Tajemnice

GN 14/2015

publikacja 02.04.2015 00:15

O tym, co czuje dziennikarz stojący 
przed legendarnym Graalem i tuniką,
 w której chodził Pocący się krwią, z Grzegorzem Górnym rozmawia Marcin Jakimowicz
.

Tajemnice jakub szymczuk /foto gość

Marcin Jakimowicz: „Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli”? Znasz ten cytat?


Grzegorz Górny: Jasne... 


Przez lata sporo widziałeś, stałeś się kronikarzem opisującym materialne ślady, które zostawił tu, na ziemi, Najwyższy.


Rzeczywiście sporo widziałem. Od kilku ładnych lat jeżdżę po świecie z Januszem Rosikoniem w poszukiwaniu fenomenów sytuujących się na styku wiary i nauki, które stanowią zagadkę dla uczonych. Zawsze interesowały mnie sprawy z pogranicza religii i nauki, wiary i rozumu, transcendencji i doczesności. Fascynuje mnie to, jak wieczność wkracza w nasz świat. Są takie wydarzenia, zwłaszcza związane z życiem Jezusa, które pozwalają dostrzec to w soczewce… 


Nie boisz się wyrokować: poszukiwany na całym świecie legendarny Graal stoi sobie spokojnie w gablocie w katedrze w Walencji?


To nie jest moje widzimisię, tylko wynik żmudnego dziennikarskiego dochodzenia i wielu, wielu rozmów z naukowcami badającymi ten kielich przez lata. Zawsze na pierwszym miejscu stawiam mądrość, rozeznanie empiryczne, rozumowe, ciąg przyczynowo-skutkowy. Zazwyczaj jednak obserwuję, że naukowcy dochodzą do ściany: wiedzą, że nie mogą pójść dalej, rozum poznaje swoje granice. I wówczas otwiera się miejsce na wymiar tajemnicy.


Niewierzącego nie przekona, że to ten Kielich, samo to, że Jan Paweł II użył go 8 listopada 1982 roku podczas Mszy świętej, a wcześniej odruchowo go ucałował. 


Tyle że ten niewierzący będzie musiał zmierzyć się z badaniami historyków, archeologów, liturgistów czy historyków sztuki. A to na ich badaniach opieram swój sąd.


Czy stanąłeś kiedyś absolutnie bezradny wobec tajemnicy, której dotykasz?


Tak. Pamiętam zwłaszcza jeden mocny moment. W bazylice Grobu Pańskiego w Jerozolimie greccy mnisi prawosławni wpuścili nas pod posadzkę świątyni. Wszystko, co na niej dobudowano, jest oczywiście późniejsze. Ja dotykałem skał Golgoty, kamieni, na które kapała krew Jezusa. Ponieważ był to teren kamieniołomu, widać ślady opuszczonych sztolni, korytarzy. 


To oświetlone miejsce?


Tak zamontowano oświetlenie. To przestrzeń niedostępna dla turystów. Dotykałem skały, na której umierał Jezus. To było wielkie wewnętrzne przeżycie. Nie da się tego uczynić bez wzruszenia. Wrażenia, o które pytasz, podzieliłbym na dwie grupy; zmysłowo-organoleptyczne i intelektualno-duchowe. W Argenteuil spotykałem się z naukowcami, którzy badali tunikę Jezusa, zwłaszcza z Gérardem Lucotte. To on odkrył na tunice czerwone krwinki, erytrocyty połączone strukturalnie z kryształkami mocznika, które świadczyły o jednym: właściciel tej tuniki pocił się krwią. Zapadł na hematohydrozję – niezwykle rzadką chorobę, dotykającą tych, którzy wiedzą, że czeka ich rychła śmierć. Pocą się krwią. 
Oglądałem tę tunikę i zadawałem sobie mnóstwo pytań: Jezus był i człowiekiem, i Bogiem. Miał wszechwiedzę, świadomość tego, co Go spotka. Mógł przecież sobie niektórych rzeczy oszczędzić, przejść przez doświadczenie Ogrójca zdecydowanie łagodniej. Hematohydrozja wskazuje na traumatyczne przeżycie, które czekało Skazańca. To choroba pogranicza, życia i śmierci. Człowiek wie, że nie ominie go męka i wówczas ogarnia go strach. Potworny, paraliżujący, biologiczny, sięgający trzewi, wręcz zwierzęcy lęk przejawiający się na poziomie komórkowym, wywołujący wstrząs histaminowy, czyli efekt pocenia się krwią. Jezus dotarł do sytuacji granicznej. Do ściany. Do sytuacji, którą Anglosasi nazywają „borderline”. Nie oszczędził sobie niczego. Czytałem później werdykty chirurgów francuskich badających Całun Turyński. Stwierdzili jasno: skazaniec nie miał prawa tyle żyć. Męka Jezusa trwała około 17 godzin. Po wyroku u człowieka, który wie, że nic nie jest w stanie go uratować, następuje kryzys wolicjonalny; kompletne załamanie woli. Taki człowiek nie myśli wówczas o tym, by jak najdłużej żyć, ale by jak najszybciej się to wszystko skończyło. 


„Czytałem ostatnio książkę o szczurach” – opowiadał mi o. Wojciech Ziółek, jezuita. „Szczur wrzucony do akwarium z wodą pływa w nim do czterech godzin, a potem tonie, bo nie może się niczego złapać. Ale gdy takiego tonącego szczura wyciągnie się na powierzchnię, wysuszy i solidnie nakarmi, a po jakimś czasie znów wrzuci do wody, to pływa już… dwie doby. Dlaczego? Bo doświadczył ratunku, zbawienia. To pokazuje, jaka jest siła nadziei”. 


Skazaniec, który wie, że nic nie jest w stanie go uratować, myśli jedynie o tym, by wreszcie nastąpił koniec. I szybko umiera. Gaśnie w nim wola życia. Naukowcy powiedzieli wprost: nie jest możliwe przechodzenie od jednego etapu męki, cierpienia, do kolejnego bez nastawienia woli: pragnienia przejścia tej drogi do końca. 


„Uczynił twarz swą jak głaz” – czytamy o Jezusie.


Tak, On naprawdę chciał przejść wszystkie te etapy, dojść do samego końca.


Przy której z opisywanych przez Ciebie pamiątek po Nim uwierzy niewierzący? Która stawia jego rozum w kompletnej bezradności?


Tak dzieje się przy wielu opisywanych przeze mnie relikwiach. Wystarczy prześledzić drogę, którą przeszedł Barry Schwarz. W 1978 roku zaczynał badać Całun Turyński jako niewierzący Żyd, a zakończył jako chrześcijanin. Pracował w Los Alamos nad projektami nuklearnymi, został dokooptowany do komisji naukowców mających badać całun. Poleciał do Turynu, jak sądził, na chwilkę. Na jeden, dwa dni. Po to, by stwierdzić, że to zwykły średniowieczny falsyfikat. I to, co miało być krótką przygodą, trwa od 37 lat. Barry Schwarz stworzył największą bazę naukową na temat całunu. Nawrócił się. Przekonanie o jego prawdziwości przyszło po 17 latach. Tyle czasu zmagał się z naukową materią. Żaden przedmiot na świecie nie został zresztą poddany tak wnikliwym badaniom jak całun. 


Czytam raport włoskiego Ośrodka Nowych Technologii, Energii i Zrównoważonego Rozwoju (Enea) o tym, że całun jest niemożliwy do podrobienia. Jeśli założymy, że powstał przez wybuch światła laserowego, należałoby użyć mocy 34 bilionów watów. To robi wrażenie…


Tak! Nawet przy dzisiejszym stanie wiedzy nie jesteśmy w stanie odtworzyć tej gigantycznej mocy. Takiego lasera po prostu jeszcze nie wynaleziono. Słabość wyjaśnień, jak został utrwalony wizerunek mężczyzny na całunie, polega na tym, że naukowcy opowiadają o „nieznanej energii”, a nie można przecież wyjaśnić nieznanego przez nieznane. Badacze są bezradni, poruszają się po omacku. 


Mój redakcyjny kolega Tomek Rożek pisząc o kosmosie z pokorą odpowiadał na wiele pytań: nie wiem. 


Podobnie odpowiadają badający relikwie naukowcy, z którymi spotykałem się przez ostatnie lata. „To zjawisko nie miało się prawa wydarzyć” – słyszę. – „To zaprzecza prawom natury, dotychczasowej wiedzy, jaką zgromadziła ludzkość”. Nauka staje niezwykle często w bezradności, pokorze.


Stając twarzą w twarz z wizerunkiem z Manoppello, miałeś wrażenie, że patrzysz Bogu w oczy? O takim doświadczeniu pisał Paul Badde…


Tak, nie ukrywam, miałem podobne doświadczenie. Choć to ja patrzyłem na ten obraz, miałem wrażenie, że… to on patrzy na mnie. Oczy Jezusa są żywe i w zależności od tego, jak zmieniasz pozycję, masz wrażenie, że postać z wizerunku wodzi za tobą wzrokiem. Mówimy, że ikona jest oknem do świata duchowego, szczeliną do transcendencji. Podobnie mogę powiedzieć o tym wizerunku. Moja przygoda z Manoppello zaczęła się od spotkania z Paulem Badde. We wrześniu 2006 Benedykt XVI odwiedził tę wioskę w Abruzji. Zrobiłem wówczas dla telewizji film dokumentalny o niezwykłym wizerunku. Badde był narratorem tego obrazu.


Po opublikowaniu reportaży z Manoppello dostałem listy zdegustowanych czytelników, którzy doznawali estetycznego szoku: dlaczego ta twarz jest tak spuchnięta, zniekształcona? – pytali.


Jadąc do Abruzji wiedziałem już, że absolutnie żadne zdjęcie nie odda charakteru, istoty tego wizerunku. Jest kompletnie inaczej niż w przypadku Całunu Turyńskiego (zdjęcia pokazują go lepiej i wyraźniej, niż wygląda w rzeczywistości). Tu jest odwrotnie: fotografia jest bezradna, bo chusta z Manoppello łączy w sobie cechy zdjęcia, malowidła i hologramu. Włoscy kapucyni pozostawili nas z Leszkiem Dokowiczem i ekipą filmową na kilka godzin w pustym kościele. To była długa chwila kontemplacji, obcowania z tajemnicą. Duże przeżycie duchowe. Masz możliwość twarzą w twarz stanąć wobec…


…wizerunku, który Badde nazwał „najcenniejszą relikwią chrześcijaństwa!”.


Tak. Co ciekawe, często spędzaliśmy z rodziną wakacje w Abruzji i gdy opowiadaliśmy znajomym Włochom o chuście, nie wiedzieli, o czym mówimy. To dla wielu nowa rzeczywistość, która nie przebiła się jeszcze w mediach. Zresztą dziś otoczenie medialne jest takie, że pewne rzeczy po prostu się nie przebijają. Wystarczy zerknąć na informacje o całunie z Turynu. W świat poszedł news o tym, że badanie węglem 14C wykazało, że jest on średniowiecznym artefaktem, a 28 pozostałych badań potwierdzających autentyczność płótna nie przebiło się w ogóle! Nie widziałem też w mediach sprostowania, że badania węglem 14C okazały się niewiarygodne. Chemik Ray Rogers zbadał próbkę, która została wzięta do dotacji węglem 14C w 1988 roku i odkrył w niej nici bawełny zafarbowane na żółto. Zdumiał się, bo całun jest lniany i niezafarbowany. Okazało się, że po pożarze w 1532 roku siostry klaryski dokonujące renowacji płótna miejsca wypalone uzupełniały bawełnianymi łatami. Do badania wzięto nie ten fragment, który trzeba! W 2005 roku Rogers to udowodnił. Nie widziałem, by to przebiło się w mediach. 


– „To, że ktoś dotknie całunu czy chusty w Manoppello, nie da mu tej wiary, do której wzywa nas Jezus w Ewangelii – opowiada biskup Grzegorz Ryś. – „Bo ta wiara jest zawierzeniem Bogu na słowo. W ciemno. Ważne jest to, czy ja doświadczam Chrystusa żyjącego we mnie? To naprawdę znaczy więcej niż stwierdzenie przed całunem: »Wierzę, że Jezus wstał z grobu«. No dobrze, a co dalej?”. 


Jasne, wiara w autentyczność relikwii czy stwierdzenie prawdziwości niektórych teorii nie oznacza automatycznie wiary w żywego Boga. Wystarczy zerknąć na przykład profesora Gérarda Lucotte z Paryża, który udowodnił, że tunika z Argenteuil jest autentyczną szatą Jezusa, ale pozostał osobą niewierzącą, agnostykiem. Naukowiec ten przyjmuje Chrystusa jako postać historyczną, jako człowieka z krwi i kości, co więcej, udowodnił, że tunika należała właśnie do Niego, ale nie pociągnęło to go do wyznania wiary. To pokazuje, że między rozumem a wiarą nie ma znaku równości. Te rzeczywistości nie są wobec siebie sprzeczne, ale nie są tożsame. Spotkałem jednak mnóstwo osób, które po zetknięciu z relikwiami albo wiarę zyskały, albo ją potwierdziły. 


W kolejkach przed wystawionym w Turynie całunem ustawiło się dwa miliony sto trzynaście tysięcy ludzi. Za czym tęsknili? Co chcieli zobaczyć? 


Pan Bóg wie, że nie jesteśmy istotami eterycznymi, duchowymi, ale postrzegamy świat zmysłami. Musimy dotknąć, skosztować, powąchać, usłyszeć. Wiara domaga się konkretu. Dlatego Kościół od początku pielęgnował kult relikwii. Znał nasza kondycję i wiedział, że mogą być one wehikułem, dzięki któremu możemy zbliżyć się Boga.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.