Problem z "Idą"

Andrzej Grajewski

Film „Ida” Pawła Pawlikowskiego otrzymał Oscara i wiele innych, prestiżowych nagród, m.in. dla najlepszego filmu europejskiego. Mam jednak wątpliwości, czy powinniśmy się cieszyć z sukcesów tego filmu.

Problem z "Idą"

Film jest z pewnością dobrze zrobiony. Jego atutem są wysmakowane i nastrojowe zdjęcia, lakoniczne, wieloznaczne dialogi, wreszcie gra aktorska, zwłaszcza Agaty Kuleszy jako prokurator Wandy Gruz, znakomita. Dawno nie widziałem filmu tak konsekwentnego, oszczędnego w formie, a zarazem pełnego treści jak „Ida”. Jednak opowieść o nowicjuszce Annie, która dzięki ciotce, w przeszłości prokuratorze oskarżającym w procesach stalinowskich, odkrywa, że nazywa się Ida Lebenstein i rozpoczyna poszukiwanie prawdy o swym pochodzeniu, zawiera tyle dwuznaczności oraz insynuacji, że trudno wobec tego przejść obojętnie, komplementując jedynie stronę formalną filmu.

Pytania o przeszłość

Autorzy filmu podkreślają, że ich film opowiada o konfrontacji dwóch kobiet oraz dwóch światów reprezentowanych przez nie wartości, a także o próbie poszukiwania tożsamości. Z pewnością film jest także o tym, ale nie ten wątek, w moim przekonaniu, jest w nim najważniejszy, a w każdym razie nie wybrzmiewa z największą siłą. Jednym z zasadniczych pytań tego filmu jest kwestia nierozliczonej odpowiedzialności Polaków za współudział w zabijaniu Żydów podczas wojny. To nie tylko problem moralny. Rodzina polskich sąsiadów jest także beneficjentem zbrodni popełnionej na Żydach. Oczywiście „Idy” nie można porównywać do prymitywnego, łopatologicznego „Pokłosia”, chociaż stawia w gruncie rzeczy podobną diagnozę o nieprzetrawionej przez Polakach traumie po zagładzie Żydów oraz nierozliczeniu się z ich majątkiem, którego staliśmy się właścicielami. Źródłem antysemickich postaw wielu Polaków, przekonują reżyserzy obu filmów, jest głęboko skrywany strach przed tym, że przyjdzie prawdziwy właściciel domu czy kamienicy, albo jego plenipotent, i wystawi nam rachunek za mienie przez nas używane. Ten lęk dobrze pokazuje scena, kiedy Ida ze swą ciotką odnajdują we wsi Piaski koło Łomży swój rodzinny dom. Dostępu do niego broni Florian Skiba, syn sąsiada, który kiedyś ukrywał rodzinę Lebensteinów, ze słowami: „To mój dom i moja ziemia”. Dodaje, że tutaj nigdy nie mieszkali Żydzi, choć nikt wcześniej go o to nie pyta. Scena nie przypadkiem rozgrywa się w pejzażu ziemi łomżyńskiej. Niedaleko jest Jedwabne, gdzie z niemieckiej inspiracji grupa polskich mieszkańców zamordowała swych żydowskich sąsiadów.

Skojarzenie jest proste, Polacy mordowali nie tylko w Jedwabnem i nie tylko podpuszczeni przez Niemców. Niemców zresztą w tej opowieści o wojnie nie ma. Tylko w jednej rozmowie obecny właściciel posesji Lebensteinów wspomina, że ojciec Niemcom nie donosił. Kluczem zaś do wyjaśnienia tajemnicy zbrodni oraz miejsca pochówku rodziców Idy jest uregulowanie kwestii własności domu Lebensteinów. Florian Skiba przychodzi do hotelu, w którym zatrzymuje się Ida, z propozycją: wskaże grób, jeśli Ida podpisze dokument, że zrzeka się praw do majątku po rodzicach oraz przestanie niepokoić obecnych właścicieli. Może jest to film o niepokojach moralnych czy poszukiwaniu własnej tożsamości, ale z pewnością jest to także film o polskim sumieniu obciążonym pamięcią o mordowaniu Żydów oraz przejętych po nich majątkach.

Prokurator z wyrzutami sumienia?

Istotny w filmie jest także wątek byłej stalinowskiej prokurator Wandy Gruz, ciotki Idy. Ona zdradza jej sekret pochodzenia oraz prowadzi śladami przeszłości. Jest świadoma swej pozycji, władzy i bezkarności, na jaką zapracowała karierą w czasach stalinowskich. Ma na sumieniu wiele wyroków śmierci. Pamięć o tamtych chwilach ożywa, gdy jako sędzia bierze udział w rozprawie, w której dowodem winy ma być szabla, którą oskarżony odziedziczył po dziadku piłsudczyku. Jej kamienna twarz, gdy słucha bzdurnej przemowy prokuratora, zdaje się mówić, że z przerażeniem dostrzega w oskarżycielu samą siebie sprzed lat. Traumę po tamtych czasach zabija alkoholem, a pustkę przelotnymi miłostkami. W miarę rozwoju akcji dowiadujemy się, że w grobie pod Piaskami spoczęli nie tylko rodzice Idy, ale także synek Wandy, zamordowany przez tego samego sąsiada. Pani prokurator po pochowaniu szczątków swych bliskich w rodzinnym grobowcu nie znajduje już sensu życia. Popełnia samobójstwo, wyskakując z okna. Przesłanie tych sekwencji jest jasne. Wanda Gruz to nie kat, ale ofiara systemu i tragicznej historii. Zwłaszcza że angielskie tłumaczenie pomija słowa o jej zaangażowaniu w budowanie socjalizmu oraz o przynależności do partii. Ona od dawna wiedziała, że polscy sąsiedzi przyczynili się do zamordowania jej dziecka w czasie okupacji, dokonuje więc konsekwentnego wyboru. Staje po stronie władzy ludowej, aby dokonać sprawiedliwego odwetu na środowisku tych, którzy kojarzyli się jej z tamtą zbrodnią. Nie widzimy dramatu ludzi, których niegdyś mordowała z zimną krwią, a jedynie dramat przegranej, zagubionej kobiety, skrzywdzonej przez los oraz sąsiadów. To jednak fałszywy obraz środowiska, osób, które zasłużenie dzisiaj nazywamy zbrodniarzami zza biurka i którym sprawiedliwość, choć mało skutecznie, stara się wymierzyć IPN. Filmowa Wanda Gruz jest postacią symboliczną. Usprawiedliwia stalinowskich katów, tłumacząc ich niewiedzą, uleganiem złudnym ideałom, traumą wojenną. W rzeczywistości byli to ludzie, którzy przywileje zachowali do końca PRL, a w III RP także nie spotkała ich krzywda. Nie znam ani jednego przypadku, aby stalinowskiego prokuratora wyrzuty sumienia doprowadziły do samobójstwa. Wręcz przeciwnie, jak Hanna Wolińska-Brus (Fajga Mindla), pierwowzór postaci Wandy Gruz, gdy próbowano ich osądzić, nie tylko nie przyznawali się do winy, ale akt oskarżenia przedstawiali jako element antysemickiej kampanii. Stalinowscy sędziowie dożywali późnych lat życia, ciesząc się specjalnymi emeryturami. Do dzisiaj zaś nie znamy grobów ich ofiar. Ci, którym udało się przeżyć, często wegetowali bez środków do życia.

Nasza sonda: Jak oceniasz "Idę" Pawlikowskiego?

Jesteśmy winni

Film nie jest oglądany przez międzynarodową publiczność w aksjologicznej pustce. W sytuacji, kiedy nawet przy okazji 70. rocznicy wyzwolenia KL Auschwitz austriacki dziennik miał czelność zapytać, kiedy wreszcie Polacy uderzą się w piersi za zbrodnie popełniane na Żydach, a z określeniem „polskie obozy śmierci” zmagamy się od wielu lat, projekcja „Idy” idealnie wpisuje się w zapotrzebowanie na Polaka, który wreszcie powinien się pokajać za grzechy przodków, no i rozliczyć z zagarniętego majątku. Przeciętny europejski widz nie ma wiedzy o warunkach niemieckiej okupacji w Polsce. Przeszłość poznaje nie na podstawie naszego „Czasu honoru”, ale oglądając serial „Nasze matki, nasi ojcowie”, w którym polskie podziemie zaprezentowano jako bandę oszalałych antysemitów, aprobujących zagładę Żydów. W „Idzie” jest okupacja bez Niemców. Nie ma nawet odartych z narodowej konotacji „nazistów”. Jest natomiast przejmująca scena, w której polski chłop szlocha w wykopanym przez siebie grobie, skąd właśnie wydobył kości pomordowanych przez siebie w czasie wojny Żydów. Nie robi tego jednak w akcie skruchy czy z potrzeby ekspiacji, ale po to, aby od Idy, prawomocnego spadkobiercy domu, w którym mieszka, wyłudzić prawo do własności swej ofiary. Zgrozy nie łagodzi fakt, że ojciec sprawcy mordu Żydów ukrywał, a syn dokonując zbrodni, zdecydował się jednak ocalić jednego członka rodziny, właśnie Idę, którą przekazał na wychowanie miejscowemu księdzu. Równie obrzydliwego filmowego portretu Polaka dawno nie widziałem.

Poruszająca jest kruchość i wielowątkowość tego filmu, ale z pewnością najmocniejsze tony rozbrzmiewają w scenach, kiedy Ida razem ze swoją ciotką dochodzą prawdy o losie swoich bliskich. W tym zrealizowanym w konwencji ciszy i półtonów filmie prawdziwe forte rozbrzmiewa dopiero na schodach hotelu, gdy Florian Skiba proponuje Idzie układ: zrzeczenie się prawa do majątku za wskazanie grobu jej rodziców. Bez odpowiedzi pozostaje pytanie, dlaczego zabił, choć jego ojciec wcześniej Żydów ukrywał. Pozostaje we mnie także wątpliwość, co zostanie w pamięci widzów po seansie. Dylematy kruchej nowicjuszki Anny, która nagle odkryła, że jest Idą Lebenstein, czy obraz łkającego w grobie Skiby, skąd właśnie wydobył kości swoich ofiar, aby dzięki temu usankcjonować prawo do majątku, który niegdyś bezprawnie przejął. Dlatego mam problem z „Idą”, filmem mistrzowsko zrealizowanym, który opowiada nieprawdziwą historię o polskiej odpowiedzialności za współudział w zagładzie Żydów oraz rozgrzesza komunistów żydowskiego pochodzenia z całego zła, jakiego dopuścili się po wojnie, tylko dlatego, że rzekomo wcześniej byli ofiarami polskiego antysemityzmu.

Nasza sonda: Jak oceniasz "Idę" Pawlikowskiego?

TAGI: