Nic do chwalenia

Franciszek Kucharczak

|

GN 12/2015

publikacja 19.03.2015 00:15

Gdyby spowiadanie się przynosiło poklask, spowiednicy umieraliby z przemęczenia.

Nic do chwalenia rysunek franciszek kucharczak /gn

Papież Franciszek podczas nabożeństwa pokutnego w bazylice św. Piotra, podobnie jak rok temu, podszedł do konfesjonału, w którym siedział kapłan, ukląkł na stopniu i wyspowiadał się. Tę scenę, uwiecznioną na zdjęciu w serwisie gosc.pl, zaraz skomentowało wielu użytkowników Facebooka. Oprócz głosów uznania było tam też sporo opinii pełnych ironii – że papież się afiszuje, że nie należy się chwalić „uczynkami pobożnymi” itepe.

Idąc tropem takiego rozumowania, należałoby pochwalić praktyki stosowane w wielu kościołach na Zachodzie, tam bowiem nie afiszują się już z sakramentem pokuty do tego stopnia, że nawet sam Pan Bóg nie widzi, jak się spowiadają. Skromni tacy, pokorni, że aż strach.

To prawda, że Pan Jezus przestrzegał, żebyśmy się nie chwalili „uczynkami pobożnymi” jak faryzeusze, ale ostatnią rzeczą, jakiej życzyłby sobie faryzeusz, jest skojarzenie go z czymś takim jak spowiedź. Bo to nie jest „uczynek pobożny”, to raczej przyznanie się ze skruchą, że robiło się rzeczy z pobożnością niemające nic wspólnego.

Gest papieża idzie w poprzek „trendom” i zamówieniom tego świata. Świat dziś nie chce widzieć żadnych form pokuty, więc to absurdalne mówić, że ktoś „chwali się” spowiedzią. Owszem – papież publicznie pokazał, że się spowiada, ale powiedział przez to, że grzeszy, że robił to, co się Bogu nie podoba. Czy to powód do chwały? Widok człowieka spowiadającego się budzi raczej furię lub politowanie tego świata aniżeli poklask. Dziś bardziej niż kiedykolwiek trzeba odwagi, żeby się pokazać jako skruszony pokutnik.

Pamiętam potężne wrażenie, jakie przed laty wywarł na mnie widok spowiadających się księży. To było na letnich rekolekcjach oazowych. W tzw. dniu pojednania kościół zapełnił się młodzieżą, a kilku kapłanów w białych albach usiadło z przodu, wzdłuż stopnia ołtarza. Właśnie z przodu – nie po bokach, nie z tyłu. Już to było zaskoczeniem: Jak to? Wszyscy mają patrzeć, jak się spowiadam? Ale zaraz też pojawił się drugi zaskakujący obrazek. Do każdego z siedzących księży podszedł inny ksiądz, ukląkł przed nim i zaczął się spowiadać. Potem, gdy otrzymali rozgrzeszenie, zrobili roszadę i z kolei wyspowiadali się ci, co przed chwilą rozgrzeszali. A potem dopiero poszli do spowiedzi wszyscy pozostali. I szli ze świadomością, że idą do szafarzy miłosierdzia, którzy sami podlegają grzechom, a nie do surowych i wyniosłych arbitrów.

To była dla mnie mocna rzecz. Po raz pierwszy w ogóle widziałem spowiadającego się księdza. Słyszałem, że oni też się spowiadają, ale na słyszeniu się kończyło. Jednak jest różnica między tym, co się wie teoretycznie, a tym, co się widzi. I warto, żeby to zauważyli krytycy papieskich gestów.

To pewne, że widok spowiadającego się papieża jest dla wielu ludzi na całym świecie ogromną pomocą. Ten widok zachęci i ośmieli wielu grzeszników, a może nawet niejeden proboszcz z Zachodu przypomni sobie, że konfesjonał służy do czegoś innego niż schowek na graty. A może i przypomni sobie, że sam potrzebuje Bożego miłosierdzia?

Wiedza prezydenta

Gdy prezydent podpisał ustawę zezwalającą na ratyfikację genderowej konwencji „antyprzemocowej”, powiedział, że dostrzega pozytywny wpływ na polskie prawo. Jego zdaniem konwencja wprowadzi zasadę ścigania gwałtu z urzędu i sprawi, że z mieszkania, w którym dochodzi do przemocy domowej, będzie usuwany sprawca, a nie ofiara. „To jest niesłychanie istotne” – stwierdził. Skoro to takie istotne, to nasz prezydent w istotnej kwestii kłamie. Tak się bowiem składa, że wszystko to, co prezydent uznał za prawną nowość konwencji, jest już w polskim prawie stosowane. Czy to możliwe, żeby prezydent o tym nie wiedział? Chyba nie – ale przepychanie zgubnych dla Polski ustaw nie jest możliwe, gdy mówi się prawdę.
 

Mali ludzie,małe prawa

W programie Jana Pospieszalskiego sprzed tygodnia wyemitowano wypowiedź wiceministra zdrowia Igora Radziewicza-Winnickiego, w której tenże stwierdził, że „nie można postawić znaku równości pomiędzy zarodkiem i człowiekiem, bo to są zupełnie inne pojęcia, chociaż niektórzy mają światopogląd, który stawia ten znak równości”. Uznał też, że „większość Polaków nie ma wątpliwości, że czym innym jest zarodek, czym innym są ludzie – istnienia ludzkie”. Zarodek to, jak powiedział, „materiał biologiczny o szczególnej wrażliwości, bo może z niego potencjalnie powstać następny człowiek”. I tak dalej. Minister wypowiadał się w kontekście dyskusji o in vitro. I to pokazuje istotę sporu. Tu nie chodzi o żaden „światopogląd”, lecz o uznanie podstawowych zasad. Duzi ludzie odbierają małym ludziom prawo nazywania się człowiekiem, wskutek czego trzymają ich w lodówkach, selekcjonują, wylewają do ścieków. A dlaczego? Bo mali są mali, a biznes jest duży.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.