, warto czasem odkurzyć własny panteon. Bo słabo go znamy.


Polski gen Kolumba Od lewej: Jesse Eisenberg ma polskie korzenie w trzecim pokoleniu, Pola Negri naprawdę nazywała się Apolonia Chałupiec, Juliette Binoche jest pół-Polką. Jej matka, Monika, pochodzi z Częstochowy Yan Ting /east news, Laski Diffusion /east news, Camilla Morandi /REX/east news

Niezwykła popularność na antenie TVP tureckiego serialu „Wspaniałe stulecie” obudziła zainteresowanie postacią Roksolany, najpotężniejszej kobiety Imperium Osmańskiego, która miała polskie korzenie. Podobnie jak wiele sławnych postaci z historii, których byśmy o to nie podejrzewali. Nie można wykluczyć, że polski gen miał Krzysztof Kolumb, zaś Nikita Chruszczow upierał się, że Polakiem był… Józef Stalin. Historycy uwielbiają takie rewelacje, a internet pełen jest opowieści o gwiazdach filmu i piosenki z polskim rodowodem (choć nie paszportem). Część to zwykłe plotki i można je między bajki włożyć, ale część nie. Zajrzyjmy więc do galerii Polaków i Polek z odzysku. 


Siostra i syn 
polskiego króla


Serial „Wspaniałe stulecie”, przebój europejskich telewizji, wywołał w Turcji skandal. Fundamentaliści oskarżyli producentów filmu o niszczenie reputacji sułtana Sulejmana, głównie poprzez ukazaną na ekranie rozwiązłość jego dworu. Ale na polskich widzach (było ich średnio 1,5 mln podczas pierwszej emisji serialu) największe wrażenie zrobiła piękna Hürrem. Nałożnica, a potem także żona sułtana zręcznymi intrygami zdobywająca zarówno jego serce, jak i polityczne wpływy. 
Nie wszyscy fani serialu zapewne wiedzą, że pierwowzorem Hürrem była Aleksandra Lisowska, urodzona pod Lwowem poddana Jagiellonów, wzięta w jasyr przez Tatarów pod Rohatynem. Informacje na temat tego, kim była, zanim w 1520 r. trafiła do sułtańskiego seraju, są sprzeczne. Według niektórych źródeł była nawet siostrą polskiego króla, ale to raczej nieporozumienie spowodowane przez Samuela Twardowskiego. Polski poseł w Imperium Osmańskim nazwał tak w swoich relacjach Roksolanę przez grzeczność. Bo skoro do sułtana zwracano się jako do „brata króla Polski”, to jego żona była ni mniej, ni więcej, tylko „siostrą króla”.
 Natomiast nie podlega wątpliwości, że Roksolana miała duży wpływ na politykę zagraniczną Turcji, zachowały się nawet dwa jej listy do króla Polski Zygmunta Augusta. Ponoć stosunkowo łagodny stosunek Sulejmana Wspaniałego do Polski brał się właśnie ze słabości do żony i jej pierwszej ojczyzny.


O Roksolanie może nie wszyscy słyszeli, za to o tym, kto odkrył Amerykę, wie każde dziecko. Nie wspomina się jedynie w podręcznikach, że Krzysztof Kolumb był synem… polskiego króla Władysława Warneńczyka. Pewnie dlatego, że nie jest to wersja oficjalna życiorysu słynnego żeglarza. Upiera się jednak przy niej wielu historyków, a najmocniej Manuel Rosa, autor książki „Kolumb. Historia nieznana”. Wyśmiewa on oficjalną wersję, jakoby odkrywca Ameryki miał być synem prostego tkacza z Genui. Zbyt swobodnie czuł się bowiem na królewskich dworach i zbyt silne były jego związki z Portugalią, aż po tytuł admirała i wicekróla nowych ziem. 
Bardziej karkołomne jest udowodnienie związku potencjalnego ojca z synem. Po pierwsze trzeba założyć, że Władysław nie zginął pod Warną. Co akurat nie jest trudne, bo nie odnaleziono jego zwłok, są też relacje, że przeżył. M. Rosa twierdzi, że król wyruszył incognito do Ziemi Świętej, gdzie skrył się w klasztorze na górze Synaj. 10 lat później wyruszył na portugalską Maderę. A ponieważ wciąż go szukano, żył tam pod przybranym nazwiskiem jako Henryk Alemao. Taka postać istniała naprawdę, są na to papiery. Mówią one, że był tajemniczym rycerzem, krzyżowcem, który poślubił portugalską szlachciankę. W spisanej w XVIII w. historii Funchal (stolicy Madery) pojawia się wzmianka, że Alemao był właśnie „polskim księciem pokonanym w bitwie pod Warną”. Kolumb miał się tam urodzić, ale ponieważ na wyspę wciąż przybywali tajemniczy emisariusze poszukujący króla, ten zaprzysiągł syna, by także ukrył swoje prawdziwe pochodzenie.

Może to i legenda, ale piękna. Zaś Kolumb faktycznie coś „ściemniał” na temat swego rodowodu, o czym najlepiej świadczy fakt, że swoje listy podpisywał dziwną piramidą liter, nierozszyfrowaną po dziś dzień.


Indiana Jones 
nazywał się Poznański


Powyższą hipotezę przypomina też Adam Węgłowski w wydanej właśnie książce „Bardzo polska historia wszystkiego”. Jest to zbiór ciekawostek historycznych związanych z biografiami sławnych ludzi, których raczej nie podejrzewalibyśmy o polskie korzenie. Choćby Józefa Stalina. Podobno jeden z największych zbrodniarzy w dziejach świata był synem znanego podróżnika hrabiego Mikołaja Przewalskiego. Źródło tej plotki jest dość mocne – Nikita Chruszczow miał ją, jako oczywistość, sprzedać polskim towarzyszom w 1962 roku. Beso Dżugaszwili, ojciec Stalina, był biedakiem, a matka, służąca, Keke Geładze „źle się prowadziła”. Tak twierdzą złe języki i biografowie generalissimusa, którzy wytropili, że ktoś finansował jego naukę w seminarium duchownym (tak, tak…). Ale kandydatów na biologicznego ojca Stalina wykryto co najmniej czterech, zaś Przewalski jest tylko jednym z nich. I to nie najmocniejszym. W 2006 r. rosyjska edycja „Newsweeka” opublikowała wyniki badań genetycznych żyjących potomków obu panów. Uwalnia ona naszego rodaka od podejrzeń o tak niechlubne ojcostwo.


Książka Węgłowskiego, specjalizującego się w historycznych śledztwach, pełna jest sensacyjnych polskich wątków dotyczących nie tylko takich postaci jak Kolumb czy Stalin. Okazuje się, że również wielu bohaterów współczesnej popkultury może mieć swój rodowód nad Wisłą. Na pierwowzór Indiany Jonesa z „Królestwa Kryształowej Czaszki” pasuje Artur Poznański, podróżnik, który w 1903 r. dotarł nad jezioro Titicaca. 
Tajemnica boliwijskiego kompleksu Tiwanaku pochłonęła go całkowicie. Na temat jej pochodzenia i związków z przybyszami innej planety wysnuł teorię jak ulał pasującą do filmu Spielberga. A jego wnioskami zainteresował się osobiście w 1939 r. Himmler, planując interdyscyplinarną wyprawę SS Ahnenerbe do Boliwii.

Skąd my to znamy? 
„Bardzo polska historia wszystkiego” jest w gruncie rzeczy podstępem. Ujawnijmy: autor pod przykrywką poszukiwania polskich genów u obcych bohaterów tak naprawdę pokazuje nam niezwykłe bogactwo naszej narodowej drużyny. I tak – przy okazji tropienia – kogo miał na myśli Ian Fleming, wymyślając postać Jamesa Bonda. Adam Węgłowski przedstawia nam legion najsłynniejszych polskich agentów XX w. obojga płci zresztą, z Krystyną Skarbek na czele. Skądinąd bliską znajomą Fleminga, stanowiącą pierwowzór Vesper Lynd z książki i filmu „Casino Royale”.


Pola jak Wenus 
z Milo


Miłośnicy kina licytują się w odkryciach domieszki polskiej krwi wśród bywalczyń oskarowych gal. I wskazują na Jane Seymour, Scarlett Johannson, Natalie Portman czy Gwyneth Paltrow. Przodkowie wszystkich tych pań faktycznie pochodzą z Polski, ale jedyna bezsprzecznie polska aktorka, która zrobiła światową karierę, to Apolonia Chałupiec, znana jako Pola Negri. 
Historia jej życia pasuje jak ulał do baśni o Kopciuszku. Nigdy nie zapomniała, że była prostą dziewczyną z Lipna. Jej ojciec został zesłany na Sybir i dorastała w ubóstwie. Z prawdziwych społecznych dołów dotarła na sam szczyt Hollywood. W kinie niemym nie było większej gwiazdy. Lata 20. ubiegłego wieku należały do niej i Rudolfa Valentino, z którym zresztą była prywatnie związana. Od wielu innych gwiazd z polskimi korzeniami różniło ją to, że nigdy ich nie ukrywała. Pseudonim artystyczny przyjęła jeszcze w Warszawie, gdzie zdążyła zrobić karierę teatralną. Gdy nastał czas kina dźwiękowego, popadła w zapomnienie, ale dziś uważana jest za jedną z ikon X muzy. – Ona jest jak Wenus z Milo, dziełem sztuki. Pokazała, że Polacy mogą robić wielkie rzeczy – twierdzi Tom Pniewski z Fundacji Kościuszkowskiej.


Także wiele współczesnych gwiazd kina niekojarzonych zazwyczaj z Polską nie zapomniało, że ma stąd rodziców lub dziadków. Związki Juliette Binoche z naszym krajem nie sprowadzają się jedynie do tego, że grywa w polskich filmach i jest twarzą kampanii reklamowej jednego z banków. Binoche została honorowym obywatelem Częstochowy, bo tam właśnie urodziła się jej mama Monika. Dziadkowie Juliette, aktorka Julia Młynarczyk i jej mąż Andre Stalens, z dwójką swoich dzieci uciekli przed Niemcami z Częstochowy po wybuchu II wojny światowej. Ich droga do Francji była dramatyczna, bo wiodła przez… więzienie na Łubiance. Juliette Binoche wyróżnia się nie tylko subtelną urodą, ale krytycznym stosunkiem do filmowego show-biznesu. Odrzuciła na przykład rolę w „Parku Jurajskim” Stevena Spielberga, bo wolała zagrać u Krzysztofa Kieślowskiego w filmie „Trzy kolory: niebieski”. 


Bieber – dawniej Biebrzycki


Szukając w sieci nieoczywistych polskich tropów wśród gwiazd najmłodszego pokolenia, trafiamy na Jessego Eisenberga, kojarzonego głownie z rolą twórcy Facebooka w filmie „Social Network”. Jeśli wierzyć źródłom branżowym, to oboje rodzice aktora pochodzą ze Szczecina, a on sam płynnie mówi po polsku, często nasz kraj prywatnie odwiedza i podobno bardziej się czuje Polakiem niż Amerykaninem. Taką wersję powiela ponad 600 stron internetowych. Piękne, ale chyba nie do końca prawdziwe. 
Śledztwo przeprowadzone przez szczecińskiego dziennikarza Wojciecha Jachima wykazało, że Eisenberg faktycznie ma polskie korzenie, tyle że w trzecim pokoleniu. Po polsku, niestety, nie mówi, nasz kraj odwiedził raz, by sprawić przyjemność 99-letniej ciotce i zrobić zdjęcia jej rodzinnego domu z Krasnegostawu. Pobytu nie wspomina jednak najlepiej, bo podczas podróży po naszym kraju rozbił samochód i ukradziono mu paszport.


Jego Wysokość Internet jest też przekonany o polskim pochodzeniu Justina Biebera. Na plotkarskich portalach powielana jest informacja, że pradziadkowie idola nastolatek mieszkali nad Wisłą, a bliscy Justina „kultywują niektóre polskie zwyczaje i bardzo chcieliby odwiedzić kraj swoich przodków, o którym tyle opowiadali im Stanisława i Władysław Biebrzyccy”. Oficjalna strona piosenkarza nie potwierdza oczywiście rewelacji, które pojawiły się w sieci (prawdopodobnie 1 kwietnia) i nadal żyją, obrastając w kolejne memy. Na jednym z nich widać gwiazdora, o którym ostatnio głośno głównie przy okazji kolejnych rozpraw sądowych, z podpisem: „Podobno Justin Bieber ma polskie korzenie. Boże, co za wstyd!”.


Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.