Ocalony

Marcin Jakimowicz

|

GN 07/2015

publikacja 12.02.2015 00:15

O powrocie z piekła z Andrzejem „Kogutem” Sową rozmawia Marcin Jakimowicz.

Ocalony Andrzej „Kogut” Sowa, przez 11 lat zniewolony narkotykami, zajmuje się dziś profilaktyką uzależnień roman koszowski /foto gość

Marcin Jakimowicz: Budzisz się rano zlany zimnym potem, bo śnił ci się gigantyczny szczur, który podgryza twą nogę?

Andrzej Sowa: Nie. Często za to śniło mi się ćpanie. Zwłaszcza wtedy, gdy przeżywałem chwile duchowej walki, bo realizowały się jakieś Boże dzieła. Śniło mi się non stop, że podnoszę strzykawkę, ale była przebita i ćpanie się wylało. To było tak bardzo męczące, że po miesiącu wstawałem wyczerpany, nieprawdopodobnie zmęczony. Znajoma siostra zakonna podpowiedziała: „Andrzej, oddaj te wszystkie męczące sny w formie postu za ludzi, którzy chcą popełnić samobójstwo”. I jak oddałem, tak sny się skończyły. (śmiech)

Opis szczura, który podchodzi do twojej zaropiałej nogi, to najmocniejszy rozdział twojej opowieści. Powinien być opatrzony notką: „Od lat 18”.

To prawda. Doprowadziłem się do takiego momentu, ćpając heroinę, że wylądowałem w jakiejś ohydnej piwnicy. Miałem ropowicę na kostce, pękła mi żyła, pojawiła się dziura aż do kości, w której zakwitło prawdziwe życie biologiczne. Kiedyś (pamiętam, że była koszmarna pogoda: deszcz ze śniegiem, szaro, buro, wilgoć, bardzo depresyjne klimaty) ocknąłem się i ujrzałem obok zniczy, które kradłem z cmentarza, by się ogrzać, coś, co się ruszało. Patrzę, a tu wielki szczur dobiera się do mojej nogi. Spłoszyłem go, ale pamiętam, że wystawił na chwilę z dziury swój pysk i spojrzał na mnie. Komunikat był czytelny: „I tak cię jeszcze, padlino, dorwę”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.