Niewierzący do wczoraj

Franciszek Kucharczak

|

GN 11/2015

publikacja 12.03.2015 00:15

Laicyzacja to nie coś, lecz skutek braku czegoś: doświadczenia Boga żywego i działającego.

Niewierzący do wczoraj Rysunek Franciszek Kucharczak /foto gość

Rok po roku, wiek po wieku słychać, że to już ostatnie metry Kościoła, bo rozwój, bo cywilizacja, bo postęp, bo takie tam. Ale to się nigdy nie staje, bo Kościół ma gwarancję Jezusa, że „bramy piekielne go nie przemogą”. Mało tego – Kościół dynamicznie się rozwija, tyle że ostatnimi czasy jakoś niespecjalnie widać to w Europie, a tak się przyzwyczailiśmy, że jak czegoś nie ma u nas, to tego w ogóle nie ma. Ale jest inaczej – Europa nie musi być pępkiem świata. Nawet Kościół u nas nie musi przetrwać, tak jak nie przetrwał, nie przymierzając, w Afryce Północnej. Wydaje się potwierdzać to fakt, że w polskich parafiach na Mszach ubywa dzieci i młodzieży. Z tego, na chłopski rozum, płynie prosty wniosek, że gdy to pokolenie dorośnie, polskie kościoły podzielą los zachodnich, które często jeśli jeszcze czymś świecą, to pustkami.

Ja też tak myślałem. No bo jak inaczej? Nie ma rodziców, nie będzie dzieci – kombinowałem. Ale chłopski rozum to zdecydowanie nie Boży rozum. Nie przyszło mi do głowy, że Bóg może wymyślić coś dużo prostszego: zwrócić do Siebie serca wszystkich pokoleń jednocześnie. Za sprawą jednego impulsu i czytelnego komunikatu, który dotrze do wszystkich: „Jestem i kocham cię”.

I to się dzieje. Kolejne doświadczenia mocy, z jaką działa na ludzi nowa ewangelizacja, nie pozwalają milczeć: to jest odpowiedź Boga.

Właśnie to widziałem. Piszę niemal na gorąco po powrocie z wyjazdowej sesji tzw. Kursu Alfa („Gość” pisał już o „Alfie” kilkakrotnie), która tym razem zgromadziła na Górze św. Anny ponad pół tysiąca ludzi. Wszyscy tam byli: dzieci, młodzież, dorośli w każdym wieku, rodziny i samotni, ludzie wszelkich zawodów i profesji, ludzie wierzący i – do niedawna – niewierzący.

Gdy ludzie zaczęli opowiadać o tym, co się z nimi stało, trudno było powstrzymać łzy. No bo jak bez emocji słuchać słów mężczyzny, który mówi: „Nie wierzyłem w Boga. Do wczoraj”. Albo jak na spokojnie słuchać płaczącej kobiety, która mówi z miłością o swoim mężu, z którym przyjechała, bo dali sobie „ostatnią szansę”, a szansa okazała się taką rekonstrukcją, jaką tylko Duch Święty potrafi stworzyć. Co powiedzieć, gdy kobieta po stracie dziecka odzyskuje spokój, co mówić, gdy mężczyzna wymachuje ręką, która po ogłoszonym „słowie poznania” odzyskała pełną sprawność?

Takie rzeczy, owszem, dzieją się jak długo Kościół istnieje. Ale tylko w Dziejach Apostolskich czytałem o tak masowych nawróceniach, jak te, które teraz dzieją się w kontekście „Alfy”.

I to potężnieje. Zdumiewająco wielu ludzi odnajduje Kościół i z otwartymi oczami mówią: „nie wiedziałem, że to jest takie świetne”. Albo (cytat): „Nie wiedziałam, że księża są tacy normalni”. A co słyszeli ci normalni księża, spowiadający na „Alfie” długo w noc, od ludzi, co nieraz po dziesiątkach lat wyznali Jezusowi swoje grzechy, to my się nie dowiemy. Ale to było widać po jaśniejszych twarzach.

Jak widać, Bóg nie położył na nas krzyżyka. Wykonuje nad nami wielki krzyż – w geście błogosławieństwa. Wystarczy je przyjąć.

Parytet patronacki

W Słupsku 206 ulic ma za patronów mężczyzn, a tylko 16 kobiety. Gdy prezydent miasta Robert Biedroń o tym się dowiedział, postanowił działać. „Jest nierówność i trzeba coś z tym zrobić. Tym bardziej, że większość naszego społeczeństwa stanowią kobiety. Trzeba zmienić tę złą statystykę i mam nadzieję, że to się uda” – mówił w Radiu Gdańsk. Panie Biedroń, w dobie genderyzmu takie rzeczy? Skąd pan wie, że ci męscy patroni ulic nie czuli się kobietami? To tylko opresyjny patriarchat sprawił, że się podawali za facetów. Tak samo nie wiadomo, czy „płeć kulturowa” tych 16 osobników uznawanych za kobiety nie była męska albo jeszcze jakaś inna. Panie prezydencie, niech pan tam wyda jakiś dekret czy coś, że wszyscy patroni słupskich ulic nie określili się płciowo i po krzyku.

Eutanazizm idzie dalej

Postęp w Belgii czyni postępy. Jak uchwalili eutanazję, tak zaczęło się tam coraz powszechniejsze zabijanie ludzi. Rok temu zezwolono na eutanazję dzieci, a teraz trwają prace nad rozszerzeniem eutanazji na osoby dotknięte demencją. Naturalnie to też będzie obłożone wieloma warunkami. Zwłaszcza takim, żeby pacjenci, zanim utracą kontakt z rzeczywistością, wyrazili w jakikolwiek sposób wolę bycia „wyeutanazowanym”. Co ciekawe, prymas Belgii abp André-Joseph Léonard już w zeszłym roku, gdy uchwalano eutanazję dzieci, ostrzegał, że na tym się nie skończy, bo potem zabiorą się za starców zmęczonych życiem. Zwrócił uwagę na rosnącą presję, jaką wywiera się na chorych i starców. Jego zdaniem już niebawem zbyt długie zwlekanie z prośbą o śmierć będzie uznawane za przejaw egoizmu. Należy więc oczekiwać, że pacjent, dowiadując się, że ma sklerozę, nie zechce być „egoistą”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.