Ludzie spod krzyża. Jan

ks. Tomasz Jaklewicz

|

GN 13/2015

publikacja 26.03.2015 00:15

Ludzkie drogi krzyżują się z ostatnią drogą Jezusa. Szedł wąskimi uliczkami Jerozolimy. Mijał ludzi. Obojętnych widzów lub agresywnych wrogów. Były też wyjątkowe spotkania. Maryja, Szymon z Cyreny, Weronika, płaczące niewiasty, Dobry Łotr, Jan i Maria Magdalena. W tegorocznym cyklu wielkopostnym spróbujemy popatrzeć na dramat krzyża ich oczami. Jezus wciąż idzie uliczkami miast i wsi, dźwigając swój krzyż. Jedni mijają Go obojętnie, inni przeklinają, a jeszcze inni nawracają się. Pokażemy też kilka współczesnych historii ludzi, którzy w Ukrzyżowanym odnajdują nadzieję, siłę, sens, miłość... Ludzie spod krzyża. Ja też jestem jednym z nich. W którym miejscu odnajdę siebie? Jaka jest moja historia?

Ludzie spod krzyża. Jan istockphoto, pitts theology library

Tak, byłem do końca. Nie mogłem Go opuścić, ale zdawało mi się, że lecę w przepaść. Wstydziłem się za Judasza, Piotr zawiódł na całej linii. Nie, nie czuję się lepszy. To była łaska. Największa. Kiedy złożyliśmy Jego ciało do grobu, serce mi pękło, ale coś mówiło mi: ciąg dalszy nastąpi.

Kiedy czujesz, że coś się kończy, wracasz do początków. A na początku było Jego słowo… A właściwie słowo Jana Chrzciciela, mojego pierwszego mistrza. To on pokazał nam Jezusa. Pamiętam dokładnie, było to o czwartej po południu. „Oto Baranek Boży” – dziwne, zaskakujące słowa. Przecież rabbi powinien być pasterzem, nie barankiem. „Czego szukacie?” – zapytał Jezus mnie i Andrzeja. Nie bardzo wiedzieliśmy, co odpowiedzieć. „Gdzie mieszkasz?” – odezwaliśmy się jakoś niezręcznie. „Chodźcie, a zobaczycie”. I zobaczyliśmy. A potem wszystko potoczyło się szybko. Zostawiłem łódź, ryby, ukochane Jezioro Galilejskie. Ale nie żałowałem. Nigdy. Byłem najmłodszy.

Moi przyjaciele traktowali mnie nie całkiem poważnie. Liczyli się bardziej z Jakubem, moim starszym bratem. Przyznaję, że chciałem być ważny. Więc byłem szczęśliwy, gdy to mnie zabrał Jezus na górę Tabor i gdy wziął na świadka wskrzeszenia córki Jaira. Moja matka, widząc moje kompleksy, poprosiła kiedyś Jezusa o miejsce dla mnie po Jego prawicy. Spełniło się. Byłem pod krzyżem jedyny z całej naszej Dwunastki.

Kiedy zobaczyłem Go wyszydzonego, osądzonego przez Piłata, tego żałosnego tchórza strojącego się w piórka filozofa, kiedy widziałem, jak ledwo niósł swoją szubienicę, wszystkie tamte dni jakoś odżyły. Trzy lata mocnego życia we wspólnocie. Jego słowa brzmiały wciąż we mnie. „Miłujcie się wzajemnie, tak jak Ja was ukochałem” – mówił do nas dzień wcześniej. Siedziałem tuż obok Niego. Czułem się pewnie, bezpiecznie. I co z tego zostało? Po raz pierwszy widziałem Jego strach w Ogrodzie Oliwnym. To nie pasowało do Niego. Bał się, prosił o modlitwę. Nie bardzo rozumieliśmy, co się dzieje. Zasnęliśmy. Kiedy przyszli po Niego z silną strażą, strach nas obleciał. Ale w duchu czekaliśmy na jakiś cud. Ale On pozostawał bezsilny, jakby się poddał losowi.

Nie chciałem Go opuszczać, choć bałem się, że nas też zabiją. „Baranek Boży”. Patrząc na Jego krwawiące ciało, myślałem o paschalnym baranku, o ofiarach składanych w świątyni. „Moje ciało za was wydane” – tak mówił nad chlebem, „moja krew przymierza za was przelana” – nad winem. „To czyńcie na moją pamiątkę”. Próbowałem to wszystko poskładać w całość. Ale mi nie wychodziło. Brakowało jeszcze jednego ważnego elementu, ale wtedy o tym nie wiedziałem.

Pod krzyżem stały Jego Matka i kilka kobiet, które trzymały się z nami. „Oto syn Twój”, „oto Matka twoja” – Jezus wyszeptał te słowa. Myślał o Matce i o mnie. Mamy się troszczyć o siebie wzajemnie. „Jak Ja was umiłowałem…” – słowa te wciąż szumiały mi w głowie.

Potem zdołał jeszcze powiedzieć: „Pragnę” i „Wykonało się”. To ostatnie słowo zabrzmiało jak „amen” na koniec wielkiej modlitwy. Nie wiem, skąd to skojarzenie. Może dlatego, że nadchodziła Pascha. Umarł szybciej niż inni skazańcy. Ale jeden z żołnierzy włócznią przebił Mu serce, żeby mieć pewność, że nie żyje. Józef z Arymatei i Nikodem, jedni z naszych, choć zakonspirowani, pomogli pochować ciało. Musieliśmy się spieszyć, bo zapadał zmrok. Na szczęście grobowiec był blisko. W domach zapalano już szabatowe lampy. Przy grobie pojawiły się straże. Jakby ci, co Go zabili, bali się, że ożyje. Tak wtedy myślałem. Dziś myślę, że oni bardziej wzięli sobie do serca Jego obietnice niż my, Jego uczniowie.

Dostępne jest 27% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.