O braterskim hejcie

Agata Puścikowska


|

GN 04/2015

Punkt widzenia „hejtowników” staje się w jakiś sposób obowiązujący w przestrzeni publicznej.

Agata Puścikowska Agata Puścikowska

Wolno mówić wszystko. Bo wolność słowa, bo pluralizm i inne tego typu cywilizacyjne bonusy. Wolno pisać też wszystko niemal. Ważne jednak, by treści te były poprawne. Czyli np. broniły „wolności i praw” kobiet, czytaj dostępności aborcji lub środków antykoncepcyjnych. Wtedy wszyscy są dla piszącego braćmi. Jeśli jednak, w dobie wolności słowa i pluralizmu, ktoś się z tej zasady niecnie wyłamie, biada mu…

Może to masochizm, ale czytam komentarze medialne dotyczące wystąpień Małgosi Terlikowskiej czy Kai Godek na temat tzw. antykoncepcji awaryjnej, czyli tabletek „dzień po”. Pominę tutaj cały spór, czy powinny być wydawane bez recepty, czy też nie. Pominę też, że obie wymienione panie mówią o sprawie konkretnie i rzetelnie. Choć być może właśnie te konkrety i argumenty wywołują bardzo ciekawe reakcje. A reakcje są wysoce zjadliwe, żeby nie powiedzieć – prymitywnie obrzydliwe. Osoby komentujące atakują ad personam, robiąc wstrętne uwagi dotyczące chociażby wyglądu, osobistych życiowych wyborów czy sposobu mówienia. Wmawiają też intencje, czy wręcz słowa, których obie panie nigdzie nie powiedziały. Jednocześnie – w co drugim zdaniu – podkreślają swoje poparcie dla „równości” i prawie… wyboru.

Podobnego hejciku również doświadczyłam, gdy w jednej ze stacji telewizyjnych mówiłam 
SWOJE zdanie na temat stosowania pigułek. Z anonimowego listu od jakiegoś internetowego „brata” dowiedziałam się, że bełkoczę, że jestem „nikim” oraz „powinnam sobie sama bachory rodzić do śmierci”. Pozostałych inwektyw tu nie zacytuję, bo nie wypada w kulturalnym towarzystwie.


Liścik mnie trochę rozbawił. Ot, są ludzie, którym chce się innych, bez jakiegokolwiek powodu, mieszać z błotem lub próbować wymieszać z szambem. Zapewniam jednak – do szamba nie wpadłam. A rynsztokowego języka i szambiarskich perspektyw widzenia – współczuję autorowi.
Jednak obserwacja wyżej opisanych reakcji nie napawa optymizmem. Ostatecznie przecież to punkt widzenia „hejtowników” staje się w jakiś sposób obowiązujący w przestrzeni publicznej. Nie wiem też, czy można się przed taką tendencją skutecznie bronić. Bo niby jak? Hejtem na hejt? 
Bez sensu. Argumentami? Żeby argumenty 
docierały, potrzebna jest odrobina dobrej woli. 
Może po prostu za… brata się pomodlę. Amen.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.