Wzięła tylko płaszcz

Przemysław Kucharczak


|

Tragedia Górnośląska

publikacja 25.01.2015 00:00

Jedna z ostatnich osób wywiezionych w 1945 r. ze Śląska na Wschód mieszka w Gliwicach. Agnieszka Kazior przeżyła, ale na kazachskim stepie zostawiła kości najlepszej przyjaciółki.

Agnieszka Kazior w drzwiach swojego domu w Gliwicach-Wójtowej Wsi, skąd w 1945 r. Sowieci zabrali ją do Kazachstanu
 Agnieszka Kazior w drzwiach swojego domu w Gliwicach-Wójtowej Wsi, skąd w 1945 r. Sowieci zabrali ją do Kazachstanu

Przemysław Kucharczak /Foto Gość

W styczniu 1945 r. sąsiad przyprowadził do domu ciemnowłosej 20-letniej Agnieszki sowieckiego żołnierza. Sołdat kazał dziewczynie zbierać się do pracy przy sprzątaniu Gliwic. – Sąsiad zaprowadził go też do mojej koleżanki Marysi. Marysia była narzeczoną tego sąsiada, ale z nim zerwała. Uznała, że jest niedobry dla swoich rodziców. Prawdopodobnie przyprowadził Rosjan z zemsty – podejrzewa pani Agnieszka.
Rozmawiam z nią w jej gliwickim mieszkaniu. – Marysia mieszkała o tam, naprzeciwko – pokazuje.


Wywózka nastolatek


Agnieszka całe życie do 1945 r. spędziła w państwie niemieckim. Podobnie jednak jak większość jej sąsiadów z Gliwic-Wójtowej Wsi równie dobrze mówiła po niemiecku, jak po polsku, w śląskiej gwarze.
Sprzątać Gliwice Sowieci kazali wtedy wielu dziewczynom z jej ulicy, głównie nastolatkom. Skoro miały tylko sprzątać, Agnieszka nic nie spakowała na drogę; nie było zresztą nawet na to czasu. Ubrała tylko płaszcz. W kieszeni miała różaniec, który okazał się w nadchodzącym roku nadzwyczaj dla niej ważny.
Zapowiadane „sprzątanie miasta” było jednak blefem. Zamiast do sprzątania Agnieszka z koleżankami z Wójtowej Wsi trafiła do obozu przejściowego. Byli tam też spędzeni z całej okolicy mężczyźni.
W przetrwaniu następnych 10 miesięcy 20-letniej dziewczynie pomogło dziwne zdarzenie. Internowani chodzili po węgiel składowany poza obozem. Kiedy pewnego razu to Agnieszka szła pod strażą nabrać węgla do wiadra, zauważyła leżący obok czarnych brył... koc. Najwyraźniej ktoś podrzucił go z myślą o internowanych. Podniosła szybko koc. Wraz z trzema koleżankami leżały na nim w bydlęcym wagonie, do którego wkrótce je zagoniono.


Wąwóz w zaspach


Ich pociąg, ciągnięty przez sapiącą lokomotywę, przez 6 tygodni sunął na Wschód w korytarzu między ogromnymi zaspami. – Pamiętam ojca z 17-letnią córką, Niemką z Wrocławia. I ta córka mu w pociągu zmarła. Tako szwarno dziołcha... Tęskniła za mamą, opowiadała nam o niej. Wynieśli jej ciało pod górka i tam zostawili – wspomina Agnieszka. Ciało pięknej wrocławianki zapewne rozszarpały dzikie zwierzęta.
W końcu pociąg ze zgrzytem hamulców ostatecznie zatrzymał się w środkowym Kazachstanie. Dziewczyna trafiła do łagru pod dzisiejszym miastem Dżezkazgan, na terenie zagłębia miedziowego.
W Kazachstanie na szczęście już zaczynała się wiosna. W obozie Agnieszka spotkała ludzi z Rybnika, spod Opola, z Gliwic. Miała szczęście: trafiła do pracy w piekarni. Tam zawsze udawało się czymś pożywić.
Dziewczyny nie chciały jednak poprzestać na ratowaniu samych siebie. „Muszymy chlyb szykować do naszych chopów!” – powiedziała Agnieszka Marysi. Dziewczyny zeskrobywały więc kawałki ciasta, które wyciekało z foremek. Przemycały je na zewnątrz pod ubraniami.


Trudno, żeby my płakali


Mężczyźni byli skrajnie niedożywieni i wyniszczeni ciężką pracą. Chleba dostawali zaledwie 50 gramów dziennie (lub 40 gramów, jeśli nie pracowali). – Raz na 14 dni mężczyźni dostawali też łyżkę cukru. Był jeden taki starszy pan Wilscher z naszej Wojtowej Wsi, który koniecznie chciał się za ratowanie go tym chlebem odwdzięczyć i przynosił nam swoją łyżkę cukru... Mężczyzn tam bardzo dużo umarło. Kobiet w naszej grupie było około stu, a do czasu mojego wyjazdu umarło chyba 15 – wylicza. – Po powrocie do Polski spotykałam w Knurowie jednego z naszych, który wywoził w Kazachstanie furmanką ciała. Pytam, ile ich wywiózł, a on: „Dziołcha, jo nawet nie wiym wiela” – wspomina.
Agnieszka z koleżankami codziennie modliły się w Kazachstanie na różańcach i śpiewały w swojej ziemiance pieśni kościelne. „Wom sie jeszcze chce śpiywać?!” – zapytał je kiedyś jeden z wywiezionych mężczyzn. A dziewczyny na to: „Trudno, żeby my wszyscy płakali!”.


Agnes, jesteś chora


Co zaskakujące, wywiezieni Ślązacy dość często mieli dobrą opinię o spotykanych w czasie wywózki Rosjanach. Agnieszka dobrze wspomina zwłaszcza pracującą w łagrze sympatyczną rosyjską lekarkę. – Akurat w naszym obozie Rosjanie byli dla nas bardzo grzeczni; tam żyli też dobrzy ludzie. W moim obozie Ślązacy umierali tylko z powodu chorób. A łatwo się zarażali, bo byli niedożywieni – uważa.
Jedną z przyczyn tego niedożywienia był fakt, że w sowieckiej Rosji część żywności była po drodze rozkradana. Tak po prostu działał ten system. Normy żywieniowe dla zmuszanych do pracy ludzi pozwoliłyby im na przetrwanie, gdyby nie to, że istniały tylko na papierze. Swoją część przeznaczonej dla Ślązaków i Niemców żywności musiało ukraść przede wszystkim kierownictwo obozów. To – w połączeniu z kiepskimi warunkami sanitarnymi – prowadziło do dziesiątkowania wygłodzonych ludzi przez choroby.
Wśród ofiar była też Marysia, przyjaciółka Agnieszki. Zachorowała na dur brzuszny. Zabrano ja do lazaretu. Już stamtąd do przyjaciółek nie wróciła.
Rosjanie nie odróżniali Ślązaków od Niemców. Z personelem łagru Ślązacy rozmawiali więc po niemiecku. Jesienią w czasie badania rosyjska lekarka powiedziała: „Agnes, ty jesteś chora”. Agnieszka zdziwiła się, bo czuła się w miarę zdrowa. Lekarka powtarzała jednak swoje, po czym wpisała to do papierów. Być może chciała w ten sposób pomóc młodej Ślązaczce. Wkrótce bowiem Sowieci wypuścili do domów tę część przetrzymywanych, którzy najmniej nadawali się do pracy: starszych i właśnie chorych. Agnieszka znalazła się wśród zakwalifikowanych do transportu powrotnego.


Zdrajca się nie przejął


Po dziesięciu miesiącach nieobecności w domu, zanim w Kazachstanie rozszalały się siarczyste mrozy kolejnej zimy, Agnieszka znów trafiła do bydlęcego wagonu. Zagwizdała parowa lokomotywa i szarpnęła wagony. Sapiąc miarowo, po szerokich torach ciągnęła pociąg z wycieńczonymi Ślązakami i ludźmi z głębi Niemiec. Tym razem kierowała się jednak z powrotem – na Zachód.
Z wielu wspomnień tych, którzy ocaleli, wynika, że podróż powrotna też zbierała wśród wracających Ślązaków śmiertelne żniwo, pomimo że odbywała się zwykle już w lepszych warunkach niż straszna wywózka na Wschód na początku 1945 r. Może miało to związek z pewnym mechanizmem psychologicznym. Ci ludzie, pracując bardzo ciężko, żyli nadzieją na powrót. Kiedy dowiadywali się, że wracają, ich organizmy przestawały się mobilizować, pracować na najwyższych obrotach. Dlatego sporo Ślązaków, nawet ci, którzy przetrzymali na Wschodzie straszne zimy, umierało w pociągach powrotnych albo już w domu, krótko po powrocie. Z ludzi, którzy w łagrach Donbasu, Kazachstanu czy Syberii byli całkiem zdrowi, w domach wychodziły wszystkie choroby. Byli tak wycieńczeni głodem, że nawet karmić trzeba ich było ostrożnie. Córka jednego z wywiezionych opowiedziała „Gościowi Niedzielnemu” o rolniku nazwiskiem Lipok ze wsi Gajowice pod Toszkiem. Kiedy wrócił ze Wschodu, rodzina z radości zabiła świniaka. Dobrze się najadł i od tego się rozchorował. Zmarł w ciągu tygodnia.
Agnieszka być może nie miała aż tak bardzo wyniszczonego organizmu, ze względu na swoją dobrą pracę w piekarni i na to, że wróciła już po 10 miesiącach. 6 grudnia 1945 r. przez Tarnowskie Góry dotarła z powrotem na dworzec kolejowy w Gliwicach – w dzień świętego Mikołaja. Do domu postanowiła pojechać tramwajem. Na przystanku zobaczyła ją jedna z sąsiadek z Wójtowej Wsi. „Agnieszka, a gdzie Elżbieta?” – zawołała. Pytała o swoją córkę. – Odpowiedziałam, że z Elżbietą nas rozdzielili jeszcze na Śląsku i że ona w ogóle ze mną w łagrze nie była. Sąsiadka w tramwaju już przez całą drogę do domu płakała... Nie miała od córki przez ten czas żadnej wiadomości. Mimo to później Elżbieta ze Wschodu wróciła – wspomina Agnieszka. Jeszcze trudniejszą, pełną łez rozmowę przeprowadziła następnego dnia z bliskimi Marysi, która w Kazachstanie zmarła.
A co z sąsiadem, który przyprowadził do niej i Marysi sowieckiego żołnierza? – Spotkałam go po powrocie. Nie było widać, żeby się przejął. Był Niemcem, jakiś czas później wyjechał na stałe do RFN – mówi.
Agnieszka została w Gliwicach, tutaj wyszła za mąż, tu mieszkają jej wnuki. Jest już wdową. Wciąż jest sprawna i samodzielna, sama chodzi do kościoła w Wójtowej Wsi. 2 stycznia świętowała swoje 90. urodziny.


Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.