Zakazane chipsy


ks. Marek Gancarczyk


|

GN 04/2015

Rząd podpisał porozumienie z górnikami. Być może uchronił w ten sposób nie tylko Śląsk, ale całą Polskę przed większymi niepokojami, które nikomu na dobre by nie wyszły.


Zakazane chipsy


Ale droga do naprawy górnictwa jest długa, a jej ostateczny rezultat niepewny. Z grubsza rzecz biorąc, powodzenie operacji zależy od dwóch elementów. Po pierwsze, od dobrego zarządzania kopalniami, czy szerzej spółkami węglowymi, za co odpowiedzialny jest rząd, bo jako właściciel decyduje o obsadzie zarządów i rad nadzorczych. A po wtóre, od stworzenia lepszych warunków do prowadzenia biznesu górniczego, np. obniżenia podatku VAT na węgiel, czy dokonania bilansu zysku i strat (więcej na ss. 40–41), co również należy do kompetencji rządu. Jeżeli z różnych powodów nikt nie zrobił tego przez tyle lat, to czy ktokolwiek zdoła teraz? Mam spore wątpliwości. Przed dwoma tygodniami, kiedy konflikt się rozpoczynał, napisałem w tym miejscu, że po uspokojeniu sytuacji rządzący zajmą się gaszeniem innego pożaru, a o górnictwie zapomną. Aż do kolejnego przesilenia.



Trudno poważnie traktować deklaracje władz, jeżeli ciągle zmieniają zdanie. „Mam pismo z września 2014 roku ówczesnego prezesa Kompanii Węglowej, który informuje mnie, że żadna kopalnia nie będzie likwidowana, a ewentualnie łączona” – powiedziała „Gościowi” Grażyna Dziedzic, prezydent Rudy Śląskiej (więcej na ss. 42–43). Równie niewiarygodnie zachował się wiceminister zdrowia Sławomir Neumann. Najpierw uznał, że tzw. pigułki „dzień po” będą sprzedawane w Polsce na recepty, by po kilku dniach stwierdzić, że recept jednak nie będzie, bo do wolnej sprzedaży zmusza nas prawo unijne. Przedstawiciel Komisji Europejskiej oświadczył natomiast, że kraje członkowskie Unii nie są objęte takim obowiązkiem (więcej na ss. 18–21). Jeżeli pigułkę „dzień po” będzie można kupić bez żadnych ograniczeń, również wiekowych, to wkrótce znajdziemy się w absurdalnej sytuacji. Gimnazjalista nie kupi chipsów w sklepiku szkolnym, bo są niezdrowe i dlatego zakazane, ale pigułki w sąsiadującej ze szkołą aptece dostanie bez problemu. Przypuszczam, że nie tylko moja wyobraźnia, ale również ministra Neumanna tego nie ogarnia. 

Coraz więcej spraw w naszym świecie postawionych jest na głowie. Na jedną zwrócił uwagę George Weigel. Napisał m. in., że jego zacny stary słownik definiuje „satyrę” jako „dzieło literackie wystawiające na pośmiewisko lub wzgardę ludzkie przywary i szaleństwa”. W drugim znaczeniu to „cięty dowcip, ironia czy sarkazm wykorzystywane w celu pokazania i zdyskredytowania występku lub głupoty”. Według przytoczonej definicji redaktorzy „Charlie Hebdo” nie uprawiali satyry. Nie wyśmiewali się z ludzkich przywar, występku lub głupoty, ale z największych świętości, a to satyrą już nie jest. 
Polecam felieton G. Weigla na s. 7.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.