Czwartek pierwszego tygodnia Wielkiego Postu - stacja u św. Wawrzyńca in Panisperna

George Weigel

publikacja 26.02.2015 00:15

Acedia. Termin ten nie jest nam być może dobrze znany, a przecież, jak się zdaje, jest to chyba najbardziej charakterystyczna bolączka duchowa świata zachodniego w dwudziestym pierwszym wieku.

Odmiennie definiowana przez różnych filozofów i teologów acedia to rodzaj zmęczenia światem i rzeczywistością, którego źródłem nie jest duchowe oderwania się od świata, lecz nuda. Jest to brak zainteresowania życiem rodzący się nie tyle z ascetyzmu, co z cynizmu. Acedia w swej bardziej zaawansowanej postaci może prowadzić do depresji, a nawet samobójstwa. Biorąc pod uwagę wszechobecność cynizmu w ponowoczesnej kulturze Zachodu, takie łagodniejsze formy acedii to nieustanna pokusa i warto w rachunku sumienia w ciągu tych pierwszych Czterdziestu Dni zastanowić się nad tym, czy czasem się jej nie poddajemy.

Czwartek pierwszego tygodnia Wielkiego Postu - stacja u św. Wawrzyńca in Panisperna   Stephen Weigel W Ewangelii czytanej w czasie dzisiejszej Mszy Świętej Pan prosi pielgrzymów, by wyzbyli się acedii, przypominając sobie otaczającą nas Bożą szczodrość. Wyzwanie, jakie stawia przed nami Jezus, pokazuje wyraziście znacząca scena z powieści Evelyna Waugh, Unconditional Surrender, będącej ostatnią częścią trylogii Sword of Honour, poświęconej drugiej wojnie światowej. Bohater książki, Guy Crouchback, porządny człowiek i w miarę pobożny katolik, któremu jednak, jak się zdaje, nic w życiu nie wychodzi, cierpi na łagodną, a jednak osłabiającą go formę acedii. To, że ta pradawna bolączka wypacza jego życie duchowe, uświadamia sobie wreszcie z całą wyrazistością podczas pogrzebu swego ojca Gervasego, który krótko przed śmiercią napisał do syna list, strofując go delikatnie za jego duchową ospałość.

„Martwię się o ciebie” – napisał ojciec w liście [...], który w przekonaniu Guya stanowił w szczególnym sensie konkluzję ich dość wstrzemięźliwej korespondencji trwającej ponad trzydzieści lat. Jego ojca nie martwiło nic, co wiązałoby się z jego powodzeniem w świecie, lecz jego ewidentna apatia. W tej chwili martwił się być może w tym tajemniczym obozie przejściowym, przez który musi przejść w drodze do odpoczynku i światła.

Guy kierował swoje modlitwy nie tyle za, co do swojego ojca. Aż do tej pory przez wiele lat wskazówka w Ogrodzie duszy: „stań w obecności Boga”, oznaczała dla Guya wyłącznie akt szacunku, niczym wpis do księgi gości w jakiejś ambasadzie lub siedzibie rządu. Meldował się, mówiąc Bogu: „O nic cię nie proszę. Jestem tutaj, jeśli mnie chcesz. Nie sądzę, bym mógł być ci użyteczny, jeśli jednak jest coś, co mogę zrobić, daj mi znać”, ale nie robił nic więcej.

„O nic cię nie proszę” – to właśnie było trujące jądro jego apatii i to właśnie starał mu się powiedzieć, i mówił mu, teraz jego ojciec. Od lat była w nim pustka [...]. Entuzjazm i rzucanie się w wir działań nie wystarczały. Bóg wymagał czegoś więcej ponad to. Kazał wszystkim ludziom prosić.

I to właśnie nakazuje nam łagodnym tonem Jezus w dzisiejszej Ewangelii: „Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Albowiem każdy, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje; a kołaczącemu otworzą. [...] Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, o ileż bardziej Ojciec wasz, który jest w niebie, da to, co dobre, tym, którzy Go proszą”. 

Powołanie chrześcijanina obejmuje także obowiązek proszenia. Kiedy instynkt ufnego przychodzenia do Ojca ulega atrofii, podobnie się dzieje z wynikającym z powołania poczuciem odpowiedzialności związanej z życiem w świecie. Powiązanie między proszeniem Boga a powołaniem oraz szkoda, którą duszy Guya Crouchbacka i wszystkiemu, co robił w życiu, wyrządziło owo cyniczne zmęczenie światem, stały się dlań oczywiste, gdy klęczał na mszy pogrzebowej za ojca i zrozumiał na nowo sens chrześcijańskiego powołania:

W zakamarkach sumienia Guya kryło się przekonanie, że gdzieś jakoś czegoś będzie się od niego wymagać; że musi być uważny i nasłuchiwać wezwania, gdy się pojawi [...]. Widział siebie jako jednego z robotników z przypowieści siedzących na rynku i czekających, aż ktoś ich najmie do pracy, i których wezwano do winnicy dopiero pod sam koniec dnia. [...] Któregoś dnia dana mu będzie szansa usłużyć w jakiś drobny sposób, wykonując coś, co tylko on będzie w stanie wykonać, gdyż do tego właśnie został stworzony. Nawet on musi mieć jakieś zadanie do spełnienia w Bożym planie. Nie spodziewał się jakiegoś heroicznego przeznaczenia. [...] Chodziło tylko o to, by ujrzeć szansę, gdy ta zostanie mu dana. „Pokaż mi, co mam robić, i pomóż mi to zrobić” – modlił się.

Acedia i cynizm, z którego ten stan ducha zazwyczaj dzisiaj wyrasta, to narzucana sobie samemu dieta z „gorzkich ziół”, które Izraelici mieli obowiązek spożywać w czasie wieczerzy paschalnej, o czym mówi dzisiejsze czytanie Liturgii Godzin. Gorzkie zioła i niekwaszony chleb, „chleb upokorzenia” (Pwt 16, 3), mają swoje miejsce w życiu duchowym. Jednak ciągle aplikowana sobie gorycz może wsiąknąć na dobre w naszą duszę i poważnie zaszkodzić zarówno chrześcijańskiej radości, jaka powinna cechować nasze chrześcijańskie życie, jak i świadomości powołania w podążaniu za Zmartwychwstałym Panem, będącym źródłem i przyczyną naszej radości, i umożliwiającym nam prawdziwe oderwanie się od świata, które jest przeciwieństwem acedii. Beztroska obojętność na „grad zajadłych strzał losu”[1], o czym mówi w swoim słynnym monologu Hamlet, może być dowodem chrześcijańskiej dojrzałości, formą radości spowodowanej tym, że toczymy walkę duchową. Natomiast zupełne nieprzejmowanie się niczym nie jest nigdy postawą chrześcijańską. Ani też posypywanie życia gorzkimi ziołami, kiedy nie jest na to pora.

Akt wiary w Boga, który każe nam prosić, to akt synowskiego zaufania uzdalniający nas do życia wyzbytego z lęku i niepokoju, w rytm Bożego planu, który stopniowo odsłania się przed nami w naszym życiu. W krótkim czytaniu biblijnym z Nony w dzisiejszej Liturgii Godzin autor Listu do Hebrajczyków proponuje nam w tej kwestii bardzo przydatne wielkopostne napomnienie: „Nie pozbywajcie się więc nadziei waszej, która ma wielką zapłatę. Potrzebujecie bowiem wytrwałości, abyście spełniając wolę Bożą, dostąpili obietnicy” (Hbr 10, 35–36). Ci, którzy stoją i czekają, także służą, jak to w końcu zrozumiał Guy Crouchback.

Kolejny przedmiot wielkopostnego rachunku sumienia dzisiejszego dnia pochodzi z drugiego czytania Liturgii Godzin, w którym patrystyczny autor, Asteriusz, poucza nas, by nie pogrążać się w acedii będącej rozpaczą z powodu innych. Rozważając przypowieść o dobrym pasterzu, który sprowadza z powrotem do stada zabłąkaną owcę, nie posługując się przymusem i bez słowa napomnienia, ów biskup i święty zaleca nam cierpliwość Chrystusa:

W tych przykładach kryją się rzeczy święte. Napominają nas one, abyśmy nie uważali ludzi za straconych i bez nadziei ani żebyśmy nie zaniedbywali tych, którzy znajdują się w niebezpieczeństwie, i byśmy nie byli leniwi w niesieniu im pomocy. Wszystkich bowiem, którzy błądzą i oddalają się od słusznego sposobu postępowania, winniśmy kierować na właściwą drogę i cieszyć się z ich powrotu, dołączając ich do grona wiernych, żyjących uczciwie i bogobojnie.

Dzisiejsza stacja w kościele św. Wawrzyńca in Panisperna, gdzie zgodnie z tradycją w 258 roku poniósł męczeńską śmierć jeden z wielkich patronów Rzymu, to pierwsza ze stacji poświęconych Wawrzyńcowi w tej wielkopostnej pielgrzymce. Odwaga tego żyjącego w trzecim wieku diakona, który kiedy miał się stawić przed władzami w czasie prześladowań cesarza Waleriana i przynieść z sobą bogactwa Kościoła, przyprowadził ubogich, którym służył, a także przypisywane mu poczucie humoru demonstrowane nawet wtedy, gdy umierał śmiercią męczeńską położony na rozpalonej do czerwoności kracie („obróćcie mnie, bo z tej strony już się dobrze przypiekłem”), to dwa pełne dramatyzmu przykłady zaufania Ojcu i dwa przykłady życia wspaniałą duchową przygodą, wolnego od acedii.

Mieszkańcy Rzymu demonstrują dumę ze swego patrona, męczennika Wawrzyńca, czcząc go w różnych miejscach tworzących kolejne punkty wędrówki obejmującej całe miasto. Św. Wawrzyniec z trzydziestoma dwoma kościołami pod swoim wezwaniem i niezliczonymi ołtarzami ustępuje pod tym względem w Rzymie jedynie Chrystusowi, Matce Bożej, Janowi Chrzcicielowi i św. Piotrowi. Kościół pod wezwaniem św. Wawrzyńca stoi w miejscu, gdzie odbywał się jego proces, kolejny w miejscu jego grobu, jeszcze jeden, św. Wawrzyńca in Fonte, tam, gdzie mieściło się więzienie, w którym go przetrzymywano. Dzisiejsza stacja, kościół św. Wawrzyńca in Panisperna (Chiesa di San Lorenzo in Panisperna) przypomina nam o miejscu, w którym diakona Wawrzyńca przypiekano żywcem na rozpalonej kracie. Intrygująca nazwa kościoła nie pochodzi od nazwy ulicy, lecz od zwyczaju rozdawania 10 sierpnia, w uroczystość św. Wawrzyńca, chleba i szynki (pane et perna).

Szczególnie ważne dla tego kościoła były lata jubileuszowe. Papież Bonifacy VIII odbudował go w 1300 roku, kiedy ogłosił pierwszy Rok Święty. Następnie z okazji jubileuszu w roku 1575 świątynię odnowił, nie żałując grosza, Guglielmo Sirleto, jej kardynał tytularny. Papież Leon XIII, który w tym kościele przyjął sakrę biskupią, przekazał go Ubogim Siostrom św. Klary, które z okazji jubileuszu roku 1900 dodały schody frontowe i figury św. Wawrzyńca oraz św. Franciszka.

Strome schody prowadzą ze współczesnej rzymskiej ulicy na tchnący spokojem siedemnastowieczny dziedziniec; rzeźbione drewniane drzwi także pochodzą z tego okresu i wprowadzają nas do przysadzistej nawy, wzdłuż której ciągnie się sześć bocznych kaplic. Ich ornamentyka odznacza się dyskrecją, zmuszając nas do skupienia uwagi na ołtarzu. Tam, w złotej ramie podtrzymywanej przez stiukowe cherubiny, znajduje się gigantyczny fresk przedstawiający męczeństwo św. Wawrzyńca w 258 roku. Siódmy z diakonów papieża Sykstusa rozciągnięty na kracie dokładnie ponad ołtarzem spogląda ku niebu, z którego zstępuje ku niemu anioł z koroną zwycięstwa. Zręczne wykorzystanie perspektywy sprawia, że świat fizyczny oprawców męczennika odchodzi w dal; cesarz Walerian, który rozkazał go torturować, powodując jego śmierć, staje się jedynie drobnym i odległym detalem.

W kaplicy pod portykiem znajduje się piec, w którym według tradycji poniósł śmierć św. Wawrzyniec. Wyżej, na sklepieniu, mamy obraz przedstawiający św. Wawrzyńca w chwale. W tym miejscu koniec jest początkiem.

Druga kaplica na prawo upamiętnia świętych Kryspina i Kryspiniana, pochodzących z Rzymu braci, którzy byli misjonarzami na terenie dzisiejszej Francji. Osiedlili się w Soissons, zarabiali na chleb jako szewcy i zostali zadenuncjowani i stanęli przed przedstawicielem rzymskiej administracji, Rictiusem Varusem. Ich także poddano torturom pięćdziesiąt lat po męczeńskiej śmierci Wawrzyńca, bijąc i przypalając ogniem, a następnie ścięto im głowy. Później ich relikwie sprowadzono do Rzymu, gdzie spoczywają pod ołtarzem w kaplicy.

Druga kaplica na lewo upamiętnia kobietę, która urodziła się tysiąc lat później, św. Brygidę Szwedzką. Przybyła ona do Rzymu w Roku Jubileuszowym 1350, odwiedzała ten kościół i modliła się przed tym samym krucyfiksem, który do dzisiaj stoi na głównym ołtarzu. Po śmierci jej ciało spoczywało przez pięć miesięcy w starym marmurowym sarkofagu znajdującym się w kaplicy, nim przeniesiono je do Szwecji. [E.L.]



[1]     Przekład S. Barańczaka.